Krzysztof Leski. Fot. PAP
Krzysztof Leski. Fot. PAP
Igor Janke Igor Janke
6075
BLOG

Samotność i pasja. Krzysztof Leski

Igor Janke Igor Janke Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 46

Krzyś Leski był nadwrażliwcem. Pełnym dobroci, niepogodzonym, szamocącym się ze światem szukającym i odrzucającym ludzi samotnikiem. Poniżej moje wspomnienie, które wygłosiłem na Jego pogrzebie.

W tym co robił, jak żył, jak pracował, co przeżywał, co odczuwał, jak się zachowywał nigdy nie był letni. We wszystkim ponadprzeciętny, ekstremalny. Dochodzący do ściany. Od kiedy go poznałem, żył na krawędzi. Wszystko w nim było ekstremalne. Był wielkim nadwrażliwcem. 

Kiedy kochał, kochał tak bardzo, jak tylko można. Kiedy cierpiał, dotykał dna bólu. Kiedy pomagał, był aniołem. Kiedy wybuchał, był wulkanem. Kiedy się przyjaźnił, był najwierniejszym, najbardziej oddanym druhem. Kiedy zrywał przyjaźń, był w tym gwałtowny i okrutny. Kiedy pracował, był niemożliwą do zatrzymania, niezwykle efektywną maszyną. Kiedy pasjonował się czymś, był w tym trudny do okiełznania. Kiedy dociekał czegoś, zawsze szukał sedna i nie liczył czasu, który potrzebuje, by do niego dotrzeć. 

W Krzysiu był ogień. Było niekończące się rozedrganie. Był geniusz. Była wielka fascynacja i wielkie niepogodzenie się z życiem, z ludźmi, ze światem, z jego niedoskonałością. Był nieogarniony żal. Był wielki krzyk. Wielka samotność.  

Był jak ten trzymający się za głowę desperat na moście namalowany przez Edvarda Muncha. Wielki krzyk samotności. Krzyk, którego nie słyszymy.

***

Zawodowo, jak wszyscy wiemy, był dziennikarzem. Ci, którzy pamiętają go zwłaszcza z lat 90. wiedzą, że był to dziennikarz ponadprzeciętny. Nigdy potem nie spotkałem tak sprawnego reportera. Jest tu wielu obecnych i byłych dziennikarzy, ale - przepraszam - nikt z nas nie był w 20-30 procentach tak sprawny jak Leski. Pisał dziennie 7-8 solidnych tekstów bez najmniejszego wysiłku, pisał je w ciągu kliku minut i potem wysyłał te teksty równie szybko do kilkunastu redakcji, w czasach kiedy internet raczkował albo jeszcze go nie było - wtedy dyktował je przez telefon z najróżniejszych miejsc, dokonując szalonych ekwilibrystyk, by kilkanaście redakcji w Polsce mogło je jednocześnie opublikować. Tekst były świetnie, precyzyjnie napisane, gotowe do druku. Miał wydajność kilku reporterów. Nikt z nas nie mógł się z nim w tym choć w części równać. Był przy tym rzetelny, dociekliwy, precyzyjny i uczciwy. Nie pozwalał sobie na błędy, przepuszczenia, niedokładności. Pracował tak jak maszyna, jak kilka maszyn, dopóki coś w nim nie pękło.

***

Pracował tak intensywnie, bo budował dom. Piękny dom dla swojej rodziny. Wtedy go poznałem, budowaliśmy domy blisko siebie. To był jego szczęśliwy czas. Z tego czasu pamiętam chwile szczęścia Krzysia.

Siedzimy w ogrodzie, nasze malutkie dzieciaki biegają wysmarowane jedzeniem na twarzy, my rozmawiamy, ja mówię o polityce, Krzyś opowiada o kolejach i autostradach, strofuje tym swoim niezwykłym tembrem i czułym uśmiechem po wąsem: „Baśka!” szalejącą córeczkę. Sączymy piwo, obok stoją rowery.

Jego największa pasją nie była polityka, ale transport, koleje. Pamiętam, jak przed wejściem do mieszkania, na klatce schodowej, wystawił wielki stos książek, w których Krzyś się zaczytywał. Miały duży formaty i niebieskie okładki. Były to rozkłady jazdy francuskich pociągów z różnych regionów Francji. Czytał je jak kryminały. Krzyś był w stanie – w czasach kiedy nie było wyszukiwarek internetowych - z głowy odpowiedzieć na pytanie, jak dojechać pociągiem z Hamburga do Sewilii – podając godziny przesiadek i to gdzie są perony na poszczególnych stacjach… Znał się na kolei jak nikt i wiem, że pasjonował się tym do końca życia. Do szału doprowadzało go, jeśli ktoś pisał na temat tego jak buduje się czy jak przebiegają trasy kolejowe i popełniał jakiś błąd. Prostował, tłumaczył, szukał, nie dawał spokoju, dopóki nie wyjaśnił czegoś do końca.

Krzyś niczego nie robił połowicznie. Zawsze był w tym do końca, ekstremalny, pięć, dziesięć razy bardziej niż inni by mogli.  

Inny przykład z późniejszego czasu. W 2006, kiedy stworzyliśmy Salon24, zapytałem Krzyśka, czy nie chciałby założyć bloga. Spróbuję, to ciekawe – powiedział. I spróbował – w ciągu 5 lat napisał 3006 tekstów na swoim blogu. 3006. I kilkadziesiąt tysięcy komentarzy. Nikt inny nie napisał części tego. Spędzał tam dnie i noce. Był najbardziej aktywnym, zaangażowanym, błyskotliwym, najpopularniejszym blogerem Salonu. Jak to Krzyś. Nic połowicznie. Zawsze ekstremalnie. Aż nie wybuchł pięć lat później i nie odszedł z Salonu. 

*** 

Muszę opowiedzieć też o czymś dla mnie bardzo trudnym i intymnym, ale myślę, że to pokaże najlepiej, jaki on był. Czuję obowiązek, by dać świadectwo tego, jaki naprawdę był Krzyś. 

4 września 1997 roku moja ówczesna żona i synek zginęli w wypadku. Dowiedziałem się o tym, szukając ich, trafiłem na miejsce tej katastrofy dwie godziny po tym, jak to się stało. Nie byłem w stanie wsiąść do swojego samochodu, zadzwoniłem do Krzyśka z prośbą, by przyjechał i mnie zabrał. Przyjechał ze swoją ówczesną żoną natychmiast, zabrali mnie do szpitala, potem do jakiegoś mieszkania. Nie mogłem być sam i Krzyś od tego momentu, przez dwa miesiące nie odstępował mnie. Był przy mnie rano, wieczór, we dnie, w nocy. Pomagał mi zbudzić się, wstać, zjeść i stawiać kroki, kiedy nie miałem na to siły. Był moim przyjacielem, pielęgniarzem,  pocieszycielem. Przegadaliśmy i przepłakaliśmy razem setki godzin.

Krzyś, nigdy, przenigdy Ci tego nie zapomnę. Była w Tobie sama dobroć. Zostawiłeś wszystko, by pomóc przyjacielowi. Nie przez godzinę, czy pół dnia. Dwa miesiące non–stop.

Taki był Krzyś. 

W ostatnich latach nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Krzyś, odrzuciłeś naszą przyjaźń tak samo gwałtownie, jak wcześniej bardzo mi pomagałeś. Nie dopuszczałeś do siebie. Choć bolała Twoja nagła nieprzyjaźń, przez ten cały czas wtedy i teraz, pamiętałem i pamiętam, co dla mnie zrobiłeś. I nigdy nie zapomnę. Bo byłeś aniołem dobra. 

*** 

Wiem, że straciłeś wiarę w wielu ludzi, bardzo wcześnie straciłeś też wiarę Boga. Ale Bóg w Ciebie wiary nie stracił, tego jestem pewien.  

I ja wiem, że jeśli teraz kiedy stoisz przed Piotrem i rozlicza Cię z Twojego życia, te dwa miesiące, o których mogę zaświadczyć, ważą bardzo wiele. Niewielu z nas może się czymś takim, choć w małej części, pochwalić.

A wiem, że Twej dobroci doznało wielu innych. Wiem, że wiele osób może o tym zaświadczyć. Byłeś w tej dobroci równie ekstremalny jak we wszystkimi innym, co robiłeś. Na samym końcu Twojej drogi pomogłeś człowiekowi, który potem zabrał Ci życie. Zabrał Ci je wtedy, kiedy zaczynałeś odzyskiwać nadzieję i wiarę w przyszłość.  

Jakże to symboliczne. Tak trudne dla nas, tu na ziemi, do zrozumienia, trudne do ogarnięcia, do pogodzenia.

Ponad dwadzieścia lat temu, kiedy też nie mogłem zrozumieć, co się stało, pewien bardzo mądry ksiądz, ojciec Jacek Salij, przeczytał mi ten fragment najmądrzejszej książki świata:


„A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga  

i nie dosięgnie ich męka.

Zdało się oczom głupich, że pomarli,

zejście ich poczytano za nieszczęście

i odejście od nas za unicestwienie,

a oni trwają w pokoju.

Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni,

nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności.

Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich,

Bóg ich bowiem doświadczył

i znalazł ich godnymi siebie.

Doświadczył ich jak złoto w tyglu

i przyjął ich jak całopalną ofiarę.”


Krzyś, wierzę, że Pan Bóg Cię teraz przyjmuje.  


Igor Janke
O mnie Igor Janke

Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości