CBS Austin
CBS Austin
JanuszKamiński JanuszKamiński
1009
BLOG

Na deptaku w Ciechocinku

JanuszKamiński JanuszKamiński Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Moi rówieśnicy zapewne pamiętają piosenkarkę Danutę Rinn. Piękny kawał kobiety. Taka, jakby przytuliła, to tracisz oddech na minutę. Bo ona była z tych, co lubią przytulać. Wspaniały głos i wulkan energii.

Mój tytuł, to właśnie jedna z jej popularnych piosenek.

Choć chyba najbardziej zapadł w pamięć jej autentyczny przebój - „Gdzie ci mężczyźni”

Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy,

mmm, orły, sokoły, herosy!?

Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów,

gdzie te chłopy!? - Jeeeee!

Dookoła jeden z drugim jak nie nerwus, to histeryk,

drobny cwaniak, skrzętna mrówa, niepoważne to, nieszczere.

Jak bezwolne manekiny przestawiane i kopane,

gęby pełne wazeliny, oczka stale rozbiegane.

Bez godności, bez honoru, zakłamane swoje racje

wykrzykuje taki w domu śmiesznym szeptem po kolacji,

śmiesznym szeptem po kolacji, śmiesznym szeptem po kolacji... [*]


Tak... No więc ponownie regenerujemy się w Domu Zdrojowym w Ciechocinku. Ostatni raz byliśmy tuż przed pandemią. Teraz, a wtedy, to różnica kolosalna. Jakby cofnięcie się w czasie o 20 lat, do poprzedniej epoki – lat 90-tych.

Z Gdyni do Ciechocinka mam prostą i dobrą drogę. Na luzie, bez szaleństw dwie godziny z postojem na kawę w połowie drogi. Cały czas na A1.

Jeździmy za własne pieniądze, bo nie mamy sił pertraktować z NFZ. Lecz za to w uzdrowisku mieliśmy pewne przywileje. Dobry pokój tylko dla nas. Kameralną restaurację, a nie stołówkę na 500 osób. Oraz najważniejsze – zabiegi takie, jakie sobie sami wybraliśmy. Autentycznie warto na to wydać trochę grosza.

Teraz, ciągle jeszcze w covidowym czasie, widać skutki pandemii i lockdownów. Personel zredukowany. Codzienny pomiar temperatury. I nie ma już przytulnej restauracji tylko wspólna, klasycznie komunistyczna jadłodajnia. Lecz co najważniejsze – jakość zabiegów nie spadła. Po dwóch dniach jestem porządnie sponiewierany, przez te wszystkie masaże, ćwiczenia, borowiny, lasery i kąpiele solankowe. Wycisk, jak dla siatkarzy przed mistrzostwami.

A kuracjuszy jest mnóstwo. I bardzo dobrze. Po tym wirusie, państwo powinno każdemu zapewnić rehabilitację. Tu dopiero widać, co się stało; w jak kiepskiej kondycji są ludzie. Ilu na wózkach inwalidzkich, ilu ledwo się porusza. Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej aż tak było.

Jeżeli jeszcze jakiś głupek sobie kpi i durnowato lekceważy wirusa, to powinien sobie przeczytać w ostatnim DoRzeczy wywiad z Piotrem Semką. Bardzo lubię i szanuję tego redaktora. To zawsze panisko pełną gębą z górnej półki. Wyważony w opiniach, świetny publicysta, a do tego koneser i smakosz. Bardzo, że tak powiem sarmacki. No i też z Trójmiasta.

Covid19 rozwinął się u niego gwałtownie tak, że prosto z domu, karetką trafił pod respirator, a potem nawet pod płuco-serce. Był nieprzytomny ponad 30 dni. Teraz, po ponad półrocznej chorobie, zaczyna odzyskiwać siły i sprawność fizyczną i co najważniejsze – pamięć i swój kognitywny talent.

O tych pamięciowych kłopotach słyszę w koło nieustannie. No i sam, jak i żona mamy z tym do czynienia. A ponieważ swoje lata mamy, to niepokoimy się, czy jest to problem, który przeminie, czy może choroba wyzwoliła demencję.


Moja hipoteza już od roku jest taka, że wirus wybrał sobie za miejsce ataku najstarszą część naszego mózgu, tę z tyłu głowy, niedaleko podstawy czaszki – mózg gadzi. To najstarsza część mózgowia, która kontroluje wszystkie funkcje życiowe, takie, jak bicie serca, oddech, ciśnienie krwi, czy pracę przewodu pokarmowego. Oraz z czego sobie nie zdajemy sprawy – poruszanie się, utrzymywanie równowagi. Kontroluje też hormony, enzymy i co właśnie przy tej chorobie jest ważne, system odpornościowy organizmu. A przy okazji, czuwa też nad prawidłową pracą mózgu. Stąd właśnie zaburzenia emocjonalne i percepcyjne (węch, smak, słuch), oraz niestety pamięć.

Może za parę lat sobie z tym diabelstwem poradzimy, jak już nauka i medycyna przestanie zajmować się biznesem, a zacznie poważnym leczeniem człowieka.


Kurcze – dygresje to moja poważna wada nie do pokonania. Kuruję się w Ciechocinku i tu ma o tym być.

Na parkingu dużo wypasionych bryk z całego kraju. Lecz w odróżnieniu od moich poprzednich wizyt, nie ma kuracjuszy spoza Polski. Widocznie przesączana na zachód propaganda totalnych idiotów robi swoje i obcokrajowcy boją się przyjeżdżać, bo jak powiedział geniusz służb specjalnych, były minister Sienkiewicz – policja w kraju zaczyna zabijać ludzi. Czy jakoś tak. A tradycyjne białe niedźwiedzie na ulicach to norma.

Jedna sprawa się nie zmieniła, co napawa radością. To nieodparta potrzeba kuracjuszy do uroków nocnego życia. Centrum rozrywkowe – Kawiarnia Zdrojowa, tuż przy wejściu i recepcji, już we wczesnych godzinach popołudniowych ma wszystkie stoliki zajęte, o czym informują plakietki „Zarezerwowane”. A gdy już zapadnie zmrok, a wodzirej dzisiaj nazywany didżejem, włączy aparaturę, różnokolorowe światełka i lasery powodują oczopląs, a gość za konsoletą chwyta mikrofon, by symulować śpiewanie, co najmniej na poziomie ubóstwianego ostatnio śp. Krzysztofa Krawczyka, wrota do raju i night clubu się otwierają i tłum, kuracjuszki w wieczorowych kreacjach; dziadkowie nieco luźniej, bo trzeba brać przykład z młodzieży, nawet w szortach i adidasach (ale ze skarpetkami), rozpoczynają pląsy. Chociaż trudno im się w tym ścisku poruszać, bo sala mała. Rekompensują sobie tę atawistyczną potrzebę tańca wymachując do rytmu rękoma.

Ochoty do uczestnictwa raczej nie mamy, bo oboje z żoną cierpimy na fobię społeczną.

Raz wyszedłem z budynku na zewnątrz na papierosa. Obok na ławce omawiało interesy dwóch klasycznych naszych prowincjonalnych żigolaków. Wiek już bliżej 50-tki, kruczoczarne włosy zabezpieczone żelem, cienki wąsik, obcisła skórzana kurteczka, białe spodnie, raz czarne buty i skarpetki. Prawdziwe modele.

Jeden tłumaczy drugiemu:

     - Ty słuchaj, nie ma co tu robić. Same kapcie. Warto wpadać jak jest więcej z NFZetu, to wtedy wszystkie są chętne do wyrwania.

Jak to pani Rinn śpiewała - drobny cwaniak, skrzętna mrówa, niepoważne to, nieszczere.

W porze tak zwanego dancingu, koronnego zwieńczenia dnia pełnego katowania na zabiegach, przed domem zdrojowym zaczynają się też przechadzać panienki. Nie za dużo, bo to małe miasteczko. I oczywiście też nie standardu call girl, czy escort.

Przed kolacją zaszliśmy z żoną do kompletnie pustej Kawiarni Zdrojowej, aby napić się drinka. Zjeździłem cały świat, żona nawet nie połowę i w barach bywaliśmy. I wszędzie zasada jest jedna – pokazująca, że barman nie oszukuje. Cokolwiek zamawiasz, on, albo ona stawia przed tobą kieliszek, lub szklankę i na twoich oczach nalewa alkohol, potem lód, a na koniec, co tam jeszcze to tego chciałeś, jeżeli to miał być regularny koktajl. Oczywiście nigdy gwarancji nie masz, że zawartość butelki trunku nie została już odpowiednio rozcieńczona. Cóż, takie ryzyko.

Nie jestem bywalcem barów w Polsce. Uważam, że najlepszy drink to ten, który sam sobie przygotuję. Zresztą to też rzadkość, bo jestem miłośnikiem dobrych win. Więc tak oto, w Kawiarni Zdrojowej miałem okazję zobaczyć, jak to się robi.

Pani barmanka, ma tę swoją niższą stronę, która jest niewidoczna dla klienta. I tam właśnie wszystko, nie na moich oczach się działo. Sama wybrała szkło, sama nalała czegoś, nie wiem czego, wrzuciła cytrynkę i rozcieńczyła, tak, jak prosiłem, zimną wodą gazowaną. Dało się to wypić, ale co piłem, nie wiem.

Przypomniała mi się stara PRLowska komedia z niezapomnianym Wiesławem Michnikowskim. Był on w tym filmie roztargnionym urzędnikiem, czy pracownikiem jakiegoś, nie pamiętam, laboratorium. Gdy w restauracji do posiłku zamówił wódkę, zamyślony, przez roztargnienie zaczął mieszać trunek używanym normalnie w pracy alkoholometrem. Kelner zesztywniał, ruszył na zaplecze, a po chwili cały personel knajpy namierzał i obserwował, wyimaginowanego tajniaka, który pewnie prowadzi niezapowiedzianą kontrolę. Natychmiast podmieniono mu szklaneczkę naz wódkę o właściwym procencie, kuchnia przygotowała jakieś dodatkowe frykasy i aż do końca posiłku i wyjścia atmosfera w knajpie była skrajnie naelektryzowana w poczuciu zbliżającej się katastrofy.

Ile to lat było temu? Sześćdziesiąt? Lecz jak widać pewne tradycje nie umierają.

Pierwsze masaże mam dzisiaj o 7:05. Więc czas kończyć. A jak jeszcze coś fajnego rzuci się na oczy to opiszę.

Cześć.

[*] http://teksty.org/danuta-rinn,gdzie-ci-mezczyzni,tekst-piosenki(link is external)

 

Czy ktoś nie wie jeszcze o mnie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości