Chciałbym państwu przedstawić moje spojrzenie na teorie tzw. maskriowczyków, czyli osób wierzących w mistyfikację katastrofy w Smoleńsku. Do napisania tej notki skłonił mnie ogólny problem w dyskusji pod ich notkami. Niestety zazwyczaj gdy tylko napiszę jakiś racjonalny kontrargument jestem zazwyczaj szybko usuwany z bloga, wraz z moimi komentarzami, ew. proszony jestem łaskawie o napisanie własnej notki. No to piszę.
W pracy naukowej zawsze wpajano mi podstawową zasadę dociekania do prawy tj. zasadę krytycznej oceny. Krytycznie trzeba podchodzić zarówno do prac innych jak i do swoich. Ostatecznym uwieńczeniem teorii jest jej publikacja i poddanie się całkowitej ocenie innych specjalistów w dziedzinie, którzy nie będą szczędzić krytyki. W dyskusji z większością teoretyków maskirówki jest to niemożliwe. Nie dopuszczają oni głosów krytycznych i szybko blokują takie głosy na swoich blogach. Czuję się u nich jak ktoś, kto na forum religijnym pisze, że boga nie ma... Już to zwyczajnie świadczy o tym, że osób tych nie specjalnie interesuje prawda obiektywna. Brak możliwości krytycznej oceny jak i obiektywnej dyskusji całkowicie zaprzecza idei dochodzenia do prawdy. Raczej ich celem jest tworzenie swoistych kółek wzajemnej adoracji. W tym przypadku osoby te jawią się jako propagandziści, a brak negatywnych komentarzy pod ich teoriami może być przez wielu czytelników odbierany, jako argument za ich słusznością. Nie potrafię zrozumień intencji tych osób, być może wielu z nich zwyczajnie wierzy w te swoje teorie, ale wiara nie jest przecież narzędziem poznania prawdy obiektywnej.
Nie będę się rozwodził nad całością ich argumentacji. Brak jest zresztą jednej spójnej teorii. Często są to tylko domysły, stwierdzenia, że tak nie mogło być i koncepcje jak mogło być inaczej. Gdyby chcieć dyskutować ze wszystkimi argumentami i teoriami trzeba by chyba napisać książkę. Już sam fakt, że koncepcja opiera się na tym, iż Rosjanie rozbili jakiś inny samolot, w krótkim czasie (kilkanaście, może kilkadziesiąt minut) wymordowali, przewieźli i porozrzucali ciała całej delegacji, w kilka godzin przygotowali fałszywe zapisy czarnych skrzynek (nie mogli ich przygotować wcześniej, gdyż nagrały się tam przez nikogo nie kwestionowane korespondencję z załogą Jak'a, czy cywilnymi kontrolerami), parametrów lotu, udało im się zafałszować zapisy TAWS'a i polskiego rejestratora, do których nie mieli klucza, pościnali odpowiednio drzewa i cały zamach oparli na jakże nieprzewidywalnej mgle, powoduje, że koncepcja ta jawi się jako zupełnie księżycowa, niewykonalna. Jest oczywiście wiele wersji np., że rozbito dwa samoloty, albo, że nie rozbito żadnego (szczątki już czekały pod plandekami). Ale nie będę tych spraw poruszał. Zakładamy, że wszystko to jest możliwe. Poruszą tylko tytułowy wierzchołek, czyli trzy koncepcje, które były ostatnio szeroko dyskutowane (o ile tę formę można nazwać dyskusją) i które według mnie zupełnie łatwo podważyć.
1) Kwestia Okęcia
Problem tego co naprawdę wydarzyło się na Okęciu porusza kilku autorów. Sprowadza się on ogólnie rzecz biorąc do koncepcji trzeciego samolotu, który miał rzekomo wystartować z Okęcia poza Tupolewem i dziennikarskim Jakiem. Inna teoria mówi, że Tupolew wystartował o godzinę wcześniej, niż oficjalnie podano.
Aby łatwo obalić jakiekolwiek matactwa w tej kwestii wystarczy zastanowić się ile osób było bezpośrednimi świadkami startów z Okęcia. Pomijam stronę wojskową (na każdy lot przecież musi być dokumentacja, załoga, paliwo, odbiór itd., no ale niby rozkazem można ludzi zmusić do milczenia), pomijam wielu świadków na płycie (zresztą świadkowie różne rzeczy opowiadają i różne rzeczy pamiętają). Na każdy lot odbywający się w przestrzeni cywilnej musi być złożony plan lotu. Plany są rozsyłane przez biura odpraw załóg po całym świecie, ale przede wszystkim trafiają do CFMU w Brukseli. Tam system przydziela im sloty startowe (nie dotyczy to samolotów HEAD). Ta informacja nigdzie nie ginie i nie można jej zafałszować. Te plany do tej pory muszą leżeć przynajmniej w archiwum w Brukseli. Inny system przydziela samolotom kody transpondera. Ze strony portu wiele osób jest żywotnie zainteresowanych tym co kołuje i startuje (koordynatorzy ruchu naziemnego, dyżurny operacyjny portu). Przecież między wojskiem, a portem musi być jakiś przepływ papierów (chociażby kwestie finansowe, za operacje się płaci). Nie ma możliwości, aby jakiś dodatkowy samolot wystartował bez planu lotu i bez wiedzy portu lotniczego. Dalej mamy kontrolerów, zarówno wieżowych, zbliżania jak i obszarowych. Poza kontrolerami są asystenci. Przynajmniej kilkanaście osób bezpośrednio zaangażowanych w dany lot. Na każdy start wysyłana jest depesza startowa, która rozsyłana jest po całym świecie. Nie ma możliwości, aby ktoś nie wysłał tej depeszy. Nawet gdyby nad kontrolerem stał jego przełożony i zabronił mu wysłania takiej depeszy, to zwyczajnie nie ma on na kontrolera wpływu. Kontroler prawnie jest zobowiązany to zrobić (grozi mu odpowiedzialność karna). Dalej - każdy samolot państwowy musi mieć zgody dyplomatyczne na przelot przez chociażby teren Białorusi. Czyli ktoś musiałby taką zgodę uzyskać. Gdzieś ślady tych zgód muszą istnieć. Muszą być przeprowadzone wszelkie koordynacje zarówno telefoniczne, jak i bezpośrednio między systemami dozorowania. Wszelkie rozmowy jak i również zapisy radarowe są nagrywane i archiwizowane. Wiemy też, że wszystkie korespondencje radiowe odbywają się na ogólnie dostępnych częstotliwościach i każdy amator ze skanerem za 100zł może ich słuchać i nagrywać (ba wiemy, że amatorzy nawet filmowali start Tupolewa). Można by przytoczyć jeszcze wiele argumentów za tym, że matactwo w tej sprawie jest zwyczajnie niemożliwe. Nawet gdyby cała komisja Millera i cała prokuratura była w spisku (a te organy mają dostęp do wszelkich zarchiwizowanych danych), to ślady dodatkowego startu znaleźć można by było w tak wielu niezależnych miejscach i pamięciach tak wielu ludzi, że zwyczajnie jest to niemożliwe. Zmanipulowany musiałby być cały port lotniczy Okęcie, cała Polska Agencja Żeglugi Powietrznej, CFMU w Brukseli, MSZ itd. To są setki ludzi, pracujących w niezależnych firmach, każdy z nich ma swoje poglądy polityczne. Zwyczajnie księżycowa koncepcja.
2) Czas przelotu Tupolewa
Nie do końca rozumiem jakim drogami biegnie ta koncepcja, ale z jakiegoś powodu Tupolew musiał lecieć krócej, niż to oficjalnie wpisano w planie. Być może właśnie po to, aby było więcej czasu na przygotowanie mistyfikacji. Wiemy, że załoga w planie wpisała 1h15 minut (na co składało się 59 minut do granicy rosyjskiej). Czasy te powinny uwzględniać wiatr po drodze, ale niestety nie wiemy czy po prostu nie skopiowano ich z planu 7-ego kwietnia, podobnie jak lotniska zapasowe. Oto jeden z argumentów:
"W tym planie jest podany czas lotu jako 1h 15 minut, ale plan ten zakładał lot na pułapie FL270, a lot w rzeczywistości odbywał na pułapie FL330 i już to samo wskazuje na fałszerstwo MAK-u i KBWLLP z czasem lotu 1h 14 minut. Lot ten na pułapie FL330 powinien trwać 62 minuty, zakładając podejście od wschodu, a przy podejściu od zachodu około 57 minut.W tym planie jest podany czas lotu jako 1h 15 minut, ale plan ten zakładał lot na pułapie FL270, a lot w rzeczywistości odbywał na pułapie FL330 i już to samo wskazuje na fałszerstwo MAK-u i KBWLLP z czasem lotu 1h 14 minut. Lot ten na pułapie FL330 powinien trwać 62 minuty, zakładając podejście od wschodu, a przy podejściu od zachodu około 57 minut."
Nie wiem skąd wzięto FL330? Z tego fałszerstwa MAKu? Skąd autor wie o tym FL330 skoro nie wierzy oficjalnym ustaleniom? Wystarczy prosty argument aby wyjaśnić ten czas - to co Tupolew zyskał lecąc wyżej, stracił podchodząc od wschodu. No ale dobrze spróbowałem samemu zrobić proste oszacowanie ile czasu na tej trasie leci Tupolew. Do pokonania ma ok 850 kilometrów. Dystans w linii prostej jest nieco mniejszy, ale samoloty rzadko latają po prostych, więc trzeba dołożyć trochę zapasu.
Tzw. performance charts są dość skomplikowane, ale nie ma sensu robić dokładnego modelowania w oparciu o nie, gdyż i tak nie znamy dokładnych nastaw komputera pokładowego. Myślę, że dobrą średnią będzie przyjąć średnią prędkość wznoszenia 2000 ft/min, prędkość zniżania 1500 ft/min, przy średnio 350 kt TAS. Prędkość przelotowa na poziomie 330 to ok 470kt TAS (w planie jest 400). Mamy więc ok 16 minut wznoszenia i 22 minuty zniżania na dystansie ok. 410 km. Pozostałe 440 km z prędkością przelotową da jeszcze 22 minuty. Razem dostajemy godzinę. Ale pamiętajmy, że samolot startował na zachód a podchodził od wschodu. Trzeba doliczyć przynajmniej kilka minut na start w przeciwnym kierunku. Na lądowanie jeszcze więcej, gdyż krąg był dość szeroki, a samolot wtedy leci z relatywnie najmniejszą prędkością. Tak więc podejście od zachodu być może zmieściłoby się w 63-64 minutach. Dodając 10 minut na krąg dla podejścia od wschodu (tyle dokładnie potrzebował samolot według zapisów od trzeciego zakrętu do katastrofy) otrzymamy wartość 1h 14m, która jak widać jest zupełnie realna. Wydaje mi się więc, że nie ma tutaj żadnej sprzeczności. Te 62 minuty wyliczone przez FDS OPS są wyliczone dla podejścia od zachodu i korespondują z grubsza z tym co wyszło i mnie. Nie wiadomo na ile uwzględniają one start w kierunku zachodnim - prawdopodobnie wcale, bo skąd ta firma ma wiedzieć w jakim kierunku odbędzie się start? Po prostu przyjmuje lot od punktu do punktu po założonych trasach. No ale nie rozdrabniając się nad tymi czasami (według mnie 57 minut jest bardzo nieprawdopodobne w tych warunkach). Przejdźmy do następnego argumentu:
3) Podejście od zachodu
"TU154M nr 101 podchodził od zachodu i pojawił się nad Siewiernym około 8:16- 8:18, czyli po około 55-57 minutach od startu z Okęcia o godzinie 7:21, co jest zapisane w dokumentacji 36SPLT i systemu informatycznego "Bluszcz"(dane podane przez ministra B.Klicha) i po zejściu na poziom decyzji, odszedł na drugi krąg i został skierowany na nieznane zapasowe."
Zwracam uwagę na drobną manipulację - jak rozumiem w systemie Bluszcz i potwierdzony przez B. Klicha jest czas startu. Ten komentarz sugeruje także czas przelotu i pojawienia się nad Siewiernym, co jest już koncepcją autora. Trochę teorii: załoga decydując o wyborze kierunku do lądowania kieruje się kilkoma czynnikami. Będzie to przede wszystkim kierunek wiatru - samoloty wolą lądować pod wiatr, daje to mniejszą prędkość przyziemienia, a więc mniejsze obciążenie podwozia jak i krótszy dobieg. Oczywiście nie bez znaczenia jest czynnik ekonomii i czasu - szczególnie przy słabym wietrze zwyczajnie wygodniej jest lądować na kierunku z prostej, niż wykonywać cały krąg. Oba te czynniki mogą sugerować podejście od zachodu, ale ostatni czynnik czyni je zupełnie niemożliwym. Otóż przy złych warunkach atmosferycznych najistotniejszym czynnikiem jest stopień oprzyrządowania danego kierunku. Wiemy, że w Smoleńsku od strony zachodniej nie istniały żadne pomoce nawigacyjne, natomiast kierunek wschodni miał 2xNDB i ew. RSL. Nie ma możliwości, aby załoga wybrała kierunek nieoprzyrządowany, który wymagałby podejścia z widocznością. Podejście takie wymaga widoczności pasa już na wysokości kręgu, czyli przynajmniej kilkuset metrów. Podejście od wschodu byłoby bardzo trudne, ale od zachodu absolutnie niemożliwe. Oczywiście dla podejścia z widocznością nie ma również czegoś takiego jak poziom decyzji. Po prostu na podejście z widocznością decydujemy się niejako z definicji gdy widać ziemię. Nawet gdyby załoga myślała, że jedna NDB po stronie zachodniej działa, to i tak wybrała by podejście na 2xNDB, a gdyby się upierała, to o fakcie wyłączenia tej NDB powiedziałby im kontroler.
Dawno temu ukazał się bardzo obszerny artykuł jednego z wyznawców teorii mistyfikacji na ten temat. Autor rozwodził się o wpisanych do komputera punktach, które jakoby miałyby potwierdzać koncepcje podchodzenia od zachodu zupełnie pomijając fakt, że Tupolew był radarowo wektorowany w kręgu, a załoga podpierała się punktami dopiero w końcowej fazie lotu. Po prostu nikomu, ani załodze, ani kontrolerowi, nie przyszło do głowy, że ktoś chciałby podchodzić od zachodu. Załoga nigdy takiej chęci nie zgłosiła, a samolot był zdecydowanie za wysoko na taki manewr. Owszem problem czemu samowolnie lecieli na (niedziałającą) zachodnią dalszą, a nie na RALOT jak w planie (dobrym pytaniem jest po co w ogóle ktoś wpisał ten nieszczęsny RALOT, skoro z ASKIL było piękne i opisane na mapie wejście w krąg), jest interesujący, ale taki kurs po prostej na zachodnią dalszą nie mógł w żadnym wypadku służyć do podejścia od zachodu. Na dalszej trzeba być już ustabilizowanym na ścieżce, a więc chcąc podchodzić od zachodu, trzeba było kierować się na jakiś punkt początkowego podejścia, opisany na karcie podejścia zachodniego. Żeby było zabawniej autor przytacza taką mapę podejścia od zachodu, która (wszystko na to wskazuje) jest mapą odlotów po starcie. Wystarczy popatrzeć na kierunki strzałek, oraz zwrócić uwagę na fakt zbyt krótkiej prostej. (dla zainteresowanych lektura: http://yurigagarinblog.files.wordpress.com/2014/02/fym-raport_zac582c485cznik_problem-kursu-podchodzenia-plf-101-na-xubs.pdf). Nie wiem ile w tym świadomej manipulacji, a ile niewiedzy... Tak więc z kilkoma argumentami mógłbym się zgodzić, ale nie z cała tezą.
Reasumując - fakt, że w sprawie katastrofy spotkaliśmy się z wieloma błędnymi informacjami, wieloma niedomówieniami, a nawet czasem z manipulacją, nie jest wystarczającym argumentem, aby stawiać tak księżycowe tezy. Koncepcja mistyfikacji wymagałaby zaangażowania wielu setek, a nawet tysięcy osób w trzech zainteresowanych krajach, zarówno po stronie cywilnej, jak i wojskowej. Wszystkie te osoby wiedząc o strasznej tajemnicy zbrodni, w którą je uwikłano, dzisiaj jak gdyby nigdy nic, normalnie pracują, mają życie rodzinne i nikt nie puścił pary z ust? Nie istnieje żadna spójna koncepcja mistyfikacji, a realizacja takiego planu jest szalona. Z góry zakłada ona, że będzie mgła, że załoga zdecyduje się na bardzo nietypowe manewry (podejście we mgle na kierunku nieoprzyrządowanym). Zakłada ona, że wszyscy, którzy mają dostęp do jakichkolwiek wiarygodnych informacji (a więc komisje wypadkowe, prokuratura, technicy od systemów dozorowania, briefingi, dyspozytorzy wojskowi, kontrolerzy itd.) są od tych kilku lat w zmowie, fałszując i świadomie ukrywając fakty. Nie wspomnę o setkach ludzi zaangażowanych w przygotowanie mistyfikacji po stronie rosyjskiej. To byłoby chyba możliwe tylko zakładając możliwość hipnozy wszystkich tych osób...
Dlatego z racjinalnego punktu widzenia jest to koncepcja zupełnie nierealna. Nie przeszdkadza to jej zwolennikom wypowiadać się o niej, jako o oczywistości, niejako prawdzie objawionej, którą tylko trzeba opowiedzieć innym. Na szczęście inni mają zazwyczaj trochę więcej racjonalnego spojrzenia na sprawę.
Podkreślam jeszcze raz - nie twierdzę, że wszystko zostało wyjaśnione, że nikt nie manipulował w sprawie i nie mataczył, bo to nie prawda. Ale nawet gdyby wszyscy tylko kłamali i manipulowali, to nie zwalnia to nikogo z obowiązku stosowania logiki, racjonalizmu i zwyczajnych praw fizyki w swoich koncepcjach. Żadna z koncepcji mistyfikacji zwyczajnie nie jest racjonalnie spójna. Pewnych elementów podważyć się nie da, ale zbyt wiele elementów jest zwyczajnie niemożliwych do uzyskania w realnym świecie. A każdy z nich wyjęty powoduje, że cała teoria rozsypuje się jak domek z kart.
Inne tematy w dziale Polityka