Cover, czyli mówiąc zwięźle interpretacja piosenki jednego artysty, wykonana przez drugiego w odmiennej aranżacji. Dobrze, krótką definicję mamy za sobą, wiemy już z czym to się je, pozostaje jednak pytanie: jak odbierać to zjawisko? Czy są to rzeczywiście indywidualne interpretacje, modyfikacje mające nadać utworowi innego brzmienia, wnieść doń jakiś powiew nowości, odświeżyć, wzbogacić o odmienne spojrzenie?
Myślę, że w przypadku coverów artysta zawsze ryzykuje tym, iż rozlegną się głosy mu nieprzychylne, że idzie na łatwiznę, na gotowe, bo brakuje mu pomysłów i weny twórczej na stworzenie od podstaw własnego utworu. Musi się z tym liczyć. W końcu zawsze to będą odgrzewane kotlety, podawane tylko w inny sposób.
Co nie oznacza, że jeśli ten sposób będzie smakowity, stanie się źle odebrany. Rzadko bo rzadko, ale zdarza się, że cover może być po prostu fajny.
Swego czasu słyszałem, że Peter Gabriel zamierza wydać bądź już wydał płytę składającą się wyłącznie z przetworzonych czyichś piosenek. I o dziwo, brzmiało to co najmniej przyzwoicie. A trudno przecież zarzucić tego pokroju muzykowi co Gabriel brak talentu i rzemiosła.
Osobiście w dwóch przypadkach spotkałem się z tym, iż kopia była lepsza od pierwowzoru, albo mu dorównywała. Pierwszy to ,, A Whiter shade of pale’’ Annie Lennox, nawiązująca do kultowego kawałka Procol Harum. Moim zdaniem, Annie zdecydowanie ,, przebiła’’ wykonanie klasyka sprzed lat. Podobała mi się jej wersja dużo bardziej, chyba przez ten przeszywający i niepowtarzalny głos.
Także Guns’n’ Roses świetnie odświeżyli ,, Knockin on heaven’s door’’ Boba Dylana wprowadzając zręcznie do niego rockowe klimaty.
Sądzę, że covery zawsze budziły i budzić będą mieszane uczucia i skrajne emocje. Ciągle nie zgasną spory czy to miałka wtórność czy nowa jakość. Może byłoby lepiej, gdyby ich w ogóle nie było?
Interesuję się rozmaitą tematyką, jestem zafascynowany światem, jego bogactwem i różnorodnością
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura