Natchnienie – to dar energii, pozwalający pisarzom tudzież dziennikarzom tworzyć wspaniałe teksty, którymi mamy potem przyjemność się raczyć. Świetnie, gdy natchnienia jest w nadmiarze, wtedy nic tylko pisać i pisać, póki ręka nie wysiądzie.
Gorzej, gdy go nie ma. Wtedy przypływ twórczości przeradza się w intelektualną posuchę. Innymi słowy taki piszący jest uzależniony od natchnienia, niczym Egipt od Nilu, jest jego niewolnikiem i zakładnikiem.
Bo gdy jest posucha, to zupełnie jak wspomniana wyżej rzeka czeka go klęska suszy, tyle że umysłowej. Rodzi się frustracja i bezradność. Sam znam to z doświadczenia, gdy człowiek czasem chce coś sensownego napisać na blogu, lecz niestety – w głowie pustka.
Bywa też tak, że ten Nil przeleje się, nadciąga powódź. Z piszącym jest podobnie, od nadmiaru pomysłów ma mętlik w głowie, ciężko mu to wszystko ogarnąć, i od czego zacząć, i na czym skończyć.
Wobec powyższego można stwierdzić, że natchnienie – podobnie jak egipska rzeka – jest żywiołem, czymś niezależnym od piszącego, na którego łaskę i niełaskę musi zdać się piszący. Jest od niego uzależniony, bazuje na nim, z niego wyrastają dalsze prace, odniesienia, przemyślenia. Przypomina też nieco ogień – gdy podejdziesz za blisko poparzysz się, zaś będąc za daleko zmarzniesz.
Interesuję się rozmaitą tematyką, jestem zafascynowany światem, jego bogactwem i różnorodnością
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura