Jerzy George Jerzy George
97
BLOG

Rachunek sumienia walczącej Rosji

Jerzy George Jerzy George Polityka Obserwuj notkę 2

Joe Biden nie odmienia w każdym wystąpieniu słowa „demokracja” przez wszystkie przypadki tylko dlatego, że w języku angielskim nie ma odmiany rzeczowników. Za to gęsto szpikuje tym słowem wszystkie swoje przemówienia. W Ameryce jest to słowo święte. Zupełnie jak słowo „socjalizm” w Rosji, gdy była ona jeszcze Związkiem Radzieckim. Teraz Rosja, będąc już Federacją Rosyjską, ma inne święte słowo. Jest nim słowo „denazyfikacja”, którym gęsto szpikuje swoje przemówienia Władimir Putin, odmieniając je dodatkowo przez wszystkie przypadki, gdyż język rosyjski pozwala na to. Do czego takie szpikowanie przemówień świętymi słowami prowadzi, widać jak na dłoni w Ukrainie, a za jakiś czas może będzie widać na całym globie. Nawet z kosmosu, gdy nastąpi wielkie bum.

Niewesoła to perspektywa. Póki co, trwa zwykła wojna. Wielkiego bum może nie będzie, ale Bachmut i Marjinka już wyglądają jak Hiroszima i Nagasaki po atomowych atakach. Rosja jest wciąż niebotycznie zdumiona, że winą za to obarcza się właśnie ją. Jakby Ameryka nie otoczyła Federacji Rosyjskiej swoimi bazami. Jakby Ukraina nie bombardowała przez osiem lat donbaskich republik zabijając tysiące dzieci i dorosłych, jakby na niewyzwolonych jeszcze terenach nie tępiła przez te lata rosyjskiego języka i rosyjskiej kultury. Skąd ta obojętność świata na nasze krzywdy? – pytają jednym głosem rosyjskie elity i zwykli Rosjanie, i zaraz sami sobie odpowiadają. Z rusofobii!

W ten sposób obok świętego słowa „denazyfikacja” pojawiło się w Rosji jeszcze jedno święte słowo – właśnie „rusofobia”. Jest coś aż wzruszającego w gorącym potępieniu, z jakim Rosjanie odnoszą się do rusofobicznych postaw. Rusofobów rzecz prosta nie brak na świecie, rusofobia istnieje, ale w rosyjskich oczach przyjmuje ona postać jakiejś rusofobii totalnej, czegoś wszechludzkiego. Mało które społeczeństwo odczuwa skierowaną niekiedy ku sobie antypatię tak bezdennie głęboko. Przy czym w odniesieniu do rosyjskiej rzeczywistości jest to zjawisko stosunkowo nowe. Wprawdzie już Dostojewski zwiedzając Europę wściekał się do białej gorączki na zagraniczne gazety, które po powstaniu styczniowym pastwiły się nad Rosją i rozczulały nad Polską, ale był to odosobniony przypadek, bo taki na przykład Turgieniew przyjmował flekowanie Rosji bez emocji i nawet ze zrozumieniem, a Hercen czy Bakunin wręcz przyłączali się do dyskredytowania własnej ojczyzny. Podobnie czyni obecnie wybitny rosyjski poeta i powieściopisarz Dmitrij Bykow przebywający aktualnie w Stanach, w przeciwieństwie do Nikity Michałkowa, tego od „Spalonych słońcem”, który twardo stoi po stronie Putina, nie ruszając się z Rosji. Więc nie zawsze z percepcją rusofobii w kraju Mendelejewa i Kurczatowa było tak dziwnie, jak teraz. Owszem, z Rosją nie cackano się na Zachodzie przez prawie cały XX wiek, ale Rosjanie negatywną opinię świata o ich kraju w zasadzie mieli gdzieś i dopiero wiosną zeszłego roku naprawdę uwierzyli, że wszyscy na świecie ich nienawidzą. To zaskutkowało rozgoryczeniem, które z biegiem dni, tygodni i miesięcy ciągle rosło i teraz wprost Rosjan zaślepia.

W zaślepieniu trudno zrozumieć coś, co dla wszystkich jest oczywiste. Rosja nie rozumie, jak bardzo przeraziła świat swoją napaścią na Ukrainę. Czegoś tak niewyobrażalnego nie było w Europie od chwili inwazji Niemiec na Polskę. Jest taka scena w filmie „Wolne miasto”, gdzie na odgłos pierwszych strzałów i wybuchów młoda kobieta podchodzi do okna i widzi biegnące wzdłuż ogrodzenia poczty gdańskiej pochylone postaci uzbrojonych ludzi w niemieckich mundurach. W jej oczach pojawia się przerażenie i kobieta z zastygłą na twarzy zgrozą cofa się powoli w głąb pokoju. Z takim właśnie przerażeniem i zgrozą świat przyjął rosyjską inwazję. Ale Rosja tego nie rozumie i nie zauważa. Rosji się wydaje, że nic wielkiego się nie stało. Ona tylko zadbała o swoje interesy i bezpieczeństwo. Gdy Ameryka zajmowała się swoimi interesami i bezpieczeństwem w Wietnamie i tylu innych krajach, świat przyjmował to z uszanowaniem i empatią. Rosji za to samo płaci się rusofobią. Czy można więc się dziwić jej rozgoryczeniu?

To pytanie musi pozostać bez odpowiedzi, bo rusofobia nie ma z reakcją Zachodu na inwazję Ukrainy nic wspólnego. Rosja z twarzą Gogola, Turgieniewa, czy Tołstoja, nadal jest lubiana i poważana. Odrazę budzi tylko państwo z twarzą Putina. Ale Putin nie jest Rosją, jest aberracją, która jej się przytrafiła i która w końcu się wyczerpie.

Gdy po budzącym zgrozę początku inwazji Putin ogłosił jej cele, ludzie ze zdumieniem rozglądali się wokół siebie i pytali znajdujące się w pobliżu osoby: Jaka denazyfikacja? Jaka demilitaryzacja? Co on gada? Pytali tak, bo czegoś tu nie rozumieli. Czemuż to demilitaryzacji mają zawsze podlegać mniejsze i słabsze państwa jak Ukraina, a nie ogromne i uzbrojone po zęby jak Rosja? Czemuż to trzeba denazyfikować Ukrainę, a Rosji nie trzeba destalinizować? Najwyraźniej pytania takie stawiali sobie nie tylko ludzie z szarego tłumu, ale i reprezentujący ich politycy, skoro praktycznie cały Zachód odwrócił się od Rosji i rzucił jej wyzwanie.

Niesamowita odwaga, determinacja i skuteczność, z jakimi broni się i kontratakuje Ukraina, mogą być natchnieniem dla każdego kraju zagrożonego napaścią. Rosja musi odczuwać coś w rodzaju zdumienia gwałciciela, gdy wydawałoby się sterroryzowana śmiertelnie ofiara kopie go nagle w najczulsze miejsce. Te eksplozje na Krymie, te wylatujące co rusz w powietrze mosty, wojskowe kwatery i składy artyleryjskich pocisków na rosyjskich tyłach, te ostrzały przygranicznych rosyjskich miast, te samobójcze drony nękające wojskowe lotniska w głębi Rosji - każda taka akcja to kolejny kopniak zadany bezpośrednio Putinowi. Ukraina z całkowitą pogardą czekającego ją odwetu, uparcie ponawia te ataki. Po stronie Rosjan zdumienie, oburzenie i żal nad sobą. Jak Ukraińcy mogą robić nam coś takiego?

Nie wszyscy na Zachodzie stoją za Ukrainą. Ze stacji Fox News na przykład od szeregu miesięcy dolatują niechętne Ukrainie argumenty. Że wysyłka broni do Ukrainy osłabia USA, że przeznaczane dla niej fundusze to odbieranie od ust naszym obywatelom, że lepiej nasze wojsko wysłać do pilnowania granicy z Meksykiem. Z takich argumentów wśród zwolenników Kijowa rodzi się zwątpienie, ale niewykluczone, że zwątpienie ogarnia też stopniowo kremlowską ekipę. Bo jak długo można walić głową w mur ukraińskiej fortecy? Po sześciu bodaj miesiącach rosyjskie oddziały dotarły zaledwie do połowy Bachmutu. Bachmut może zostanie w końcu „wyzwolony”, ale ile ukraińskich miast jeszcze czeka w kolejce. Dziesiątki w samym obwodzie donieckim, a Rosja przecież chce dojść przynajmniej do Dniepru. Dojdzie?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka