Wyobraźmy sobie, polski bank, na kilka miesięcy przed wyborami do Bundestagu, emituje obligacje o wartości 5 mln euro i ogłasza w komunikacie, że przeznaczy je na funkcjonowanie „niezależnych mediów” w Niemczech. Oczywiście natychmiast niemieckie media i politycy podnoszą larum, oskarżając Polskę o chęć ingerowania w kampanię wyborczą, grupa EPL pod przewodnictwem Niemca Manfreda Webera szykuje projekt rezolucji PE wymierzonej w nasz kraj, zarzucając brak praworządności, a Ursula von der Leyen pisze list do polskiego rządu, żądając wyjaśnień w tej sprawie i grożąc skierowaniem skargi do TSUE.
Problem, że w drugą stronę to nie działa. Jest decyzja banku społeczno-ekologicznego GLS z siedzibą w Bochum o wyemitowaniu obligacji wartości 5 mln euro, by wspomóc „zagrożone” media w Polsce i wspierać „niezależność dziennikarską w Europie Wschodniej,” o czym poinformowało w polskojęzycznej wersji Deutsche Welle. Jakieś alibi dla tej „bratniej pomocy” musi być, więc kilka dni wcześniej ten sam tytuł publikuje zupełnie egzotyczny i niewiarygodny sondaż o wolności mediów w grupie V4 (Polska, Słowacja, Węgry i Czechy). Wynika z niej, że aż 71% Polaków niepokoi się kwestiami związanymi z wolnością słowa (akurat). Akurat w dwóch z tych krajów (Polska i Słowacja) w tym roku odbędą się wybory parlamentarne.
Komentując decyzję niemieckiego banku GLS o „bratniej pomocy” dla tłamszonych w Polsce mediów, Klaus Deuse podaje jako przykład zagrożenia dla wolności i różnorodności prasy w Polsce przejęcie przez koncern Orlen koncernu Polska Presse, należącego wcześniej do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau. Oczywiście logiczne według niego jest, że niemiecki koncern, zarządzający większością prasy regionalnej w Polsce nie był zagrożeniem dla wolności i różnorodności prasy u nas. Mamy więc kolejny przykład, że pewne rzeczy w stosunkach polsko-niemieckich działają tylko w jedna stronę, nigdy odwrotnie.
Ta chęć finansowania i przejęcia społecznej odpowiedzialność, zapewnienie bezpieczeństwa finansowego niezależnym mediom w Europie Środkowej i Wschodniej pojawia się dość niefortunnie w czasie, kiedy Niemcami wstrząsnęła afera stawiająca pod znakiem zapytania niezależność niemieckich mediów. Ujawniono, że rząd federalny i podległe mu organy w ciągu ostatnich 5 lat wypłaciły dziennikarzom ok. 1,5 mln euro za „moderację, teksty, redagowanie, szkolenia, wykłady i inne wydarzenia”. W sprawę zamieszanych jest około 200 dziennikarzy. Jednak społeczeństwo niemieckie, w odróżnieniu od polskiego, nie wyraża z tego powodu troski o niezależność swoich mediów w żadnych przeprowadzonych badaniach, taka to ci niezależna i wzorcowa dla innych demokracja.
Obserwując tą troskę o niezależność polskich mediów płynącą zza zachodniej granicy można wysnuć wniosek, jak bardzo liberalne elity europejskie są zaniepokojone możliwością trzeciej kadencji Zjednoczonej Prawicy. Jeśli traci się wiarę w moc i siłę oddziaływania potężnych koncernów zagranicznych, wtłaczających codziennie Polakom do głowy poprzez Internet, radia, tygodniki i komercyjne telewizje jedynie słuszną wizję przyszłości naszego kraju pod zarządem opozycji i rządami tych, którzy naprawdę decydują o losach UE i sięga po metody znane z czasów wolnych elekcji w Polsce, to znaczy, że zagranica rzuci wszystkie siły i środki, by pomóc wygrać opozycji. Polacy przy oddaniu swego głosu w wyborach powinni wziąć to pod uwagę, czy na pewno dobro niemieckiego płatnika powinno być tu dla nich najważniejsze?
Inne tematy w dziale Polityka