Ledwo wstałem i odpaliłem końputer, a szlag jaśnisty przeszył mnie na wskroś! Oto sympatyczna skądinąd pani Natalia z kwartalnika „Hodowca i Jeździec“ pisze do mnie – po tym, jak przypadkiem zoczywszy w necie, że puszczają w ostatnim numerze mój artykuł, sam się o to do niej zwróciłem – że owszem, pisemko mi wyślą, ale płacić za ten tekst nie mają zamiaru. Bo, „decyzją Zarządu“, poszedł jako „głos w dyskusji“.
Noż k...wa wszeteczna i wszyscy dyabli!
(A miałem unikać wulgaryzmów na blogu i gdzie indziej. No i poszło się pier…lić moje noworoczne postanowienie w ten sposób… I kto jest winien? No kto..?)
Na szczęście, oba nasze koćkodany wyczuły sytuację („zwierzęta mają instynkt“..!) i zaimprowizowały na szybko małą scenkę rodzajową, żeby mój (słuszny i sprawiedliwy) gniew rozładować.
Otóż wieczorem zewnętrzna kota, Krystyna, walczyła z jakimś zwierzęciem. Nawet wyszedłem popatrzeć czy nie potrzebuje pomocy – nie potrzebowała, ale tak była wściekła, że nie dała się pogłaskać. A rano nie przyszła na śniadanie.
No cóż – nakarmiliśmy kotę wewnętrzną, Sylwestrę – i zajmujemy się swoimi sprawami. To znaczy – ja właśnie odpisuję na tego o pomstę do Nieba wołającego maila, kiedy… za plecami rozlega mi się radosny miaukot i gardłowe pomrukiwania.
Co się stało..? Nasza ciapowata weteranka, co to, zdaniem zaprzyjaźnionego weta „stawy już się jej ze starości nie smarują“ – właśnie zeskakuje z okna z… myszką w pysku! Którą to myszkę z radością nam prezentuje, jako swój „wkład do kotła“.
Już mi się trochę polepszyło – bo jak tu się wściekać przy takiej scenie? Ale – to wcale nie był koniec!
Ledwo wyrzuciłem najpierw myszkę, a potem kota na zewnątrz i ledwo polałem jej ostatnią resztkę mleka, która mi została w nagrodę (samemu z mleka do porannej kawy rezygnując) – a za plecami ponownie rozlega się radosny miaukot i gardłowe pomrukiwanie..!
Odwracam się, patrzę – a tam Krystyna, oczywiście z myszą – i oczywiście: z myszą WIĘKSZĄ od tej, którą jej starsza koleżanka przyniosła!
No to mi przeszło…
W związku z czym, zrezygnowałem z wygłaszania jeremiad o tym, co ja właściwie myślę o „dyskusjach“ i „Hodowcy i Jeźdźcu“ – i w miarę spokojnie (w żyłach krąży mi teraz dziwna mieszanina adrenaliny z endorfiną, istny „koktajl Mołotowa“, nawet kawa bez mleczka w sumie nie była potrzebna…) mogę wrócić do tematu, który nasunął mi się przy okazji wczorajszej dyskusji „śmieciowej“ – lubo raczej tej na „Nowym Ekranie“, niż u mnie.
Jak raz znalazłem w literaturze klasycznej bardzo stosowne cytata.Intronizacja rozumu jako władcy – mówi w „Głosie Pana“ profesor Rappaport –jest równoznaczna z oddaniem się w opiekę obłędowi logiczności.
Jak już niejeden raz pisałem – ludzie nie są Z NATURY rozumni. Zdolność racjonalnego myślenia to ewolucyjnie późny „wynalazek“, zdecydownie niedoskonały i zdecydowanie – przeceniany. Instynkty działają nieomylnie.
Co przecież na powyższym przykładzie z życia wziętym i całkowicie autentycznym – widać jak na dłoni. Wykazały nasze koćkodany „inteligencję emocjonalną“..? Wykazały! Nieważne, czy chodziło im o mój nastrój, grożący potencjalnie tragicznym w skutkach wybuchem (miałem już plany co do tej stówy z groszami, której spodziewałem się od „HiJ“…), czy o wewnętrzną konkurencję między sobą – w każdym razie: doskonale im to wyszło.
Natomiast logika, w zasadzie NIEUCHRONNIE (jeśli trafiają się myśliciele, którym udało się tej pułapki uniknąć, to WYŁĄCZNIE dzięki temu, że przyjmują, explicite lub milcząco – jakieś wstępne założenia, działanie logiki ograniczające!) prowadzi do szaleństwa.
W życiu społecznym – do zbrodni lub do utopii. Co zresztą – na jedno wychodzi, bo czy możliwa jest utopia, która nie będzie zbrodnicza w skutkach..?
Platon „popłynął“ na swojej logice – i stał się twórcą – założycielem utopizmu.
Arystoteles, a za nim św. Tomasz – wstrzymali się, a raczej – wstrzymani zostali przez przyjęte z góry założenia (pierwszy – przez założenia natury epistemologicznej, które drugi wzbogacił o założenia metafizyczne).
Potem nadszedł czas empiryzmu, który dopuszcza możliwość kwestionowania wszelkich aksjomatów – w imię doświadczenia, rozumianego jako radykalna forma konfrontacji „tego co w myśli“, z „tym co w rzeczy“.
Bardzo szybko, bo już na przełomie XVII i XVIII wieku zaczął empiryzm owocować utopiami jak Maciejowa grusza na miedzy – ulęgałkami. Wolność kwestionowania aksjomatów zniosła bowiem nie tylko ewentualne ograniczenia, jakie mogły stać na drodze poznania – ale też, w sposób nieuchronny – wszelkie ograniczenia, jakie mogły powstrzymywać ludzi przed wypróbowaniem w praktyce tego, co odkryli.
Problem jest w zasadzie nierozwiązywalny. Aksjomatów niepodważalnych nie ma. Co więcej – nauka, czasami uzurpując tylko swój empiryczny autorytet (jak np. psychoanaliza, czy całkiem spora część ekonomii i socjologii…), a czasem nawet i rzetelnie – nieustannie dostarcza nowych propozycji „racjonalnej organizacji“ ludzkiego życia.
Ponieważ nie sposób ani na pierwszy, ani na drugi rzut oka rozstrzygnąć, co jest propozycją w jakimkolwiek sensie tego słowa rzetelną, a co tylko szamaństwem, ani tego, gdzie użyto rzetelnej metodologii, a gdzie – tylko jej pozorów (wymaga to na ogół wiedzy specjalistycznej co najmniej dorównującej tej, jaką posługują się autorzy danej propozycji – a co najmniej, takiej samej biegłości w używaniu „naukowego“ żargonu…): właściwym postępowaniem wobec tak podejrzanych propozycji, powinna być NAJWYŻSZA NIEUFNOŚĆ.
Tymczasem – w praktyce widzimy, że jest zgoła całkiem odwrotnie! Nie ma takiej bzdury, takiej zbrodni ani takiego szaleństwa – które nie byłoby uzasadniane i usprawiedliwiane „ustaleniami nauki“.
Dlatego właśnie – nienawidzę „Oświecenia“. I STANOWCZO WOLĘ w tej nienawiści przesadzać – niż pozostawić zbyt szeroko uchyloną furtkę, przez którą parszywy „racjonalizm“, obłędna „logiczność“ i nieludzka „nowoczesność“, mogłyby wtargnąć podstępnie na moje podwórko i zacząć tu jakąś krecią robotę.
Dlatego właśnie – od kilku już lat, na ile potrafię, obnażam przed Państwem mechanizmy „modernizacji“, której ulegamy krok po kroku, od XVIII wieku począwszy – pokazując, jak owa „modernizacja“ wyglądała w rzeczy samej i jakie powodowała koszty. A także – na ile była tak naprawdę przypadkowa i niekonieczna!
Być może przymuszenie Państwa do sortowania i przechowywania śmieci, być może tresowanie Państwa dwa razy do roku piramidalnie bzdurną i szkodliwą „zmianą czasu“, być może tyranizowanie nas wszystkich tysiącami pozwoleń, egzaminów i zaświadczeń – to są elementy jakiegoś dyabolicznego spisku. Być może. Choć szczerze wątpię – i też o tym całkiem niedawno pisałem.
NA PEWNO jednak: są to wszystko działania „naukowe“, „racjonalne“ – i jeśli nawet ŻADEN dyaboliczny spisek za nimi nie stoi – to Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ, stoi za nimi „ogólna atmosfera intelektualna“, dominująca wśród niemiłościwie panujących nam elit. Stoi za nimi „Oświecenie“. Stoi za nimi NICZYM NIEUZASADNIONE przekonanie, że „ludzie są rozumni i rozumnie mogą kierować swoimi sprawami“!
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura