J. Łaba
J. Łaba
Jorlanda Jorlanda
109
BLOG

Medytacje szarodzienne o sercach kamiennych

Jorlanda Jorlanda Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha.

Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego. (Psalm 51) 


I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza,

odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. 

Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić,

byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań,

i według nich postępowali. (z Księgi Proroka Ezechiela)


Zastanawiałam się ostatnio bardzo głęboko nad relacją między sprawiedliwością Boga i Jego miłosierdziem. I nad tym, czy człowiek potrafi być choć troszkę w tym podobny do Boga. Sprawiedliwy i miłosierny.

Od kilkunastu lat wplątuję się raz na jakiś czas w dyskusję na temat postulatów środowisk LGBTQ+ wobec Kościoła. Zajmując stanowisko zgodne z moim stanem wiedzy o nauce Kościoła i zgodne z moim sumieniem, czasem używam mało miłosiernych argumentów wobec ludzi z krwi i kości. Mam świadomość, iż może to zranić uczucia, sprawić emocjonalny ból, może nawet wzbudzić gniew, rozżalenie.

To samo dzieje się, gdy rozmawiam z ludźmi o związkach pozamałżeńskich czy życiu w konkubinatach. Próbując zrozumieć zasady moralne innych ludzi i rozpatrywać różne sytuacje w świetle zasad moralnych głoszonych przez chrześcijaństwo (katolickie), często staję przed dylematem: jak to powiedzieć, aby dyskusja nie zamknęła się w nawiasie wzajemnych oskarżeń? Nieraz słuchając o historiach rozwodów, rozpadów małżeństw moich bliższych i dalszych przyjaciół, myślę o próbie odpowiedzi na pytania o prawo Boga w życiu człowieka.

Słuchanie i milczenie z mojej strony to czasem najlepszy sposób komunikacji z ludźmi, którzy obdarzając mnie zaufaniem, mówią o swoich upadkach i ciężkich doświadczeniach, które często stają się przyczyną odchodzenia od Boga i Kościoła.

Paradoksalnie, przybliżając się do ludzkich historii o cierpieniu w powodu upadku, zaczynam rozumieć serce Boga, o ile to w ogóle jest możliwe do nazwania w ten sposób. Bóg kocha ludzi słabych, upadających, podłych, błądzących. A najczęściej to właśnie niewiedza i jeszcze raz niewiedza są powodem upadku ludzkiego. Nie chodzi o wiedzę intelektualną.

Chodzi o wiedzę na temat tego, co dobre i złe. Nie taką ustaloną przez filozofów, ale tę ustanowioną przez Stwórcę na początku istnienia świata i ludzi. Biblia nazywa tę wiedzę najczęściej Prawem Boga.

Często też milczę, celowo przemilczam kwestie sporne. Bo tego w danej sytuacji wymaga miłosierdzie.


image


Innym razem zdarza mi się zajmować stanowisko w sposób bardzo kategoryczny, pozbawiony emocji, z którymi kojarzą mi się postawy miłosierne. W imię prawdy, w jaką wierzę, czasem uważam za słuszne wypowiedzenie się bardziej w duchu sprawiedliwości niż miłosierdzia.

Prorok Ezechiel przekazuje mocne słowa: „Kiedy dom Izraela mieszkał na swojej ziemi, wówczas splugawili ją swym postępowaniem i swymi czynami. Wtedy wylałem na nich swe oburzenie z powodu krwi, którą w kraju przelali, i z powodu bożków, którymi go splugawili. I rozproszyłem ich pomiędzy pogańskie ludy, i rozsypali się po krajach, osądziłem ich według postępowania i czynów”. Ale potem Bóg ustami proroka mówi: „Dam wam serce nowe i ducha nowego”.

Bóg widzi, że człowiek sam o własnych siłach nie jest w stanie zmienić swego złego postępowania i postanawia przemienić serca ludzkie. Bóg pragnie, by ludzie żyli według Jego przykazań ze względu na świętość Jego imienia, ze względu na to, kim On sam jest. Myślę, że chodzi tu o miłość, szaleńczą miłość Boga, który widząc, jak upadla się umiłowana przez Niego istota, nie porzuca jej mimo wszystko. Dotyka jej i zmienia ją nie do poznania czekając, aż ta zmiana nastąpi i wyda owoce w postaci człowieka zgadzającego się na Jego wolę.

Słowa proroka Barucha też nie brzmią zbyt łagodnie: „Bądź posłuszny, Izraelu, przykazaniom życiodajnym, nakłoń ucha, by poznać mądrość. Cóż się to stało, Izraelu, że jesteś w kraju nieprzyjaciół, wynędzniały w ziemi obcej, uważany za nieczystego na równi z umarłymi, zaliczony do tych, co schodzą do Szeolu? Opuściłeś źródło mądrości. Gdybyś chodził po drodze Bożej, mieszkałbyś w pokoju na wieki. Naucz się, gdzie jest mądrość, gdzie jest siła i rozum, a poznasz równocześnie, gdzie jest długie i szczęśliwe życie, gdzie jest światłość dla oczu i pokój”.

Czy chcemy znać mądrość, czy wolimy opuścić jej źródło?

*

W rozmowach z ludźmi wybierającymi inne niż ja rozwiązania w kwestii relacji rodzinnych czy małżeńskich odkryłam coś, czego zapewne nie odkryłabym, milcząc miłosiernie i bacząc na to, by nie zranić czy rozdrażniać swych rozmówców.

Mianowicie – kiedy wchodzi się w dialog z ludźmi różniącymi się od nas poglądami, kiedy się brnie w ten dialog nawet w sposób czasem pognębiający rozmówców (wiadomo, cenimy sobie czasem popisy erudycji i pokazy wiedzy czy żonglerkę argumentami), można się dzięki temu wiele dowiedzieć na swój własny temat. I odkryć, że w gruncie rzeczy wszyscy cierpimy tak samo i z tego samego powodu.

Ludzie homoseksualni, pragnący być blisko Boga cierpią nie tylko dlatego, że wiele osób traktuje homoseksualizm jak zarazę i izoluje się od jej nosicieli, jak tylko może – gestem, słowem, prawem. Cierpią też dlatego, że mają problem z tożsamością jako dziecko Boga. Nie do końca wiem, jak to jest na pewno, bo nigdy nie byłam homoseksualna. Ale wydaje mi się, że w wyniku braku ładu moralnego, z którego wynika „ta orientacja”, człowiek gubi się nie tylko sam w sobie. Gubi też drogę ku Bogu. Wydawać się może, że poza Kościołem można sobie szukać takich dróg, skoro Kościół jedyne, co proponuje osobom żyjącym w moralnym nieładzie, to „nawróćcie się i żyjcie w czystości”. Jednak prawda o nawróceniu jest dość prosta. Powtarza ją w Liście do Rzymian święty Paweł: „Otóż jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy, wiedząc, że Chrystus powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy. Bo to, że umarł, umarł dla grzechu tylko raz, a że żyje, żyje dla Boga. Tak i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie”.

Ten sam rodzaj cierpienia odczuwają ludzie po rozwodach, którzy nie mogą w pełni uczestniczyć w sakramencie Eucharystii. Albo ludzie żyjący w konkubinatach, którzy chcieliby być w Kościele i blisko Boga.

Nazwałabym to zgubieniem drogi do Boga i poszukiwaniem jej na własną rękę. Ludzie błądzący najczęściej pytają o drogę. Większość ludzi nie zna się na tym. Gubią drogę nawet z mapą w ręku. Szlak się zatrze i koniec, nawet doświadczonym wygom się to zdarza.


image


W moralnych zagubieniach, niestety, rzadko się udaje samemu znaleźć rozwiązanie. Życie tzw. rozwiązłe, stosunki pozamałżeńskie, przedmałżeńskie, konkubinaty, relacje z zakresu LGTBQ+ i inne tego typu nieuporządkowania są w Kościele uznawane za grzech. Czyli wybór niezastosowania się do prawa Bożego, które Jezus doprecyzował i omówił w bardzo radykalny sposób na przykład w Kazaniu na Górze czy w przypowieściach i odpowiedziach na pytania konkretnie dotyczące relacji małżeńskich czy między ludźmi.

Jednak - zgodnie z zasadą "grzech potępiać, grzeszników miłować" - zawsze należy pamiętać o człowieku, o tym, że Bóg zawsze jest po stronie ludzi.

Cierpienie, którego doświadczają ludzie zagubieni moralnie, dotyczy własnej tożsamości, pytania, kim jestem, pytania o szczęście osobiste i o odpowiedzialność za życie innych związanych z nami ludzi.

Oceniając ludzi, warto zawsze być miłosiernym. Jezus zawsze z miłością i szacunkiem zwracał się do grzeszników, zanim nastąpiło uzdrowienie i radykalne żądanie zmiany sposobu życia. Zatem i ja – jeżeli zależy mi na tym, aby ludzie mogli cokolwiek usłyszeć o Bogu, który zawsze czeka, kocha i wybacza wszystko, co najgorsze – powinnam często wybaczać, znosić ludzką głupotę i arogancję, przyjmować ciosy oskarżeń o własnej nieudolności czy niewiedzy, czy rzekomej niesprawiedliwości w ocenach. Myślę, że warto przemilczeć wymierzane we mnie ciosy bezsensownych argumentów i nie wdeptywać rozmówców w ziemię w imię udowodnienia swej racji.

Tak myślę. Bo celem ostatecznym jest zbawienie.

Jednak w kwestii wytyczenia drogi powrotu do Boga z głębin upadku szlak wybaczenia i pogodzenia się z Nim, niestety, prowadzi też przez konfrontację z prawdą o sobie samym.

Zastanawiałam się nad tym, idąc kilka lat temu 20-kilometrową trasą na Święty Krzyż. Myślałam nad prorokami. Nad Jonaszem, Jeremiaszem, Eliaszem, Ezechielem. Co jest moją Niniwą? Co jest tym, przed czym uciekam i co wolałbym, aby się za mną zawaliło i już nie wrzeszczało za mną i nie istniało? Czy potrafię jak Jeremiasz głośno i stanowczo ostrzegać bliskich i dalekich mi ludzi przed ostatecznością, w której nie będzie już miejsca i czasu na miłosierdzie Boga? Nad tym i nad tymi ludźmi, których życie mijam codziennie, których postępowanie tak mnie boli, że czasem sama nie wiem, jak to jest możliwe, że jeszcze nie starł ich z ziemi gniew Boga.

Na przykład – grupa żulików pod sklepem, ludzi niewiele starszych ode mnie, których treścią życia jest rozbój, pijaństwo i ciemne sprawki, za które nieraz siedzieli w więzieniu. Jeden z nich jest moim sąsiadem. Drugi mi groził, kiedy go grzecznie poprosiłam, żeby przestał się wydzierać, bo mi dziecko budzi. Ale ten akurat już nie żyje, a wcześniej odbywał karę za poważne przestępstwa m.in. zarzut morderstwa i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Nie powiem, żeby mi było szkoda jego wolności, w gruncie rzeczy jego śmierć też nie była godna, z tego co wiem. Z jednej strony żal człowieka, ale z drugiej – czy sam do tego nie doprowadził? Sprawiedliwy wyrok i pozwolenie człowiekowi na zebranie konsekwencji to brak miłosierdzia?

Często mijam ludzi od 7.00 pijących pod sklepem. Szkoda mi ich, bo zastanawiam się, jak można tak żyć, gdzie ich rodzina, żony, dzieci, mężowie. I myślę o tym, że mam szczęście, bo nie spędzam życia w ten sposób. Jestem wolna od nałogów. Jestem wspanialsza niż oni… Tylko czy na pewno, skoro nawet nie wiem, jak im pomóc i czy w ogóle chcę… Czy modlitwa wystarczy?

Odkrywam też szlak do Niniwy w moich rozmowach z bardzo trudnymi ludźmi. Rozpoznaję głos Boga w tych miejscach i swoje powołanie do proszenia Go, by jeszcze się nie gniewał, by jeszcze poczekał chwilę, ja z nimi pogadam, może się opamiętają. Może dlatego czasem mówię do ludzi takim tonem wiedząc, że to nie jest miłosierne.

Zrobić wszystko, co można, co trzeba, co umiem i wiem, żeby każdy, kto błądzi i nie chce zgodzić się jako chrześcijanin na konsekwencje chodzenia za Jezusem, oskarżając Kościół o brak postępu, a Boga o sadyzm, opamiętał się i znalazł siebie samego na prostej dawno wytyczonej drodze praw moralnych, ustanowionych przez Boga.

Chrześcijaństwo jest wymagającą drogą. Zwłaszcza dziś.


Jorlanda
O mnie Jorlanda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo