Wiadomo wszem i wobec, iż Platforma Obywatelska jest partią miłującą i społeczeństwo i swoich przeciwników politycznych. Nie to, co PiS dybiący za rogiem z nożem w zębach na mniejszych i większych aferzystów, nieaprobujący – praktykowanych przecież w cywilizowanym świecie – nocnych spotkań polityków partii rządzącej na cmentarzach, podczas których omawia się szczegóły spraw, niekoniecznie mających dużo wspólnego z działaniami zgodnymi z prawem. Jakże to nieeuropejskie! Zrozumiałe więc, że szanowanymi obywatelami są bossowie mafii pruszkowskiej, natomiast Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę Platforma wysyła przed Trybunał Stanu za rozbijanie tzw. układu w latach 2005-2007. Premier Tusk od inicjatywy parlamentarzystów PO się odżegnuje, no bo jak powszechnie wiadomo partia ta nie jest w żadnym wypadku wodzowska, więc jej lider i szef rządu w jednej osobie nie wie, co w klubie piszczy i w ogóle nie ma wpływu na działalność partii.
Platforma oskarża byłego premiera i byłego ministra sprawiedliwości o łamanie przez nich prawa, w tym: naruszenie konstytucji, ustawy o Radzie Ministrów oraz ustawy o działach administracji rządowej. Nożownicy z PiS chcieli wysadzić polską demokrację w powietrze poprzez „uniemożliwienie działalności politycznej i zawodowej przeciwników politycznych partii Prawo i Sprawiedliwość poprzez usiłowanie wykazania, iż w polskim życiu politycznym, społecznym i gospodarczym funkcjonuje rzekoma sieć powiązań polityczno-biznesowo-towarzyskich o charakterze przestępczym (tzw. „układ”).”
I – jakżeby inaczej – przywołuje się tu m.in. koronny dowód zbrodni PiS, czyli samobójstwo Barbary Blidy, posłanki SLD i minister budownictwa, która obok zamieszania w tzw. aferę węglową, przedstawiana była przez propagandę jako ikona lewicowości i prosocjalności, wręcz patronka bezrobotnych, biednych i wykluczonych, choć w rzeczywistości była autorką ustawy umożliwiającej eksmisję ludzi na bruk. A przecież to nie kto inny tylko premier Tusk mówił 4 października 2007 roku w Lublinie: „Uważam za rzecz wyjątkowo obrzydliwą, kiedy politycy uprawiają taką nekrofilię polityczną. Śmierć Barbary Blidy, rzecz bardzo przykra i smutna, stała się orężem w walce politycznej ludzi nieuczciwych i niemoralnych, takich jak liderzy SLD, którzy z tego chcą zrobić swoją ulotkę wyborczą.” Teraz samobójstwo Barbary Blidy znów jest cynicznie wykorzystywane i eksploatowane na sztandarach walki z kaczyzmem. „Nekrofilia polityczna” jest widocznie zaraźliwa i z partii Millera przeszła na PO.
Od pięciu lat Kaczyński władzy nie sprawuje, więc mamy powrót do normalności i kwitnie miłość i zrozumienie władzy dla drugiego człowieka. I byłoby jak w raju, tylko ten przeklęty PiS jeszcze żyje i bruździ, może dlatego że nie udało się premierowi zrealizować (jeszcze?) sejmowej i skierowanej do posłów partii Kaczyńskiego zapowiedzi: „wyginiecie jak dinozaury”. Casus zamordowanego Marka Rosiaka z biura łódzkiego PiS wskazuje, że być może jeszcze wiele przed nami.
Może jednak Tusk miał wtedy w Sejmie po prostu zły dzień. Przecież jest taki uładzony i tyle mówi o potrzebie miłości w życiu publicznym, przebijając nawet nowego lidera PSL Janusza Piechocińskiego. Tak jak 21 listopada, gdy zapewniał, że bardzo by mu zależało, by „polska polityka była mniej wybuchowa, w symbolicznym i dosłownym znaczeniu.” Wiadomo bowiem, że Polacy chcą, by była ona „bardziej racjonalna, zajmowała się bytem ludzi i bezpieczeństwem Polski”. Czyli została utrzymana w rękach PO. Tylko oni dają gwarancję… No i co z tego, że nie mają programu? Straszą PiS-em i to działa. „Słowa Jarosława Kaczyńskiego o zamachach i zbrodniach powodują takie konsekwencje, jak wpisy działacza PiS o referendum nad projektem zastrzelenia Tuska (…). Ludzie wypisują tego typu rzeczy, bo słyszą od swojego lidera o zamachach, zbrodniach, właściwie trudno się dziwić (…). Słowa Jarosława Kaczyńskiego od wielu miesięcy powodują właśnie takie konsekwencje i tego typu pomysły. Na razie są to być może ponure żarty, choć w ostatnich dniach widzieliśmy, że chyba niekoniecznie są to dziś już tylko ponure żarty niedojrzałych polityków PiS, że z tego może naprawdę narodzić się prędzej czy później tragedia.” – ostrzegał Donald Tusk po tym jak o wpisach blogera Artura Nicponia zrobiło się głośno.
Premier to chodząca dobroć i zapewne przemęczeniu należy przypisać słowa z konwencji PO 14 października 2007 roku: „Bolszewicki temperament Kaczyńskiego i socjalistyczne poglądy na rolę państwa i na gospodarkę upodabniają go, nawet nie do Kwaśniewskiego, lecz do starszych kolegów byłego prezydenta, tych których nazywano kiedyś betonem PZPR.” Premier na pewno nie chciał nikogo obrazić.
Kolejnym orędownikiem zgody narodowej jest poseł Platformy Stefan Niesiołowski: „Część z tych, którzy stoją tam i rzekomo pilnują krzyża, to rzeczywiście kandydaci do kliniki psychiatrycznej. Ostatnia stacja tej ich procesji to Tworki.” – mówił w „Polska The Times” z 12 sierpnia 2010 roku, nawiązując do obecności tzw. obrońców krzyża pod Pałacem Prezydenckim.
Niesiołowski, zgodnie z wytycznymi partii miłości, okazywał również należny szacunek prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. „Lech Kaczyński potrzebuje kuracji, która doprowadzi jego system nerwowy do porządku. Pytanie, czy to chwilowa zapaść, nerwica czy trwałe uszkodzenie, które wcześniej czy później skończy na komisji lekarskiej.” – komentował w lipcu 2008 roku publikację „Dziennika” o rozmowie Lecha Kaczyńskiego z Radosławem Sikorskim przeprowadzonej w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i dotyczącej amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Prezydent miał pytać Sikorskiego m.in. czy to on tłumaczył telefoniczną rozmowę Tuska z wiceprezydentem USA Dickiem Cheney’em podejrzewając, że wypaczał jej sens. Z kolei podczas wymiany zdań między szefem MSZ a szefową Kancelarii Prezydenta Anną Fotygą, Sikorski miał powiedzieć: „Można być prezydentem, ale można być też chamem.”
Trzeba Niesiołowskiego zrozumieć. W istocie biedny to człowiek, który kiedyś zbłądził i krytykował swoich obecnych kompanów. I to jak! „Ciągle trudno określić, komu poza Unią Wolności odbiera głosy Platforma Obywatelska. Ugrupowanie nowe, programowo nieokreślone, udające, że nie jest partią polityczną i celowo unikające zabierania głosu we wszystkich ważnych kwestiach społecznych, ekonomicznych i politycznych – lecz za to dające popisy hipokryzji i cynizmu, dość skutecznie żerujące na znanych fobiach, ignorancji i naiwnej wierze ludzi zniechęconych do polityki. Liderzy PO już zaczynają napotykać trudności z przekonaniem wyborców do szczerości intencji swych polityków – dobrze przecież znanych, i to nie zawsze z najlepszej strony. Teraz owi politycy nagle zapewniają, że stali się inni, uczciwsi, bardziej autentyczni i bardziej prawdomówni niż wszyscy pozostali. Przy okazji nasuwa się pytanie, jak to możliwe, by ktoś z takim życiorysem jak Andrzej Olechowski – płytki intelektualnie i pod wieloma względami po prostu niewiarygodny – mógł zdobyć kilka milionów głosów w wyborach prezydenckich. PO najprawdopodobniej skończy tak jak wszystkie ruchy, które spaja jedynie cynizm, hipokryzja i konformizm. Ciekawe tylko, czy nastąpi to jeszcze przed wyborami, czy zaraz po.” To „Rozbijacze na prawicy” z „Gazety Wyborczej” z 20 lipca 2001 roku.
W wywiadzie „Naśladujmy Litwę” („Życie” z 1 sierpnia 2001 roku) ukonkretniał: „Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest oczywiście gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie. (…) O PiS nie chcę mówić. Tam są moi przyjaciele. (…) Samego PiS nie chcę oceniać, jest tam dużo wspaniałych ludzi.”
Podobnie w „Gazecie Wyborczej” („Świecące pudełko”, 19 września 2001 roku): „Platforma jest przede wszystkim wielką mistyfikacją. (…) W istocie jest takim świecącym pudełkiem. Mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO.”
Dziś, by zmyć z siebie grzechy, robi za antypisowskiego stachanowca, przy którym radziecki pierwowzór wysiada. O niedawnym „Raporcie o stanie państwa” PiS mówił jako o „manifeście wojny domowej” wysyłając jednocześnie Jarosława Kaczyńskiego do psychoanalityka: „To, że jest liderem partii nie oznacza, że psychoanalityk nie powinien się nim zająć. Może właśnie tym bardziej powinien”” – postulował w TVN24.
A że wywiązuje się ze swojego zadania znakomicie to może dostanie od Komorowskiego nawet Orła Białego…
Obok Tuska, czy Niesiołowskiego, można cytować w nieskończoność innych speców od mowy miłości – Sikorskiego, Bartoszewskiego, czy Wałęsę. To przecież nie PiS kpił z „moherowych beretów”, mówi o „smoleńskiej sekcie”, nazywał prezydenta Lecha Kaczyńskiego „durniem”, wyzywał politycznych adwersarzy od „bydła”, „hien cmentarnych”, „dewiantów psychicznych” i „frustratów”, zapowiadał „dorżnięcie watahy”, czy ubolewał nad słabym wyszkoleniem snajpera w Gruzji…
Inne tematy w dziale Polityka