Istnieją z pewnością ludzie żyjący w zakłamaniu, z fałszywą świadomością. Jednak większość ludzi pragnie i szuka prawdy. W tych poszukiwaniach pojawia się niekiedy problem braku zgodności postrzeganej rzeczywistości ze zdobytą wiedzą na ten temat (najprostszym przykładem są złudzenia optyczne). Czy w takiej sytuacji należy zawierzyć wiedzy, czy własnym przekonaniom? Jest to także pytanie fundamentalne dla naszej cywilizacji. Pomimo pozornej sprzeczności między religią a nauką, w tej kwestii panuje pełna zgoda. Nauka zakłada takie samo rozstrzygnięcie zagadnienia realizmu jak chrześcijaństwo. Nasze dążenie do prawdy jest związane z poznawaniem realnego świata, a nie subiektywnych o nim wyobrażeń. Nasze złudzenia lub brak wiedzy (w sensie aktu poznania, a nie jego rezultatu) są także obiektywnym faktem i mogą być obiektem badań. Rozwój cywilizacji europejskiej to nieustanne dążenie do poznania prawdy i odarcia jej ze złudzeń. Prawdy rozumianej tak, jak rozumiał ją Arystoteles (zob. klasyczna definicja prawdy). Zinstytucjonalizowaną formą poznawaniu prawdy o świecie jest działalność uniwersytetów. W niedawnym liście do biskupów polscy socjolodzy jawnie stanęli w opozycji do tej tradycji. Publicznie przyznają, że marnotrawią społeczne środki, budując pod pozorem nauki intelektualne koszmarki. Jedyną sensowną reakcją społeczeństwa powinno być zaprzestanie finansowania takiej działalności. Miejmy nadzieję, że już wkrótce wyzwolimy się z kręgu niemocy, jaką opisywał Norwid i polskie społeczeństwo zacznie dorastać do wielkości polskiego narodu. Władze państwowych uniwersytetów nie powinny mieć żadnych wątpliwości co do tego, że gdy naród stanie się suwerenem, ich uczelnie zostaną okrojone o wydziały, które sprzeniewierzyły się etosowi nauki. Nauki, której nadrzędnym celem powinno być poszukiwanie prawdy.
Świat jest takim, jak nam się wydaje!
W czasach szkolnych regularnie czytałem skierowane do młodzieży czasopismo „Delta”, popularyzujące matematykę i fizykę. Jeden z ciekawszych artykułów, jakie zapamiętałem miał tytuł (cytuję z pamięci): „Jest tak jak nam się wydaje – odcinek ma nieparzystą ilość punktów”. Artykuł zawierał oczywiście dowód tytułowej tezy. Potraktowałem ten dowód jako intelektualną rozrywkę bez praktycznego znaczenia. Później – w okresie studiów – pod wpływem filozofii idealistycznej nabrałem podejrzeń, że świat może jednak wyglądać inaczej, niż nam się wydaje. Jednak studia inżynierskie stanowiły skuteczną odtrutkę na idealizm. Rozważania o matematyczności świata i epistemologiczne problemy empirystów były co najwyżej dobrym tematem dla „akademickich dyskusji”. Inżynier nie ma potrzeby zastanawiać się nad realnością dzieł, które tworzy ;-).
Z perspektywy czasu uważam jednak, że nauczanie w formie encyklopedycznego przeglądu idei i poglądów zasługuje na miano edukacyjnej tresury. Pozostawia wrażenie, że w zasadzie trudno orzec kto miał w zamierzchłych sporach rację. Tym bardziej więc spory bieżące należy pozostawić specjalistom.
Entuzjazm nie zastąpi wiedzy
Gdy rodziła się III RP, ja po zaliczeniu edukacyjnej tresury wkraczałem w dorosłe życie. Byłem jednym z setek tysięcy ludzi, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Wspominam ten piękny czas nie tylko z powodów sentymentalnych. Kiedy dzisiaj czytam w internecie deklaracje swoich rówieśników, którzy chcą szukać szczęścia na obczyźnie, nie chce mi się wierzyć w podawane przyczyny ekonomiczne. Różnie w życiu bywało – czasem musiałem pożyczać pieniądze na chleb. Ale było też poczucie sensu, twórczy entuzjazm pionierów, radość egzystencji we własnym państwie. Miałem swój kawałek ojczyzny, którą starałem się czynić coraz lepszą. Często wówczas – parafrazując Tuwima – mówiłem: od polityki to ja mam Balcerowicza i Mazowieckiego. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że oto do władzy dorwała się banda ludzi, których jedyne kompetencje wynikały z tego, że pili wódkę w odpowiednim towarzystwie. Tym bardziej bolesne było przebudzenie.
Kilka razy w tamtym czasie kluczowe decyzje władz stały w jaskrawej sprzeczności z moim oglądem rzeczywistości. Zawsze zwyciężało we mnie przekonanie, że najwyraźniej 'ja się nie znam'.
Dostrzegałem to, że wydano wyrok na polskie firmy państwowe (które wszak dominowały wówczas w gospodarce). Nie miałem pojęcia o tym, że to Balcerowicz wywołał swymi decyzjami hiperinflację z 1990 roku, ale widziałem, że jego pomysły na „realne stopy procentowe” prowadziły do poważnych problemów. Moja naiwność nie znała granic. Wysłałem do Bronisława Geremka proste wyliczenia, jak można uniknąć wspomnianych problemów bez powrotu do „ręcznego sterowania”. Później moje zdumienie wywoływała prywatyzacja, a zwłaszcza polityka wyprzedaży banków (nie wiedziałem, że to było „dogadane”). Akurat pracowałem w banku przeznaczonym „na odstrzał” i widziałem z bliska jak wielka dzieje się niesprawiedliwość. Później trafiłem do firmy ubezpieczeniowej i znowu moje obserwacje stanęły w sprzeczności z polityką rządu (akurat wdrażano OFE). Przełom nastąpił, gdy banda Buzka z Balcerowiczem na czele pozbyła się TP SA. Bo jako informatyk zdawałem sobie doskonale sprawę z tego co oni czynią. Zacząłem się interesować ekonomią i to co odkryłem przeraziło mnie. Im większa była moja wiedza w tej dziedzinie, tym bardziej zdumiewała mnie bezczelność tych kłamców, niszczących polską gospodarkę. Nabrałem przekonania, że rządzą nami durnie, co stało się powodem pewnego stresu. Dopiero po kilku latach dotarło do mnie, że to ja jestem głupcem, sądząc, iż ci ludzie chcą dobrze, a tylko z powodu głupoty im to nie wychodzi. Oni po prostu trzymają się swojej roli, opowiadając od lat te same banialuki. Na to, że łatwiejszy dostęp do informacji pozwala na obnażenie tych kłamstw nic nie poradzą. I wcale nie muszą. Jeśli po jednej stronie sporu stoi chodzący w glorii sławy uzdrowiciela polskiej gospodarki Leszek Balcerowicz, a po drugiej stronie jakiś prowincjonalny informatyk, to można to spokojnie ignorować.
Ja jednak jestem już w takim wieku, że z jednej strony nie mam ochoty walczyć z wiatrakami, ale z drugiej nie mam oporów przed wyznaniem, że dla mnie Balcerowicz jest sprzedawczykiem, który uaktywnia się zawsze, gdy w Polsce są zagrożone interesy obcego kapitału.
tekst pochodzi z portalu www.argumenty.net
Inne tematy w dziale Społeczeństwo