Kto zaliczył młodość i dorosłość w PRL, ten pamięta (lub przynajmniej powinien pamiętać), że w poprzednim ustroju wolność jednostki była stłamszona pryncypiami ustrojowymi, czyli po prostu ideologią wyznawców marksizmu-leninizmu. Pełne upaństwowienie gospodarki dla zmyłki nazywano uspołecznieniem. Zasady zarządzania majątkiem narodowym i zasobami ludzkimi podporządkowano celom gospodarki centralnie planowanej, w której realne potrzeby społeczne i indywidualne przykrojone zostały do minimum. Przez niemal cały okres PRL, naród, poza wąską grupą uprzywilejowanych, nazywanych nomenklaturą, mógł realizować tylko potrzeby leżące najczęściej u podstaw piramidy Maslowa. Wszystko po to, żeby partia (nomenklatura) mogła realizować założenia ideologiczne. Monopolizowanie władzy przez PZPR stało się okazją dla różnych miernot pozbawionych talentu, walorów intelektualnych i moralnych, cechujących choćby przeciętnego zjadacza chleba w PRL, do robienia karier, które, w warunkach ustroju demokratycznego i gospodarki rynkowej, w której poszczególni osobnicy muszą zmagać się z konkurencją, nie byłyby możliwe.
Wydawało się że w 1989 r. złożono idiotyzmy ustrojowe do grobu. W 2004 r., kiedy wchodziliśmy do Unii i wciąż jeszcze zachłystywaliśmy się dobrodziejstwem wolności osobistej i gospodarczej nie zauważyliśmy, że ten Zachód, na który z taką zazdrością patrzyliśmy i tęskniliśmy w PRL, zgłupiał i postanowił wysadzić swoje fundamenty ustrojowe i cywilizacyjne w powietrze. Śmierć Zachodu wieszczyli i opisywali: Splengler, Bloom, Murray, Johnson i Sir Roger Scruton. Ten ostatni, chociaż obśmiał okrutnie neomarksistów ze szkoły frankfurckiej, przestrzegał przed postulowanym przez Gramsciego, Marcusea i Dutschkego marszem przez instytucje, nastawionym na długofalową destrukcję kapitalizmu i demokracji znienawidzonych przez lewicująco lewitujących intelektualistów. Klimatyczne i gendrowe, a ostatnio także parapandemiczne ideologie rozłożyli na czynniki pierwsze i poddali rzetelnej krytyce Ramswamy, Pluckrose, Lindsay, Lomborg, Nordhaus, Kowalczuk, Pieniążek i wielu innych. Niezrażeni odmiennym zdaniem wielu naukowców, acz zarażeni pokrętną ideologią politycy, urzędnicy i aktywności ucinają dyskusje na te tematy twierdząc, że wszystko już zostało udowodnione i przesądzone. Zamiast argumentów, adwersarze mogą usłyszeć lub przeczytać o sobie w mediach społecznościowych, że są szurami, płaskoziemcami, denialistami i antyszczepionkowcami. Epitety nowe, ale mechanizm taki sam jak w czasach PRL, gdzie władza osobiście lub częściej, wykorzystując nieźle płatnych propagandzistów, swoich krytyków nazywała reakcjonistami lub ostrzej zaplutymi karłami reakcji, kułakami i spekulantami. I wówczas, tak jak dzisiaj, epitety mają ułatwić wskazanie winnego. Nie ma towaru na półkach? Winni są spekulanci. Brakuje mięsa? Kułactwo. Powódź? Wina denialistów klimatycznych. Wprowadzamy obostrzenia? Winni są antyszczepionkowcy.
Znowu rej wodzą wszelkiej maści zabraniacze. Można ich odnaleźć praktycznie na wszystkich szczeblach ludzkiej aktywności zawodowej i społecznej.
Na dole tej piramidy są podrzędni aktywiści. To najczęściej młodzi ludzie, częściowo ofiary systemu kształcenia ostatnich trzydziestu lat. Pokolenie, które Lukianoff i Haid opisali w „Rozpieszczonym umyśle”. To osobnicy, którzy nie radzą sobie z emocjami, którym wgrano, najczęściej posługując się strachem przed ostateczną zagładą gatunku, pogląd, że świat za chwilę skończy się kolejno z powodu: przeludnienia, zniszczenia środowiska naturalnego, dziury ozonowej, nadmiernej emisji CO2 przez człowieka, epidemii, braku tolerancji dla dowolnych zachowań, która z czasem przerodziła się w przymus ich akceptacji. Lenin nazywał takich naiwniaków pożytecznymi idiotami. Jak nazywają ich Soros i Gates? Nie wiem. Wiem natomiast, że nieznośnym dla nich dyskomfortem jest sytuacja, w której ktoś z ich otoczenia wyraża odmienne od nich poglądy. Żądają, a jakże, tego żeby ci, którzy ciężką pracą osiągnęli status materialny, pozwalający na spełnianie potrzeb wyższego rzędu, ograniczyli te potrzeby do podstawowych – najczęściej fizjologicznych. Ci ludzie czują się odpowiedzialni za całe życie na Ziemi, mimo że nie mieli jeszcze okazji poczuć czym naprawdę jest odpowiedzialność za siebie, partnera, dzieci. Aktywiści klimatyczni dotychczasowy dorobek cywilizacyjny mają za nic, co widać w ich barbarzyńskich akcja demolowania i niszczenia obrazów i rzeźb w muzeach. Zatrzymując ruch na drodze nie interesują się tym, że ktoś przez nich spóźni się do pracy lub w ogóle nie dojedzie, jeżeli korzysta z ukochanego przez nich transportu publicznego. Mają w dupie, że ktoś może przez nich umrzeć, bo karetka nie dotrze na czas, co już się kilka razy zdarzyło. W swojej bezmyślnej zapalczywości niczym nie różnią się od hunwejbinów rewolucji kulturalnej Mao. Jeżeli coś ich ogranicza, to tylko mimo wszystko wciąż jeszcze funkcjonujące prawo, chociaż w Polsce sądy mają większą skłonność do uwalniania ich od odpowiedzialności i tandetnego moralizowania, zamiast stania po prostu na straży prawa.
Wyżej od nich sytuują się drobne cwaniaczki, które wyczuły koniunkturę i obrzydzają ludziom życie pod pozorem działalności pro bono. Kim są? Cóż, popatrzcie nie na tych, którzy kleją się do asfaltu. Przyjrzyjcie się buźkom tych, którzy ich filmują. Oni stoją wyżej w hierarchii, zaczepieni gdzieś w różnych fundacyjkach (NGO-sach), które - każda bez wyjątku - mają wpisane w statut szczytne cele. Szefowie i kierownictwo tych fundacji i podobnych im organizacji to kolejny szczebel zabraniaczy. To już bardzo liczna, skuteczna i szkodliwa menażeria. Z reguły są to, jak to poetycko ujął Jerzy Dobrowolski, ludzie wykształceni ponad własną inteligencję, o dość mizernych walorach moralnych. Znajdziecie w nich prawie cały przekrój społeczny: gendryści, historycy, ekonomiści, socjolodzy, politolodzy, dziennikarze, prawnicy, muzycy, aktorzy, pisarze, lekarze, bezrobotni, poszukiwani listami gończymi… szkoda miejsca na wymienianie ich wszystkich. Łączy ich to, że poddani naturalnej konkurencji na rynku pracy byliby nikim. Są wśród nich osoby pracujące, które jednak w zawodzie są mało liczącym się planktonem, ale którym zaoferowano możliwość dorobienia do pensji. Mamy więc wysyp różnej maści „ekspertów”, powtarzających w koło Macieju te same pamięciowo wyuczone frazesy o konieczności ograniczania naszej niepohamowanej zachłanności do życia w luksusie. Jeżeli coś wyróżnia osobników z tego szczebla różnych zabraniaczy to hipokryzja i bezczelność. Zabraniając i ograniczając ludziom dostępu do określonych produktów i usług, sami radośnie popuszczają pasa, wożąc się samochodami i fruwając na spotkania międzynarodówki zabraniaczy samolotami, nierzadko w klasie business, a niekiedy przygarniani do prywatnych odrzutowców przez tych, którzy ten cały bajzel finansują.
Im też warto poświęcić dwa słowa. Miliarderzy, którzy tak jak ich podopieczni, zdradzają ewidentne skłonności psycho- i socjopatyczne. Media stworzyły obraz charytatywnych dobroczyńców, finansujących hojną ręką walkę z głodem, biedą, chorobami, zmianami klimatycznymi. Cóż, większość mediów należy w mniejszym lub większym stopniu do owych dobroczyńców, więc pracownicy koncernów medialnych po prostu bawią się w hagiografów. Sprostytuowanie zawodu dziennikarza to odrębny temat, więc sobie daruję. W USA powoli ujawnia się w jaki sposób finansowane były różne spektakularne akcje przez owych dobroczyńców, którzy najczęściej pełnili rolę pośrednika w przekazywaniu publicznych pieniędzy pod szyldem akcji dobroczynnej prywatnej fundacji ich imienia… Nie! Niech imię ich będzie zapomniane. Nie pierwszy to taki numer w XXI wieku. W 2008 roku długi, jak najbardziej prywatne, pokryto z emisji publicznego pieniądza, którą to emisję pokryto w podatków.
W Unii Europejskiej mamy pokaźną rzeszę zabraniczy, bo około trzydziestu tysięcy. To biurokraci Unii Europejskiej, z których najbardziej szkodliwymi są Komisarze. Już sama nazwa funkcyjna tych nadurzędników może mieszkańców dawnego bloku komunistycznego przyprawiać o dreszcze. Gdy wczytać się w kolejne rozporządzenia biurokratów i wsłuchać się w kolejne deklaracje Komisarzy, oprócz dreszczy, obywatela UE oblewa zimny pot. Ten kołchoz musi się zawalić pod ciężarem własnej głupoty, tak jak zawalił się blok sowiecki. Tym razem Polska jednak nie dźwignie się szybko z gruzów, bo od bez mała dwóch dekad nie mamy rządu, który przedstawiłby Polakom spójną i realną wizję rozwoju i bogacenia się, ba przynajmniej wizję poprawy bezpieczeństwa. Zamiast tego każda kolejna władza, tworzona jest przez papugi, które paplają o zagrożeniach wymagających ograniczania naszych potrzeb i planów życiowych pod dyktando socjopatów z Brukseli. W rezultacie uzgodnień koalicyjnych do władzy wynoszone są kompletne idiotki i (żeby nie być posądzonym o mizoginizm) modelowi kretyni, których działalność jest w równym stopniu bezmyślna jak szkodliwa. Zarówno poprzednia władza, jak i obecna gotowa jest zrobić wiele, żeby uprzykrzyć nam życie, aby tylko utrzymać cugle, którymi tresują demos.
Na koniec dwa słowa o tak zwanych zabraniaczach niezrzeszonych, którzy funkcjonują na obrzeżach zabraniaczy, nazwijmy ich, głównego nurtu. To osobnicy owładnięci idee fix, którą ludzie racjonalni nazywają po prostu fiziem lub mniej uprzejmie – zajobem. Występują często w charakterze ekspertów, aktywistów lub głosu ludu – do wyboru. Podpierają się danymi statystycznymi, najczęściej bez zrozumienia zasad wnioskowania statystycznego. Strzępy wiedzy na dany temat, wyczytane gdzieś na portalach w mediach społecznościowych lub artykułach prasowych, stanowiące ich przedmiot zainteresowania, serwują na swoich podcastach i wpisach na X i FB, jako wiedzę równą tej z recenzowanych czasopism naukowych. Tak jak ci, których przedstawiłem wyżej, nie znoszą sprzeciwu. Zawsze mają proste recepty na rozwiązywanie problemów dotyczących skomplikowanych mechanizmów społeczno-gospodarczych. Co nimi kieruje? Cóż, niektórzy robią to wyłącznie dla poklasku (wszak jesteśmy gatunkiem społecznym i potrzebujemy uznania społecznego jak kania dżdżu), kasy (tzw. monetyzacja aktywności, swoją drogę co za paskudne określenie), wreszcie, bo mają jakiś uraz, lęk, obsesję, której podłożem były być może problemy rodzinne, z okresu dzieciństwa lub dojrzewania.
Wolność, w tym wolność wyboru, z którą filozofowie zmagali się od wieków, stanowi dla zabraniaczy barierę, którą należy usunąć przy pomocy kolejnych przepisów. Jeżeli ich nie powstrzymamy zamienią nasze życie w piekło na Ziemi.
Inne tematy w dziale Polityka