Ludowe powiedzenie głosi, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Z przyjemnością podejmę sę roli „adwokata diabła” w dyskusji na temat legalizacji prostytucji.
Pora się poważniej zastanowić. Zapewne część z czytelników już wcześniej wytworzyła sobie w głowie schemat, według którego zgoda na legalizację prostytucji jest akceptacją samej prostytucji. Oczywiście, nie wyklucza to siebie wzajemnie. Popieranie legalizacji nie oznacza jednak popierania jej samej. To tak jak z alkoholem – można go przecież nie lubić i krytykować jego picie, ale nie protestować jednocześnie przeciwko jego sprzedaży. Warto przy tym zaznaczyć, że jest nie mniej groźny niż omawiana prostytucja, bo w takiej Rosji z powodu alkoholizmu ginie 40 tysięcy osób rocznie (!). Ciekawe, czy nowy prezydent odważy się zakazać jego picia? Raczej nie, bo na okoliczność jego elekcji stworzono specjalną wódkę kojarzącą się z jego nazwiskiem... Prywatnie uważam, że prostytucja jest upodlająca, to upadek moralny zarówno dla osoby korzystającej, jak i świadczącej, w dodatku jest to groźne dla zdrowia. W przeciwieństwie jednak do innych, szanuje wolność wyboru człowieka, jeżeli ktoś musi, to niech skorzysta. Jak ma błądzić, to niech bładzi. To jego życie i ja mu nic nie będę nakazywał. Mogę go co najwyżej przekonywać.
Obecnie widzę dwie drogi. Całkowicie zakazać albo zalegalizować. Zakazywać próbowali już ajatollahowie w Iranie i inni przywódcy – pod karą śmierci (nawiasem mówiąc – wielokrotnie wykonwanej). Nie muszę dodawać, że zakończyło sę to kompletną porażką. Skoro nie udało się fundamentalistycznym, pod tym względem, przywódcom krajów, które za prostytucję karały śmiercią, to jaka jest szansa na zwalczenie tego zjawiska w Polsce? Skoro więc nie ma skutecznych sposobów zwalczania, to która z dwóch proponowanych dróg zostaje? Jeżeli mi ktoś nie wierzy, to wladze administracyjne Belgii chciały wyrzucić z kraju Polkę-prostytutkę. Pozwała ona te organy administracyjne przed (!!!) Europejski Trybunał Spraweidliwości i (!!!) wygrała. Paranoja, ale w takiej żyjemy rzeczywistości.
Pora się zastaowić, czy utrzymanie obecnego stanu – quasi-nielegalności/legalności - to idealne wyjście? Ukryte agencje, prostytutki na ulicach i w klubach, fatalne wrażenia estetyczne, ogłoszenia, można też poczytać artykuły w gazetach na temat prostytucji wśród coraz młodszych dziewcząt, roznoszenie chorób itd. Skoro nie można zwalczyć tego zjawiska w całości, to trzeba uczynić go jak najmniej szkodliwym.
Dlatego właśne wyjściem jest odpowiednia legalizacja. Większość zysków z prostytucji trafia obecnie do mafii. Czemu ma zarabiać mafia, jak może państwo? Ma to podwójną korzyść, po pierwsze, odcina się przestępców za jednym ruchem od dużego procentu środków ich finansowania, a po drugie, państwo za pozyskane pieniądze może prowadzić np. akcje informacyjne czy szkolenia, które zniechęcałyby do korzystania z usług kobiet/mężczyzn lekkich obyczajów. To kilka(dziesiąt?) miliardów złotych potencjalnych zysków. Skoro już niektórzy panowie lub panie muszą koniecznie zapłacić, to niech to będzie z korzyścią dla całego społeczeństwa (autostrady, podwyżki dla budżetówki, inwestycje strukturalne, obiady dla dzieci, stadiony na Euro2012).
Umowa jest prosta. My pozwalamy na prostytucję, ale w zamian dostajemy duże pieniądze, do tego tworzymy przepisy, które zakazują takiej pracy na ulicy, powstają odpowiednie dzielnice na uboczu, żeby normalni obywatele nie musieli widywać tych pań. Do tego wszystkie prostytutki podlegają obowiązkowym badaniom, szczepeniom, wymogom sanitarnym czy kontrolom państwa. Ja mam zysk, bo nie muszę ich widywać, one mają zysk, bo mogą zarobić, a niewyżyci seksualnie też mają zysk, bo wiedzą, iż nie złapią żadnej choroby. Państwo z kolei prowadzi akcje zniechęcające, bilbordy i programy w telewizji. Czemu nie? Państwo nie ma przecież obowiązku wspierać czegoś, co jest wątpliwe pod względem moralnym. Każdy ma jednak prawo decydować za siebie.
Inne tematy w dziale Polityka