W jednej z poprzednich notek przekonywałem do tego, iż należy rozważyć opcję referendalną w przypadku ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Nie będę ukrywał - nie liczyłem na taki obrót spraw, jaki ma miejsce obecnie...
Okazuje się, że bracia Kaczyńscy nie wiedzieli widocznie, co podpisują i negocjują, więc teraz proponują jakieś zmiany, które w mniemaniu ich mocno prawicowego elektoratu miałyby ratować ich twarz. Zaprzeczają sami sobie, a jednocześnie głosując przeciwko ratyfikacji strzeliliby sobie mocno w stopę. I to dość mocno. O tym wątku
szerzej pisze divipiteri
W wyniku tejże awantury może okazać isę, iż jedynym wyjściem z sytuacji będzie referendum. Nie wątpie w odwagę PiSu, ale nie sądze, by zdecydowali się wyrzucić traktat do kosza. Czy będzie po mojemu i rydzykowemu? Być może. Znowu dojdzie do polaryzacji.
Ma to jednak jedną zaletę - ludzie w końcu się dowiedzą, iż traktat lizboński składa się z czegoś więcej, niż podziału głosów w Radzie Unii Europejskiej. Ludzi warto uświadamiać. Jeśli Unia Europejska chce urzeczywistniać wielokrotnie już wspominane wartości - niech pozwoli głosować obywatelom. Czemu nie posłuchać, co przeciwko trakatowi powie Giertych (zapewne w przerwie między procesami) czy Korwin-Mikke, a jaki wspólny front przyjmie Kaczyński z Tuskiem? Nie bójmy się dać obywatelom prawo odpowiedzialności za siebie i swoją przyszłość.
W tak ważnej kwestii nie powinno się de facto odsuwać nas od bieżącego wpływu na ratyfikację. Szczególnie dlatego, że TL został podpisany po, a nie przed, wyborami.
Całość rozstrzygnie się wkrótce. Być może PiS wycofa się ze swoich propozycji, albo Platofma nie zechce sprawdzić blefu i się ugnie. Referendum jest potrzebne, bo Polacy muszą w końcu dowiedzieć się, co to jest ta Unia Europejska. Ratyfikacja na drodze parlamentarnej tego nie oferuje.
Co więcej, część posłów dopiero teraz zaczyna siadać i przeglądać traktat. Dlaczego mam im ufać? Wolę zaufać sobie.
Inne tematy w dziale Polityka