Od dłuższego czasu prześladuje mnie, że poziom tego bloga jest nierówny (nie wchodząc w definiowanie poziomu, jakości i ilości; to czysto subiektywna sprawa, moja sprawa; choć były głosy tu na ten temat nie moje..). Nie znaczy to też, że punktem odniesienia jest jakiś wysoki poziom. Punktem odniesienia jest pewien poziom, raczej tego typu o jakim mowa tutaj:
„Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że o zastawienia harmoniczne można walczyć. Że szukamy nie tych melodii i harmonii, które są piękne, ale tych które są wierne”.
/M. Kundera, Siostrzyczko moich siostrzyczek, ze zbioru: Śmieszne miłości/
Chodzi jednak o to, że wierność (np. sobie) jest także (chyba) obowiązkiem, nie tylko darem czy aspiracją (darem lub przekleństwem aspiracji).
Mamy bowiem moralność obowiązku i moralność aspiracji. Moralność obowiązku to dajmy na tym prawo, normy obłożone sankcją (może to być także sankcja błędu praktycznego, taka arystotelesowsko – pragmatyczna; i nie chodzi tu o imperatywy kantowskie, one raczej przynależą moralności aspiracji wg mnie), to także np. Dekalog sucho czytany i sucho rozumiany. Moralność aspiracji to wyzwanie doskonałości, takie rozwijanie cnót, jak u starożytnych (i dajmy na to takie Kazanie na Górze: odpowiednio czytane i odpowiednio rozumiane).
O moralności obowiązku i moralności aspiracji pisał m.in. filozof prawa L.L. Fuller, ale mniejsza o to.
Kluczem do problemu jest, jak sądzę, przerost aspiracji przy – przeskoczeniu, niejako – obowiązku. Jako pewnej rzetelności, powszedniej rzetelności.
Na blogu wisi dalej mój szkic o pseudointelektualistach. Znajduje się tam konstrukcja mini – maxi. Brzmi ona mniej więcej tak: Minimalnym staraniem chce się osiągać maksymalne rezultaty.
Czy przy braku obowiązkowości (sensu largo, chodzi także o pewną szczegółowość dążeń …) można zrealizować jakąś aspirację? Inaczej: udatnie odpowiedzieć na jakąś inspirację? A jeśli nawet można – czy naszą to inspirację wypełniamy wtedy, czy jakąś nie do końca naszą, jakąś losową (a może właśnie przez to jednak naszą), jakąś częściową, ba – może jakąś z podszeptu demona?
Była na Wysokich Blogach Ścisłych Salonu24 mowa nie raz o stosunku inspiracji, przypadku i pracy do rezultatu. Było coś u tichego, było coś u Pana Einego, także u Pana Hellera – w skrócie jednak, nie sposób się nie zgodzić, że olśnienie (np. w nauce, działalności naukowej, teorii naukowej) jest czasem tylko konsekwencją wytężonej pracy, a może i po prostu olśnienie przyjdzie (zajrzy w oczy) tylko gdy została do tego mozolnie zbudowana podstawa. Yasne.
Czyli jakiś przeskok (kwantowy) w tej mierze jest raczej wątpliwy.
A może psychologia kwantowa (abstrahując od superweniowania stanów myślnych na stanach kwantowych w mózgu) umożliwiłaby (tzn. analizy i teorie przez nią praktycznie uskuteczniane) skok między obowiązkiem a aspiracją? Raczej nie.
Piszę zwykle losowo, z nagłej potrzeby, kreślę, kasuję, przeinaczam. Piszę na karteczkach, na odwrocie zupełnie innych spraw (serwetki w kawiarniach są skrajnie niepraktyczne). Piszę co mi pomiędzy papierosem a brzegiem pucharu ślina na język przyniesie. Otwieram losowo jakąś książkę, losowo trafia do mnie jakiś cytat. Bywa że zdrapuję go z języka zanim go przeczytam i – o proszę, widzę go właśnie wyschnięty sto lat wcześniej.
Nie umiem jednak pisać wytrwale, jak wół, cyzelować profesjonalnie. Choć czasem wiem że tak trzeba, stąd niekonsekwencja.
Nie o tym co opracowane, nie o tym co opracowuje, o tym z czym się zmagam piszę zwykle.
Kreślę, kasuję i wstawiam, na powrót.
Cios i sparowanie, styl czasem lepszy, czasem gorszy. Jak to na wojnie.
silent leges inter arma
inter arma silent Musae
Od tyłu czytaj "PLEOROMA".
Roma ---> Amor ---> Miłość
Pleo ---- Powszechna
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura