Ostatio w mediach społecznych toczy się dyskusja na temat GMO. Mimo, że generalnie entuzjastycznie odnoszę się do nowych technologii, to w tej kwestii jednak chciałbym zaprostestować. Nie zamierzam rozwodzić się nad tym czy GMO jest szkodliwe czy nie dla zdrowia ludzi, bo w tej kwestii wystarczy rzucić okiem na urocze amerykanki ze zdjęcia i ułamek sekundy zastanowić się nad tym czy USA to kraj z którego warto importować innowacje z zakresu żywienia.
Ciekawi mnie całkowicie inna kwestia. Mianowicie licencje na organizmy żywe. Mało kto zdaje sobie sprawę, że organizmy modyfikowane genetycznie i ich DNA są chronione licencjami i prawem autorskim. Weźmy dla przykładu taką rybkę GloFish. Jest to genetycznie modyfikowana rybka przeznaczona do hodowania w akwarium. Geny sztucznie wprowadzone do jej organizmu powodują, że ładnie świeci na kolorowo. Jako akwarysta mogę takie rybki sobie kupić i trzymać w akwarium, a jeżeli będę miał szczęście to mi się one rozmnożą i będę miał więcej rybek. Kupię sobie drugie akwarium i z czasem będę mógł otworzyć moją małą hodowlę GloRybek.
Błąd. Niestety licencja na GloRybkę mówi, że o ile rybka którą kupiłem jest moją własnością, o tyle jej potomstwo jest chronione prawem autorskim i niestety moje już nie jest.
http://www.glofish.com/license.html
A jak to jest z nasionami? Tutaj gigant Monsanto kontrolujący 90% rynku GMO w USA jest trochę bardziej elastyczny i za oczywiście dodatkową opłatą sprzedaje licencje, które zezwalają rolnikom na korzystanie z własnych płodów rolnych. Nie zmienia to jednak faktu że prawa autorskie cały czas pozostają w rękach koncernu. Rolnik dostaje jedynie czasowe pozwolenie, podobnie jak kupując płytę z muzyką kupujemy sobie prawo do słuchania jej co najwyżej w gronie swoich znajomych.
Trzeba być niesłychanie naiwnym żeby myśleć iż przekazanie kontroli nad uprawami z rąk polskich rolników do amerykańskiej korporacji odbędzie się z korzyścią dla tych pierwszych. Szczególnie gdy obierzemy perspektywę dalszą niż "do najbliższych wyborów".
