Wujek Leon był łobuz i zabijaka. Nie, żeby miał jakieś konflikty z prawem - o nie, on miał swój honor i był człowiekiem porządnym. A i natyrał się w życiu "jak trza", także jako górnik w "karnej" kopalni za wczesnej komuny.
Tym niemniej kręgosłup swojemu synowi ze dwa razy zwichnął, stosując swój ulubiony "rzut o tapczan". Jeszcze jako starszy człowiek "dziecka" z rodziny lubił dopadać i "hartować" - a to podrzucił, a to podniósł i udawał, że zawiesza na wieszaku na płaszcze, a to pokazał coś z boksu...
No właśnie, z boksu.
Ja już tego nie pamiętam, ale ponoć jak się chłopaki lali na podwórku, to on zaraz leciał dawać im rady, pokazywać gardę i odpowiednią postawę, pracę nogami. Był najpierw bokserem, potem trenował młodzików, jeździł z nimi na mecze. Lubił swoich chłopaków, a oni pewnie czasem znajdowali w nim kogoś, kogo na co dzień im brakowało (bokserzy, jak wiadomo, rekrutują się raczej z "trudnych środowisk"). Wszystko było dobrze, dopóki jeden młodzik nie dostał w ringu takich ciosów, po których... zmarł. Wujek chodził po tym struty, a w końcu zrezygnował z bokserki. Żaden człowiek nie wie, co się w duszy Leona wówczas działo, gdy porzucał swój ukochany boks. Nie był ani zbyt wylewny, ani nie był zbytnim artystą słowa.
Ostatni raz widziałem go chorego, w szlafroku, jak stanął na balkoniku żeby nam pomachać (przechodziliśmy z młodszym kuzynem). Bardzo się cieszył, że nas widzi. Niedługo potem znarł.
Zawsze mi się te dwa obrazy przypominają, jak oglądam boks w telewizji (lubię boks w telewizji, w boksie podwórkowym byłem kiepski - koledzy na dzielni czasem wynosili rękawice i się pukaliśmy).
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości