Byłem kiedyś przez trzy tygodnie w południowej Szwecji na rodzaju kursu połączonego ze zwiedzaniem, przemieszczaniem się z miasta do miasta (stolica, Geteborg, Kalmar, Helsinborg), a nawet imprezowaniem. Zawsze chciałem usłyszeć język polski jako język obcy - taki eksperyment myślowy mi się marzył. A tam, na tle Szwedów i reprezentantów pozostałych nadbałtyckich ex-demoludów, przynajmniej zobaczyłem Polaków jako obcych - jako próbkę polskiego społeczeństwa wyrwaną z własnego otoczenia i wsadzoną do autokaru, w którym wszyscy byli w podobnej, sztucznej nieco sytuacji: w małych grupkach "narodowych", które wchodziły w interakcje i ujawniały pewne różnice na tle "narodowościowym" właśnie. Było to pouczające doświadczenie, a Polacy, głównie ludzie młodzi, krótko po studiach (+ jedna pani profesor z Gdańska) stanowili grupę wyróżniającą się swymi zachowaniami. Szczególnie dobrze było to widać po tym, co działo się w i obok naszego autokaru:
- Polacy zajmowali cały tył autobusu - miejsce u nas prestiżowe, zawsze zaklepywane przez tych "szpakami karmionych"; inni się tam nie pchali;
- Polacy wychodzili z autokaru ostatni, jakby z pewnym ociąganiem, bez zapału;
- za to pierwsi sie przy autokarze zbierali, by jechać dalej.
Ogólnie miałem wrażenie, że Polacy trzymali się trochę osobno, choć w żadnym razie się nie izolowali - podczas imprez reprezentowali swój kraj godnie, do czego i ja się przyczyniłem (szczególnie do rozwoju stosunków polsko-łotewskich). Podczas przemieszczania się i wykładów wszyscy trzymali się w swoich grupkach - także wrażenie odrębności Polaków wynika może właśnie stąd, że czymś się na tle gospodarzy i pozostałych "demoludów" odróżniali, zachowywali się inaczej. Mieli na wszystko oko, do wszystkiego podeszli i ogólnie zawsze wiedzieli, o co chodzi. Dla przykładu, to Polacy zawsze pierwsi wyczaili, gdzie tu (na statku, w budynku zarządu portu, w centrum konferencyjnym itp.) jest jakiś bufet, gdzie tu dają lub choćby sprzedają żarcie (a dobre było). Być może w jakimś sensie sam swoim zachowaniem potwierdziłem tę cechę "upodobania do rozpoznawania terenu" wtedy, gdy zakolegowałem się z jednym z kolorowych karpii pływających w hotelowej sadzawce: odkryłem, że ryba może wchodzić ze mną w interakcję i znalazłem przyjemność w wodzeniu jej za sobą (rzucałem jej jakieś okruszki i płynęła za mną). Żaden Szwed raczej by tego nie zrobił, może jakieś dziecko tak. Dla Polaków nie było to nic szczególnie dziwnego, taka doza ekscentryczności czy infantylizmu (miałem w końcu zabawę z tym karpiem) mieści się u nas w normie.
Kolegowałem się z Felixem z Rygi - zbliżało nas wędkarstwo, w ogóle było między nami pewne psychiczne pokrewieństwo nawet niezależnie od upodobań - być może to wynik tego, że miał polską babcię? Polki pojawiły się w Rydze w większej ilości w 1939 roku i były rozchwytywane - bo były ładne. Ich potomkowie często nieźle mówią po polsku - choć ryska ulica inaczej lokuje swoje sympatie etniczne: sam byłem świadkiem, jak podczas dorocznego przemarszu przedstawicieli rozmaitych diaspor Rygi burzę braw zebrali tylko Niemcy. Tak czy inaczej, koledzy z Łotwy byli fajni.
Z Litwinów się z kolei nabijaliśmy, bo byli to wąsaci panowie koło pięćdziesiątki, w dodatku pracujący w firmie o nazwie TRANSFOSA (wdzięczny temat do żartów). Ujmował nas jednak pan Jouzas (Józef), któy miał twarz wiecznie uśmiechniętą i nawet szwedzcy gospodarze, wręczając mu laurkę na koniec kursu podkreślili, że jest to very special man. Ciągle uśmiechnięty, ale nie głupkowaty - ciekawy przypadek.
Ci Litwini wciąż się kręcili koło dziewczyn z Estonii, które były młode, a jedna nawet była ładna. Wypytałem je o to i owo na temat ich ojczystego kraju. Także o to, jak przebiegała u nich obowiązkowa nauka rosyjskiego: otóż podobnie jak u nas, a nawet jeszcze bardziej "teoretycznie": same nic nie rozumiały z ruskiego, choć miały z niego dobre oceny w szkole. Był z nimi pewien młody dyrektor, który chodził w ciemnych okularach i wszędzie trzaskał zdjęcia - śmialiśmy się, że pewnie jest szpiegiem. Żarty żartami, ale mogły to wcale nie być wyłącznie takie sobie niewinne fotki. Wpuszczano nas nawet w miejsca, w których nie wolno było robić zdjęć ze względu na prowadzone tam otoczone tajemnicą badania. A gdzie się wysyła szpiegów, jeśli nie właśnie w takie miejsca?
Nie chce mi się tu zresztą charakteryzować każdej grupki "narodowej" - zostali mi chyba jeszcze Rosjanie i Szwedzi. No ale o Rosjanach Polacy wiedzą wszystko, a Szwedzi nikogo nie interesują - więc wszystko co trzeba już napisałem.
Odnotuję jedszcze jeden zabawny szczegół: w dniu, w którym dotarliśmy do Sztokholmu (pierwsze miejsce pobytu) po raz pierwszy od 150 lat widziano w centrum miasta zabłąkanego wilka. Niestety go nie spotkałem, choć mogłem, bo trochę w tym mieście pobłądziłem...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości