kaminskainen kaminskainen
409
BLOG

Czteropłytowy box Eugeniusza Rudnika - taka płyta raz wyszła...

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 3

Właściwie jest to pozycja wydawnicza, o któryj powinny były się rozpisywać wszelkie periodyki i ulotki aspirujące do miana "inteligenckich" - i to rozpisywać bardzo szeroko. Nie zauważyłem tego, ale może było to zwykłe przegapienie. Choć nie sądzę, skoro jeszcze niedawno wrocławski wydział "najbardziej opiniotwórczej" pisał o koncercie, na którym wykonywano m.in. utwór bardzo, bardzo wybitnej kompozytorki Kaji Saariaho w tonie iście nazistowskim (entartete Kunst), że to "muzyka zarzynanej trzody chlewnej". Ja rozumiem, że muzyka współczesna bardzo powoli trafia pod strzechy i że nie każdy dostrzeże pod jej (w istocie pozorną) chropawościa i dziwnością najczystsze piękno i ostatni krzyk (kultury i ducha ludzkiego) - ale żeby "dziennikarz muzyczny" z "najbardziej opiniotwórczej" wykazywał na tym tle wrażliwość zwykłej cegły? Innego nie mieli?

Jest to bowiem solidny, przemyślany dokument dźwiękowo-eseistyczny (box zawiera klejoną książeczkę z obszernym, dwujęzycznym tekstem Bolesława Błaszczyka) dotyczący ni mniej, ni więcej, tylko jednego z najważniejszych w świecie pionierów i twórców muzyki elektronicznej (także konkretnej) i czegoś, co mozna by nazwać sztuką radia i/lub ars acustica. Rzecz bezprecedensowa, wprowadzająca do normalnego, "nadziemnego" obiegu kultury (czyli: pozbawionego piętna ulotności emisji na antenie radiowej czy podczas koncertowej prezentacji; wymuszającego jakąś pracę nad recepcją, przyswojeniem tego opus - także na poziomach pisania gazetowego, recenzenckiego, blogowego; dotarcie dorobku Rudnika do fonotek - publicznych, szkolnych i wszelakich...) w zasadzie całą dyscyplinę artystyczną, bez której poznania nie zrozumiemy w pełni sztuki i muzyki XX wieku - i w której tegoz stulecia historia również odbija się, jak w magicznym zwierciadle, w sposób wcześniej zgoła nieznany. Podobnie rewolucyjne w sztuce XX wielu były chyba tylko zjawiska zaistnienia filmu oraz muzyki jazzowej i rockowej (w ich archetypowych i artystycznych formach, tj. tych istotnych).

Skoro tekst ten składa się póki co głównie z anegdot - to ciągnijmy dalej. Dobrze pamiętamy namiętne manifesty głoszące, że w czasach ogólnodostępnych komputerów i programów, coraz i coraz doskonalszych i dostępniejszych, muzyka elektroniczna (w jej poszukującym, awangardowym i poszukiwawczym wymiarze - nie chodzi o plumkanie na syntezatorach i układanie melodyjek) stanie się najbardziej demokratyczną i najbujniej kwitnącą dyscypliną... Życie zweryfikowało te ekstazy bardzo brutalnie; owszem, jest niesamowita łatwość tworzenia i "tworzenia", jest wielka podaż muzyki, setki nurtów i odgałęzień - ale też najwięcej w tym chwastu, a niewiele czegokolwiek naprawdęgodnego uwagi. Okazało się, że ta właśnie niby to "łatwa" w tworzeniu awangardowa elektronika jest najwyższym sprawdzianem kompetencji, wyobraźni i warsztatu muzyka (kompozytora, improwizatora). Owszem, kilku niezmiernie ciekawych artystów wyrosło z różnych nurtów alternatywnej i laptopowej elektroniki i muzyki noise (Masami Akita jestciekawy) - ale odsiew jest przepotężny, oczywiście o ile ktoś słucha i smakuje tego z moich i zbliżonych pozycji, a nie z pozycji zapalonego wielbiciela tego rodzaju awangardy (jak wiadomo, każdy nurt znajdzie swoich wyznawców - nie oni jednak zdecydują o "osądzie historii" nad danym rodzajem sztuki). I oczywiście - ten odsiew dotyczy także twórców "akademickich" - nie było bardzo wiele kompozytorów klasycznych, którzy by stworzyli coś naprawdę porywającego i wiekopomnego w tej dziedzinie, stworzyli w tej materii własny, odrębny język twórczy. W tym momencie, na wyrywki, mogę wymienić Arne Nordheima, Piera Henry, Tima Heckera, Davida Berezana - no i właśnie Rudnika... Oni pierwsi przychodzą do głowy.

W ogóle wszelka sztuka występuje i rozkwita w "rzutach", to jakiś antropologiczny przymus, związany z archetypalnym cyklem inkubacji i nagłej eksplozji twórczej siły - jak zakwity roślin czy choroby. I tak mieliśmy pierwszy rzut elektroniki i muzyki konkretnej - to byli studyjni inżynierowie dźwięku, tacy jak Henry i Schaeffer, a u nas Rudnik, a obok tego niemiecka Elektronische Musik. Nic juz nie cofnie i nie zmieni tamtego decydującego momentu w rozwoju tej nowej, wspaniałej sztuki... Dzisiejsza "demokratyzacja" elektroniki i awangardy jest zaś chyba zamknięciem pewnego cyklu - zobaczymy, co z tego wyniknie. Ciekawie powinno być.

Epoki mijają, a ludzie tacy jak Rudnik wciąż trwają i robią swoje, idą do przodu. Warszawski koncert starego Piera Henry był jednym z moich największych przeżyć koncertowych; wspomnienia z nocnego słuchania w "dwójce" utworów Rudnika należą do tej samej kategorii, co "wspomnienia pierwsze" (z najwcześniejszego okresu życia) czy sny prorocze, których się nigdy do końca nie pojęło.

Co tu pisać o stylu, o jakże rozpoznawalnych "nożycach Rudnika" (mowa o cięciu i klejeniu taśmy), o jego swoistej wirtuozerii w operowaniu materią dźwiękową - nagraną w realnym świecie bądź wytworzoną w studiu. O języku "brudnym", nie stroniącym od "podłych materii" (jak mawia sam Rudnik), czy wręcz je faworyzującym. O stworzonych przez Rudnika całych gatunkach artystycznych z pogranicza literatury, dokumentu, słuchowiska i muzyki elektonicznej/konkretnej, z których jeden sam twórca nazwał "radiową balladą dokumentalną". W końcu o oryginalnej, żywej osobowości człowieka komentującego rzeczywistość w sobie tylko właściwy sposób (powstał nawet mały leksykon jego bon motów i powiedzonek), człowieka będącego chodzącą historią... Polski po prostu. Są rzeczy, o których nie ma sensu opowiadać - a tylko je wskazać. Proszę - tu oto macie i bierzcie.

Polskie Radio to wydało, komu zależy ten dotrze.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura