Właściwie jest to pozycja wydawnicza, o któryj powinny były się rozpisywać wszelkie periodyki i ulotki aspirujące do miana "inteligenckich" - i to rozpisywać bardzo szeroko. Nie zauważyłem tego, ale może było to zwykłe przegapienie. Choć nie sądzę, skoro jeszcze niedawno wrocławski wydział "najbardziej opiniotwórczej" pisał o koncercie, na którym wykonywano m.in. utwór bardzo, bardzo wybitnej kompozytorki Kaji Saariaho w tonie iście nazistowskim (entartete Kunst), że to "muzyka zarzynanej trzody chlewnej". Ja rozumiem, że muzyka współczesna bardzo powoli trafia pod strzechy i że nie każdy dostrzeże pod jej (w istocie pozorną) chropawościa i dziwnością najczystsze piękno i ostatni krzyk (kultury i ducha ludzkiego) - ale żeby "dziennikarz muzyczny" z "najbardziej opiniotwórczej" wykazywał na tym tle wrażliwość zwykłej cegły? Innego nie mieli?
Jest to bowiem solidny, przemyślany dokument dźwiękowo-eseistyczny (box zawiera klejoną książeczkę z obszernym, dwujęzycznym tekstem Bolesława Błaszczyka) dotyczący ni mniej, ni więcej, tylko jednego z najważniejszych w świecie pionierów i twórców muzyki elektronicznej (także konkretnej) i czegoś, co mozna by nazwać sztuką radia i/lub ars acustica. Rzecz bezprecedensowa, wprowadzająca do normalnego, "nadziemnego" obiegu kultury (czyli: pozbawionego piętna ulotności emisji na antenie radiowej czy podczas koncertowej prezentacji; wymuszającego jakąś pracę nad recepcją, przyswojeniem tego opus - także na poziomach pisania gazetowego, recenzenckiego, blogowego; dotarcie dorobku Rudnika do fonotek - publicznych, szkolnych i wszelakich...) w zasadzie całą dyscyplinę artystyczną, bez której poznania nie zrozumiemy w pełni sztuki i muzyki XX wieku - i w której tegoz stulecia historia również odbija się, jak w magicznym zwierciadle, w sposób wcześniej zgoła nieznany. Podobnie rewolucyjne w sztuce XX wielu były chyba tylko zjawiska zaistnienia filmu oraz muzyki jazzowej i rockowej (w ich archetypowych i artystycznych formach, tj. tych istotnych).
Skoro tekst ten składa się póki co głównie z anegdot - to ciągnijmy dalej. Dobrze pamiętamy namiętne manifesty głoszące, że w czasach ogólnodostępnych komputerów i programów, coraz i coraz doskonalszych i dostępniejszych, muzyka elektroniczna (w jej poszukującym, awangardowym i poszukiwawczym wymiarze - nie chodzi o plumkanie na syntezatorach i układanie melodyjek) stanie się najbardziej demokratyczną i najbujniej kwitnącą dyscypliną... Życie zweryfikowało te ekstazy bardzo brutalnie; owszem, jest niesamowita łatwość tworzenia i "tworzenia", jest wielka podaż muzyki, setki nurtów i odgałęzień - ale też najwięcej w tym chwastu, a niewiele czegokolwiek naprawdęgodnego uwagi. Okazało się, że ta właśnie niby to "łatwa" w tworzeniu awangardowa elektronika jest najwyższym sprawdzianem kompetencji, wyobraźni i warsztatu muzyka (kompozytora, improwizatora). Owszem, kilku niezmiernie ciekawych artystów wyrosło z różnych nurtów alternatywnej i laptopowej elektroniki i muzyki noise (Masami Akita jestciekawy) - ale odsiew jest przepotężny, oczywiście o ile ktoś słucha i smakuje tego z moich i zbliżonych pozycji, a nie z pozycji zapalonego wielbiciela tego rodzaju awangardy (jak wiadomo, każdy nurt znajdzie swoich wyznawców - nie oni jednak zdecydują o "osądzie historii" nad danym rodzajem sztuki). I oczywiście - ten odsiew dotyczy także twórców "akademickich" - nie było bardzo wiele kompozytorów klasycznych, którzy by stworzyli coś naprawdę porywającego i wiekopomnego w tej dziedzinie, stworzyli w tej materii własny, odrębny język twórczy. W tym momencie, na wyrywki, mogę wymienić Arne Nordheima, Piera Henry, Tima Heckera, Davida Berezana - no i właśnie Rudnika... Oni pierwsi przychodzą do głowy.
W ogóle wszelka sztuka występuje i rozkwita w "rzutach", to jakiś antropologiczny przymus, związany z archetypalnym cyklem inkubacji i nagłej eksplozji twórczej siły - jak zakwity roślin czy choroby. I tak mieliśmy pierwszy rzut elektroniki i muzyki konkretnej - to byli studyjni inżynierowie dźwięku, tacy jak Henry i Schaeffer, a u nas Rudnik, a obok tego niemiecka Elektronische Musik. Nic juz nie cofnie i nie zmieni tamtego decydującego momentu w rozwoju tej nowej, wspaniałej sztuki... Dzisiejsza "demokratyzacja" elektroniki i awangardy jest zaś chyba zamknięciem pewnego cyklu - zobaczymy, co z tego wyniknie. Ciekawie powinno być.
Epoki mijają, a ludzie tacy jak Rudnik wciąż trwają i robią swoje, idą do przodu. Warszawski koncert starego Piera Henry był jednym z moich największych przeżyć koncertowych; wspomnienia z nocnego słuchania w "dwójce" utworów Rudnika należą do tej samej kategorii, co "wspomnienia pierwsze" (z najwcześniejszego okresu życia) czy sny prorocze, których się nigdy do końca nie pojęło.
Co tu pisać o stylu, o jakże rozpoznawalnych "nożycach Rudnika" (mowa o cięciu i klejeniu taśmy), o jego swoistej wirtuozerii w operowaniu materią dźwiękową - nagraną w realnym świecie bądź wytworzoną w studiu. O języku "brudnym", nie stroniącym od "podłych materii" (jak mawia sam Rudnik), czy wręcz je faworyzującym. O stworzonych przez Rudnika całych gatunkach artystycznych z pogranicza literatury, dokumentu, słuchowiska i muzyki elektonicznej/konkretnej, z których jeden sam twórca nazwał "radiową balladą dokumentalną". W końcu o oryginalnej, żywej osobowości człowieka komentującego rzeczywistość w sobie tylko właściwy sposób (powstał nawet mały leksykon jego bon motów i powiedzonek), człowieka będącego chodzącą historią... Polski po prostu. Są rzeczy, o których nie ma sensu opowiadać - a tylko je wskazać. Proszę - tu oto macie i bierzcie.
Polskie Radio to wydało, komu zależy ten dotrze.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura