kaminskainen kaminskainen
95
BLOG

Mała autoliza

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Pan Atej poinformował mnie, że odniósł się do mojego tekstu w pewnej dyskusji:
http://okruhy.salon24.pl/386971.html#comment-3588128
Trochę czasu mi zajęło nim się upewniłem, że nie zrobił tego w celu wytknięcia mi głupoty, debilizmu etc. Miło z jego strony.
W odpowiedzi na to Tichy (Ijon?) odpisał m.in., że:

{[...] reprezentuje [kaminskainen] pewną postawę, która w swych wyższych sferach jest wręcz śliczna, choć w niższych, tych dotkniętych bakcylem zaangażowania, przechodzi w zeloctwo i agresję.}

A ja na to:
Wydaje mi się, że "polytyczna" część mojego "bloga" miała na celu właśnie to - aby wprawiać się w formułowaniu pewnych sądów, w szerokich kręgach uchodzacych za niepopularne a nawet "oszołomskie" - w taki sposób, aby reakcja na nie była spokojna i rzeczowa (tzn. ktoś się przychyli lub nie, ktoś nawet powie "bzdura" - ale zachowa spokój, zwykły stan ducha i umysłu). Aby na swoją skromną skalę wprowadzać do szerokiego, powszechnie akceptowanego "wahlarza poglądów" opinie "z innej beczki" - i żeby reakcją na to nie był ów "krowi strach w oczach" (copyright Mandelsztam).
Przykładowe zagadnienie - Żydzi i komunizm, homosie i SA, rodowód (nie tylko "etniczny") Nadredakcji w kontekście jej "obiektywności" itp. itd.
Nadać temu taki ton, aby publiczność nie wyczuwała po mojej stronie agresji, nienawiści, jakiejś niezdrowej fiksacji.
Ideałem jest oczywiście oglądanie spraw 'sub specie aeternis', ale czy to możliwe? Prof. Hempoliński odkrył z pewnym zdumieniem (a powiedziały mu o tym żona z córką - psychiatra i psycholog), że aby skutecznie władać intelektem, w celu, powiedzmy, sformułowania pewnego sądu, konieczne jest wsparcie układu limbicznego - odpowiadającego za emocje. Krótko mówiąc, nie ma sądu bez emocji (!). Chcąc skrytykować działania np. Michnika trzeba go, przynajmniej w tym momencie, choćby i "biorąc w nawias", niejako "nie lubić". Dla porównania proponuję zamyślić się nad psychologią aktu kłamstwa, kłamania - na ile musimy, przynajmniej w pewnych okolicznościach, WIERZYĆ we własne kłamstwo. Pewna doza "bakcyla zaangażowania" jest niezbędna.
Tematyka wątków "polytycznych" ("pfui!", jak powiedział był Goethe o "piosence politycznej") nie wynika więc z "fobii i obsesji", a z oglądania spraw, mam nadzieję, "dość zimnym okiem" (na ile to mozliwe). Otóż wyciągam sprawy które, moim zdaniem, szczególnie obrosły szkodliwymi tabuizmami i zabobonami. Moje wpisy mają być zatem jak tabletka na przeczyszczenie - a nie po to, by ktoś uwierzył, że "Żydzi jednak są wredni".
Nie są otóż ani tak wredni, ani tak anielscy, jak wmawia nam taka czy inna propaganda (żeby już przy nich pozostać; temat nie jest do pominięcia, wymownie i wybornie opracował go o. Bocheński w 100 zabobonach).


{[...] gdy o technologii i biologii zaczyna pouczać humanista, to już  koniec świata. Żartuję, albowiem od poczatku świata humaniści lubią się wymądrzać o rzeczach, które poznali co nieco - im mniej, tym bardziej.}

A ja na to:
Witz w tym, że nie jestem humanistą. Moja specyficzna postawa jest pochodną podobnej ewolucji, którą przechodził choćby p. Wittgenstein (przy zachowaniu proporcji): od zamiłowania do nauki, zapędów na chemika i w dociekania nad "podstawami życia" (gdzie się zaczyna - wirusy, koloidy, układy 'symulujące życie' czy już 'żywe' itp.), włącznie z politechnicznymi studiami, po uważne przyglądanie się temu, co się mówi (tak bym określił działalność filozoficzną Wittgensteina).
Do tego doprowadziło mnie żywe uczestnictwo w życiu okołouczelnianym mojego miasta (dyskusje najogólniej) - można to potraktować jako zachętę lub przestrogę.

Albowiem:
{[...] ten wszystkoizm - ma w sobie wbudowaną nieskuteczność. Nie przyczyni się do niczego nowego, nie otworzy nowej drogi, nie przyczyni się do nowego odkrycia, choćby niewielkeigo. Ot, sztandar do powiewania.}

Oczywiście. Aby odkryć coś nowego, wnieść jakiś płodny aspekt do rozmyślań o świecie itp. musiałbym chyba przeć mocno w kierunku nauki i badań naukowych, ukierunkowanych na konkretne problemy.
Wolałem (tak, to było zdecydowanie świadome!) dać się uwieść do pewnego stopnia "humanistom" - przy czym moimi ulubieńcami stawali się w szczególności inżynierowie i wynalazcy, którzy zaczęli nagle pisać traktaty i powieści (obok Wittgensteina - choćby Robert Musil, czy wielki ruski pisarz Andrzej Płatonow). U nich wyczuwam bliskość źródła, z którego bije ich myślenie. Śp. Stanisław Lem mówił, że jego źródłowe myślenie znajduje się zupełnie gdzie indziej, niż u pozostałej plejady polskich literatów - stąd pozostaje dla tego środowiska zjawiskiem obcym, nieprzyswojonym. Dużo czasu musiało upłynąć, nim zaczęto go powszechnie zaliczać w poczet "pisarzy wibitnych", a i nie bez oporów (a za pisarza NAJwybitniejszego uważa go choćby JKM - wymowne!). Literatura narodzona z czegoś innego, niż kawiarniane filozofowanie - toż to niemal zgorszenie! :))
Jak bym ostatecznie ujął mój stosunek do "humanistów"? Może jako podobny do stosunku Piotra I do Europy (ponoć ów wybitny mąż rzekł był, iż Europa jest potrzebna Rosji na 100 lat, a później można się będzie od niej odwrócić).
"Humaniści" w cudzysłowiu to oczywiście odniesienie do pewnego sposobu myślenia, pewnej postawy czy "miejsca w świecie", tak jak je widzi pewien "średni" (czyli nieistniejący!) humanista - a ja widzę inaczej.
Zatem jestem "nieswój" zarówno wśród typowych "humanistów", jak i wśród rasowych "scjentyków". W każdym środowisku robię trochę za opozycję, jestem "niezupełny" z natury. Zdarzało mi się zaintrygować "scjentyków", a także "humanistów" odmiennością sądu, odrębnym tonem.
Nie jestem więc "pięknoduchem" chcącym powiedzieć coś "ładnego" o "technologii i biologii" (irytują mnie te recenzenckie mielizny myślenia z tym zestawianiem "równie przynikliwych" teorii naukowych z inprowizacjami, wspaniałego skądinąd, Johna Coltrane'a) - ani też "scjentykiem" urządzającym sobie przygodne eskapady do ogrodu sztuk w celu poderwania fajnej (a głupiutkiej) panienki z uniwerku.
Szukam po prostu pewnego tonu oraz odpowiednio precyzyjnych sformułowań, aby wypowiedzieć pewne myśli, będące reakcją na cudze myśli, wydarzenia lokalne i światowe, słuchane płyty itd. itp. Dla przykładu, cytowany przez Ateja fragment był próbą jak najdokładniejszego wyrażenia mojego sprzeciwu wobec topornego, mechanicystycznego rozumowania.
A gdy dla przykładu pewien młodzian powie, żebym mu nie gadał o duszach i duchach, bo jesteśmy "stworzeniami biologicznymi" - odpowiem np. tak:
"Sądzę, że wyciągasz zbyt daleko idące wnioski z faktu, iż rozwinęliśmy gałąź wiedzy/nauki zwaną biologią" (lub chemią, fizyką itp.).
Można jakoś nazwać tę postawę?

Wszystko można traktować jako "wprawianie się". Np. powyższe wywody mogę traktować jako wprawianie się w takim pisaniu o swoich perypetiach i 'rodowodzie', aby nie była to tylko jakaś żałosna "autoliza" domorosłego rozmyślacza.
Podobnie, można się wprawiać w takim używaniu (gdy tego trzeba) "słów biblijnych", aby komunikat nie wyszedł "gównolotny" (jak to określa moja żona).

Zaintrygowały mnie jedynie opinie Tichego, stąd dłuższy wywód. To rodzaj odpowiedzi.
Za specyfiką ludzkich sposobów wyrażania się kryją się odrębne formacje charakteru i umysłu (a nawet i ducha) - i nie zaszkodzi trochę za nimi podociekać.

Pozdrawiam.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości