
W najlepszym sezonie w karierze trafił się w końcu, bo po prostu musiał, finał. Po pokonaniu Christiny McHale 4:6, 6:4, 6:3, a wcześniej m.in. Zariny Dijas i Lauren Davis, jest, po raz pierwszy od dawna, finał turnieju tenisowego z udziałem Polki. Pierwszy w karierze Magdy Linette, a przy tym całkowicie zasłużony.
I można to powiedzieć wprost. Mamy już kolejną zawodniczkę, która bez kompleksów może się nie tylko swobodnie poruszać wśród dziewczyn z pierwszej 50 rankingu, ale gra okresami, bez najmniejszej przesady, na poziomie co najmniej pierwszej 20. Niektóre zagrania, a nawet całe ich kombinacje i akcje w spotkaniu półfinałowym - po prostu rewelacja.
Jasne, że teraz będzie już coraz trudniej. Czeka ją nie tylko jutrzejszy finał z Yaniną Wickmayer, ale przede wszytkim ustabilizowanie gry na jak najwyższym poziomie, wzmocnienie fizyczne i wyeliminowanie, przeplatających się z kapitalną grą, zadziwiających czasami błędów.
Ale błędów, warto o tym pamiętać, wynikających przede wszystkim z otwartej, ofensywnej gry, jaką Magda stara się preferować, i dzięki której odnosi największe sukcesy. Wierzę, że niebawem tych sukcesów będzie jeszcze więcej, a już w przyszłym sezonie Magda Linette stanie się zawodniczką, z którą będą się musiały liczyć wszystkie rywalki.
Bo w dzisiejszym meczu, oprócz świetnych zagrań, bardzo podobało mi się coś jeszcze. Skupienie, z jakim Magda wysłuchiwała uwag, wzywanego przez nią kilkakrotnie na kort, trenera. Oraz uśmiech, jaki podczas tych rozmów parokrotnie gościł na jej twarzy.
Inne tematy w dziale Sport