Sekratarz Obrony Leon Panetta własnie ogłosił oficjalnie koniec wojny w Iraku ale już bez ‘mission accomplished’. Podziękował ponad milionowi żołnierzy i najemników amerykańskich którzy wyzwolili częściowo ten kraj od czegoś co im kiedyś powiedziano, że zagraża. Panetta tak jak i jego poprzednicy bredził coś o ‘Iraqi people’ , że chociaż USA wychodzi to jednak zawsze będzie stać z bronią nie tylko u nogi i gdy będzie trzeba to nawet jak już baz nie będzie to Hellfire’a w kogo trzeba odpali i tym irackim ludziom w ten sposób pomoże. Jak na prawie 9 lat wojny w której zdewastowano cakliem spory kraj i w którym w trakcie procesu wyzwalania zgnięło kilkaset tysięcy jego mieszkańców to bilans skromniutki. Ani tego co tam miało być nie było, ani z ropą się ślubu nie wzięło, baz-lądowych lotniskowców nie będzie no i te kilka tysięcy miliardów kosztów własnych. No, może jedna korzyśc- sprzętu wojskowego się troche Mahmudom upchnie, szczególnie te F-16 są im szczególnie i pilnie potrzebne do zwalczania podkładaczy IED-sów. Jakby ktoś Bushowi powiedzial lata temu, że właśnie wkroczył na prostą drogę do stworzenia Irańskiej władzy w Iraku to by się chyba ze śmiechu skręcił chociaż poczucie humoru miał swoiste. Nie do śmiechu jest jednak mieszkańcom którzy chcąc nie chcąc bedą brali udział dalej w prawdopodobnej wojnie tylko już szyicko- sunnickiej, czyli Irańsko-Saudyjskiej z Kurdami na osłodę. No nic, droga do demokracji będzie tylko trochę dłuższa ale warto było sie pozbyc Saddama.
Polskie wojsko stawało dzielnie w Karbali i nie tylko przyczyniając się do wzrostu bezpieczeństwa tych biednych ‘Iraqi people’ jak to głoszono w oficjalnym politpoprawnym slangu. Zginęło ponad 20 żołnierzy a pozostali ‘nabyli doświadczenie bojowe nie do zastąpienia’. Jak np snajperzy w Fallujah. Wynik koncowy – chyba jednak zero. To i tak lepiej niż maja Amerykanie.
Inne tematy w dziale Polityka