Grudzień w Gdyni, 1970
—
Na peronie świt był zimny jak wyrok,
śnieg skrzypiał ciszej niż strach w piersi ludzi.
Szli do pracy — zwyczajni, bez sztandarów,
z rękami popękanymi od życia, nie od buntu.
—
Miasto jeszcze spało, morze milczało,
a stalowe lufy już znały odpowiedź.
Padło „stój”, lecz echo było szybsze,
bo kula nie pyta, czy masz rację.
—
Krew wsiąkła w bruk jak wstyd,
jak prawda, którą zaraz przykryją.
Na drzwiach niesiono ciało chłopca,
jakby niósł go cały ten kraj — bezsilny.
—
Matki krzyczały w oknach historii,
ojcowie zaciskali pięści w kieszeniach.
Państwo strzelało do własnych synów,
bo bało się głodu bardziej niż sumienia.
—
I tylko pociągi odjechały dalej,
jakby nic się nie stało — według rozkładu.
Lecz Gdynia pamięta ten poranek,
gdy grudzień nauczył się zabijać.
—
Nie ma pomnika dla każdej łzy,
nie ma wyroku dla każdej winy.
Jest pamięć — ciężka jak cisza po strzale,
i imiona, których nie wolno zgubić.
—
Karol Badziąg
17.12.2025
Inne tematy w dziale Polityka