WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
25
BLOG

FATE, CZYLI JAK GINĄ NIESMIERTELNI

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 3
second scene: Drink, but do not forget about the fate



    Dwie przecznice od dziewiątej ulicy, na szóstym piętrze solidnego, wiktoriańskiego domu zapaliło się światło. Ktoś najwyraźniej nie mógł spać. Podszedł do okna i niebieskimi oczętami wpatrywał się w jaśniejące niebo. A że nie mógł nic ciekawego na nim wypatrzeć postanowił wymknąć się z domu nie budząc śpiącej żony. Schody pokonał w swoim zwykłym stylu, to przeskakując po dwa stopnie, to zjeżdżając po poręczy.

    Drzwi zamknął cicho. Zapatrzył się w zwiastujące nadchodzący świt niebo i zadumał. “Tyle dróg, a każda nęci, tyle miejsc, w których mnie jeszcze nie było” przemknęło mu przez głowę. “U Henry'ego powinno być otwarte i pewnie przyjemnie pusto o tej porze. A najważniejsze, że droga wiedzie przez most i będę mógł popatrzeć na rzekę!” Drogę w stronę Brooklyńskiego Mostu wypełnił rozważaniami o swojej karierze. Od rzeki wiał wilgotny wiatr niosąc zapach wodorostów, zgniłych ryb i pozostałych zapachowych nut składających się na wonny bukiet przywodzący na myśl zarówno wszystko to, co żyje, jak i to, co właśnie żyć przestało.

    “Trzeba coś zmienić” zdecydował podróżnik. “W życiu i... całej reszcie” Przywołał wspomnienia o swoich rolach w hollywoodzkich produkcjach. “Czy mnie kochasz, John? Tak, kocham Cię Jane. Ale, czy naprawdę? Ależ tak, zaręczam, kochanie. Nie kłam John. Nie kłamię. Powiedz prawdę... Naprawdę... Obrzydlistwo!” Marzył, żeby dane mu było zagrać u Bunuela, Wajdy albo u innych największych twórców. W czechosłowackiej komedii albo węgierskim dramacie wojennym! Albo... przynajmniej w czymś Szekspira. - Królestwo za konia! - zawołał nie panując nad sobą. Szczęście, że dom panny Stokes był dopiero przy następnej przecznicy. Już ona by mu urządziła scenę!

    “Nie rozwijam się” skonstatował smutno na koniec i cały dobry nastrój ulotnił się jak dym z hawańskiego cygara. Nie na długo. Kloss - tak nazywał się młody człowiek - nie potrafił zbyt długo się martwić. Mimo stanu permanentnej niedorosłości, co było jedną z tych jego cech, które dostrzegało się na pierwszy rzut oka, wiele już widział. Wojnę na przykład. Wziął w niej nawet udział i - o czym mało kto wie - odegrał niebagatelną rolę. Kto inny już dawno spocząłby na laurach, ale nie on, nie Kloss. Taki już był, że nie potrafił spoczywać na laurach w czasie, kiedy świat staczał się nieuchronnie ku przepaści. A że zaczyna się staczać, o tym Kloss dobrze wiedział. Świadczył o tym dobitnie poziom scenariuszy filmowych. I ludzie. Zachowywali się coraz gorzej!

    Kloss czuł, że ktoś od niego czegoś wymaga. Że wielkimi krokami zbliża się dzień, w którym postawione przed nim zostaną nowe zadania i poddany będzie próbom tak ciężkim, jak jeszcze nigdy dotąd...
Ale oto i most. Jasno już było na tyle, że drugi brzeg wyłonił się z rzecznych mgieł w całej okazałości. Olbrzymie budowle, duma i chluba Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, pyszniły się na tle bladego nieboskłonu niczym zmultiplikowane wieże Babel. Kloss złapał się stalowej barierki i dokładnie obejrzał podeszwę lewego buta. “Ani śladu dziury! Dziwne. Skąd więc to dojmujące uczucie chłodu w okolicy śródstopia?”

    Nie zdążył się nad tym dokładnie zastanowić, bo spostrzegł, że nie jest jedynym porannym spacerowiczem. Jakieś dziesięć metrów przed nim, oparta o stalowy filar, tuliła się nieprzeciętna para. On - niezwykle przystojny, mimo chłodu ubrany w czarny smoking i takąż muszkę idealnie zapiętą pod śnieżnobiałym kołnierzem koszuli. Ona - o zdecydowanie żurnalowej i wyzywającej urodzie, w kaskadach blond loków i balowej, sięgającej kostek, czerwonej jak krew sukni, zapatrzona w niego jak w przedmiot kultu. Cóż robili o tak wczesnej porze? Kloss nie potrafił wytłumaczyć sobie tego w żaden, nawet najbardziej wyrafinowany sposób. Odwrócił wzrok, nie chcąc ich peszyć.

    Takie bezceremonialne przypatrywanie się mogłoby być uznane za natręctwo. Zerkał więc na płynące leniwie bure nurty rzeki, a nawet pogwizdywał cicho starając się ukryć zmieszanie. Właśnie dlatego nie zauważył leżącej na środku chodnika skórki od banana i wdepnął na nią zupełnie niezniszczoną podeszwą swoich modnych lakierek. Bezradnie zamachał obiema rękami i runął wprzód wprost w kierunku romantycznej pary sprawnie wypychając eleganta za barierkę. W oczach mężczyzny błysnęło zdumienie. Była to ostatnia rzecz, która w nich błysnęła, bo w chwilę później roztrzaskał je wraz z całą resztą swojej doczesnej powłoki o betonowy filar, po czym zniknął zanurzając się w zimnych nurtach. Nie zdążył nawet krzyknąć! Może i dobrze, że nie narobił hałasu, bo domyślacie się chyba, że panna Stokes dostałaby prawdziwej furii.

    Kloss, który szczęśliwie zdołał się zatrzymać na odgradzającym go od kipieli kawałku grubej stali zrobił najgłupszą minę w swoim życiu. Zastanawiał się, co powiedzieć kobiecie, jednak na szczęście to ona odezwała się pierwsza.
- Czy wiesz, co zrobiłeś, idioto? - zapytała, a głos miała wysoki, nieprzyjemny, zupełnie do niej niepasujący.
- Zabiłem człowieka? - usiłował zgadnąć Kloss strasznie, ale to strasznie speszony.
- Nawet więcej - odpowiedziała - Zabiłeś nieśmiertelnego Jamesa Bonda!

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura