- Tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty siódmy, pamiętam jak dziś, kupiłem ją osiemnastego listopada.
- Ty to masz pamięć - nie mógł wyjść z podziwu Kloss.
- Dobrą, ale dziurawą - zaśmiał się Henry - jak wszyscy siedemdziesięciolatkowie. Pamiętam tę datę, bo tego dnia przeprowadziłem się tutaj ze starego miejsca. W księgarni, tuż za rogiem, kupiłem całe pudło nowości. Mieliśmy tu niezłą imprezę na otwarcie, szkoda, że cię tu wtedy nie było! Wyjął płytę z koperty, dmuchnął na czarną powierzchnię i nastawił gramofon. - To były czasy - rozmarzył się, kiedy dobiegły ich pierwsze dźwięki.
- Tak - poparł go Kloss - zupełnie inne.
- Bo światem, John, nie rządziła jeszcze mamona! Przynajmniej nie w takim stopniu jak dzisiaj - głos Henry'ego przybrał oskarżycielski ton - Młody człowiek w tamtych czasach chciał być malarzem, stolarzem, kelnerem albo poetą. Dzisiaj chce przede wszystkim zarabiać pieniądze! Jak najprędzej. Nie mam czasu na rozmyślania, nie ma czasu na wyrobienie sobie gustu, nie ma czasu na nic! A ponieważ nie ma czasu na to, żeby wyrobić sobie własne zdanie na jakikolwiek temat - Henry zmarszczył nos - inni wyrabiają mu zdanie za pieniądze. Dalej nie ma własnego zdania i jeszcze musi za to płacić. Nic dziwnego, że nie wie, jaką Whisky robią na Islay!
- Prawda, nic dziwnego - potwierdził Kloss i pociągnął łyk Lagavulina.
- No - zagadnął go przyjaźnie Henry - John, opowiedz, co to ci się dzisiaj przytrafiło...
- Nic takiego - skłamał Kloss - nie mogłem spać i postanowiłem się przejść. Tutaj.
- To miło - rozjaśnił się Henry.
- Miałem ochotę na szklaneczkę - wyjaśnił Kloss prosto - A na moście starłem się z jednym dżentelmenem we fraku... - nie wytrzymał i się rozgadał.
- Gangsterem? - nastroszył się Henry.
- Szczerze mówiąc, nie zdążyłem się dowiedzieć - odparł Kloss - Zresztą, cała wina była po mojej stronie, to ja na niego wpadłem. Pośliznąłem się na czymś, co ktoś wyrzucił z samochodu i wpadłem na niego... - Kloss zobaczył jeszcze raz przed oczami tę scenę.
- Ale przeprosiłeś go, John? Jestem pewien, że to zrobiłeś...
- Nie zdążyłem - ze skruchą przyznał Kloss. - Byłbym to zrobił, ale on... bardzo szybko odszedł...
- Musiał mieć coś na sumieniu - wykoncypował Henry.
- Być może - Kloss nie podjął wstydliwie wątku sumienia - I była tam jeszcze kobieta. Kobieta w pięknej balowej sukni.
- Na pewno gangster - zdecydowanie zawyrokował Henry - o tej porze, balowa suknia, frak, piękna kobieta. No właśnie, może przynajmniej zdążyłeś przeprosić tę panią?
- Zamieniłem z nią parę zdawkowych uprzejmości, ale ona... też odeszła.
- Jasne, nie mogłaby przecież rozmawiać z nieznajomym na moście! To wszystko sugeruje wyższe sfery - Henry był nieco podekscytowany historią, którą usłyszał. - Jeśli to mafia, to mogą się mścić. Nie zdążyłeś go przeprosić, więc uraziłeś jego dumę. To na pewno Włoch!
- Nie wiem, nie wyglądał na Włocha, ale mam takie wewnętrzne przekonanie, że nie będzie się mścił. Odszedł bardzo szybko i chyba jest już daleko...
- No to po kłopocie - Henry klepnął go w ramię. Rozumiem, rozumiem, masz moralnego kaca, że zachowałeś się nie jak dżentelmen. Z drugiej jednak strony, z tego, co usłyszałem wnoszę, że nie miałeś najmniejszej szansy.
- Najmniejszej - zgodził się Kloss.
- Zapomnij - poradził mu Henry - cały dzień przed tobą, masz jeszcze tyle do zrobienia. Ja, w twoim wieku... - Henry zamyślił się - kurcze, John, ile ty właściwie masz lat?
- ...Chyba - Kloss usiłował się skupić - czternaście.
- To piękny wiek... - podsumował Henry po dłuższej chwili milczenia. Ale powiem ci, że nie wyglądasz. Wyglądasz na jakieś trzydzieści pięć.
- W paszporcie mam jeszcze więcej - z zachmurzoną miną poinformował go Kloss. - Ze trzy razy tyle, ile mam naprawdę. “Każdy ma swojego własnego pierdolca” - pomyślał Henry filozoficznie, ale ponownie zdobył się na uśmiech, bo lubił ludzi
- To co dzisiaj będzie porabiał nasz nastolatek John?
- Muszę odebrać samochód z naprawy - marszcząc czoło wyliczał Kloss - to samochód żony, więc nie mogę się spóźnić, potem mamy pojechać na zakupy. Jakieś trelemorele z tymi zakupami, nie pamiętam... Poza tym nic szczególnego. Chciałbym się wybrać do teatru. Ale nie wiem, czy znajdziemy coś ciekawego w ostatniej chwili. Jeśli nie, to posiedzimy w domu. Może poczytam...
- A właśnie - przerwał mu Henry - po twojej stronie rzeki, dwie przecznice za mostem jest wspaniały antykwariat. Odkryłem go zupełnie niedawno, choć facet twierdzi, że prowadzi go od pięciu lat. Może i tak, bo to straszna dziura, zupełnie niewidoczna z ulicy. W oknie wystawowym - jeśli można to nazwać oknem wystawowym - jakieś śmieci, rupiecie, za to w środku! Skarby, John, mówię ci skarby! No i właściciel. Strasznie tajemnicza figura. Ale lubi opowiadać o książkach. Sprzedał mi taką o jednym gangsterze, który miał strasznie wredną żonę. Babka z klasą, ale strasznie wredna. Koniecznie chciała, żeby mężulo był szefem gangu i podpuszczała go. Rozumiesz, John? Sama też nie gardziła mokrą robotą, ale musiała być delikatna, bo potem jej się to wszystko śniło po nocach. W końcu, kolesie z tego gangu wykończyli go, a ona skończyła sama ze sobą, wcześniej. Wzięli go na sposób - Henry aż wychylił się zza kontuaru - facet miał taki glejt, że nie może go zabić nikt, kto miał matkę. Dlatego niczym się nie stresował. No. Bo kto nie ma matki? Każdy ma. Czyli, nikt nie mógł go załatwić. Tak myślał. Nawet jak byli kumple z gangu wpadli do niego do domu, to - mówię ci, John - był zimny jak stal. No i przyłożył jednemu, drugiemu, trzeciemu. Rozwalił całą kupę facetów, aż na jednego się naciął.
- Nie miał matki? - zapytał Kloss, który zaczynał coś kojarzyć.
- Ten glejt był lipny, albo facet go źle przeczytał. Bo tam nie chodziło o to, że on jej w ogóle nie miał mieć. Ten, który go załatwił też miał matkę, jak każdy. Tyle, że umarła przy porodzie zanim wychylił łeb na świat, rozumiesz. Czyli miał, ale nie miał. Taka przenośnia.
- Chyba znam tę książkę - zastanawiał się Kloss.
- On tam ma taką masę książek, że na pewno coś znajdziesz - zapewnił go Henry - Weź “Anię z Zielonego Wzgórza” - zachichotał - dobre dla nastolatków.
- Cóż, przyznam się, że mnie zaintrygowałeś. Sądzisz, że o tej porze może już mieć otwarte?
- Na pewno nie - zaprzeczył Henry - otwiera popołudniu i siedzi do drugiej, trzeciej w nocy. Najlepiej wpadnij do niego po pierwszej.
- To najpierw odbiorę samochód i pojadę na te zakupy - zadecydował Kloss - Ale dzięki, na pewno skorzystam. Odstawił kieliszek na stół, zapłacił i żegnany wylewnie wyszedł na ulicę. Rzeka tonęła w słońcu. “Jakie to dziwne, że ludzie przesypiają wschody słońca” przyszło Klossowi na myśl. “Przecież nie ma nic cudowniejszego niż wschód słońca w wielkim mieście”.
Inne tematy w dziale Kultura