fifth scene: the crunch
Maximilian Jacob Wellington jr Drugi czuł, że mimo wszystko będzie miał dobry dzień. Jeszcze parę minut i dziesięć dolarów będzie naprawdę jego. Wyjął paczkę z zielskiem ze schowka i położył obok dźwigni skrzyni biegów. - I met my old lover on a street last night - zanucił razem z Rayem. Zbliżał się do skrzyżowania, więc zwolnił. Miasto powoli budziło się do życia i nie chciał ryzykować żadnego niepożądanego incydentu. Na Manhattanie Maximilian nie czuł się za dobrze. Zagęszczenie białasów-złamasów przyprawiało go o mdłości.
Dojechał do właściwego rogu, skręcił i zaparkował przy chodniku. Rozparł się wygodnie na skórzanych obiciach, założył czarne okulary a w kącik ust wsunął zapałkę, którą zaczął żuć intensywnie, gdyż uważał tę czynność za bardzo elegancką. Chyba przysnął na chwilę, bo pukanie w szybę dochodziło do niego jak zza ściany. Drgnął i odwrócił czujnie w kierunku pukającego. “Przysłali pieprzonego białasa?” zdziwił się przyglądając się promiennie rozradowanej twarzy za oknem. “Nie mój biznes” zadecydował i otworzył szybę. - No? - zapytał jak zwykle wytwornie.
- Bardzo przepraszam, drogi przyjacielu - akcent i wściekła ognistość barwy włosów wskazywały wprost na irlandzkie pochodzenie - Ale mam wrażenie, że masz coś dla chłopaków z Bronxu...
- Nie zgadłeś - odburknął Maximilian Jacob Wellington nieuprzejmie i zaczął zakręcać szybę. Zaczął, bo rudy niespodziewanie nagłym szarpnięciem otworzył drzwi i zwinnym ruchem zapakował się na przednie siedzenie dla pasażera.
- Powiedziałem, czarny przyjacielu, że mam wrażenie, że masz coś dla nas. I widzę - przyjrzał się leżącej paczuszce z zielskiem - że moje przeczucia mnie nie myliły. ”Zaraz mu przyłożę” pomyślał Maximilian Jacob Hamilton i zabrałby się za wprowadzanie swych zamiarów w życie, gdyby nie nieoczekiwany opór na jaki natrafiła jego skroń przy próbie zwrócenia się ku bezczelnemu rudzielcowi. Nieoczekiwane zjawisko nazywało się Colt kaliber 45 i służyło do strzelania ostrymi pociskami.
- Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli się poczęstuję? - przyjazny uśmiech nie znikł z twarzy usianej drobnymi piegami. Znikło za to zielsko. W wewnętrznej kieszeni jego marynarki. - Pewnie się dziwisz, dlaczego sobie nie pójdę? - zagadnął nowopoznany przyjaciel. - Nie pójdę sobie, bo wiem, że takie czarnuchy-śmieciuchy jak ty, kurierzy przewożący zielsko, dostają zawsze parę dolców za fatygę. I moja podświadomość mi podpowiada, że masz te parę dolców przy sobie.
- Nie mam - zdecydował się walczyć do ostatniej kropli krwi Maximilian.
- No to cię zastrzelę, a potem sam poszukam, dobra? - próbował znaleźć jakieś polubowne rozwiązanie Irlandczyk.
- Mam - przypomniał sobie Wellington jr i sięgnął do wewnętrznej kieszeni.
- Powoli - syknął rudzielec a uśmiech zamarł na jego wąskich ustach.
- Powoli - zgodził się Hamilton i bardzo, bardzo ostrożnie wsunął za kraciastą klapę dwa długie palce, uchwycił koniuszek banknotu i z rezygnacją podsunął pod piegowaty nos.
- Dzięki, bracie - pochwalił go chłopak z Bronxu. - W końcu... - westchnął - wszyscy jesteśmy tylko proletariuszami na tym drapieżnym łez padole. Chciał jeszcze coś dodać od siebie, ale się rozmyślił. - Wiesz, co? Miło się gadało, ale muszę lecieć. Oprzyj głowę na kierownicy - rozkazał, a kiedy Wellington jr spełnił żądanie przytknął mu spluwę do potylicy, wymacał lewą ręką klamkę za swoimi plecami i otworzył drzwi. - Licz do dziesięciu, głośno!
- Raz... - rozpoczął Maximilian. - Dwa... Trzy... Siedem, dziewięć, dziesięć - skrócił wyliczankę i strachliwie łypnął okiem w prawą stronę. Nie było się jednak już kogo bać. - O rzesz fuck! - załkał Maximilian Jacob Hamilton jr Drugi zupełnie niesłusznie. Lepiej jest mieć dziesięć dolców, niż nie mieć ich wcale, to prawda. Ale lepiej jeszcze jest nie mieć dziesięciu dolców w kieszeni i paru uncji ołowiu w samym środku głowy jednocześnie, niż nie mieć pierwszego, a mieć drugie. Ale Maximilian Jacob Hamilton jr Drugi nigdy nie przepadał za zbyt subtelnymi rozważaniami. To o czym myślał intensywnie związane było z kolesiami z dzielnicy i dalszym rozwojem wydarzeń. Rozwojem wydarzeń, w którym - jak mniemał - wypadki związane bezpośrednio z jego cielesną powłoką będą należały do wydarzeń wybijających się na tle innych. Nawet dosłownie.
- Wyjdź z wozu i połóż ręce na masce - usłyszał i z góry założył, że to do niego. Nawet się nie zdenerwował. Posłusznie odbył spacer w kierunku przodu swojego dostawczego wozu skrupulatnie wypełniając polecenie. Zrezygnowany poczekał, aż funkcjonariusze Nowojorskiej Policji dokonają oględzin wnętrza szoferki. Oczywiście, nic podejrzanego nie znaleźli. Byli okropnie spóźnieni. O całe pięć minut. Wydawali się rozczarowani i pewnie dlatego wypisali Maximilianowi Jacobowi Wellingtonowi jr Drugiemu mandat na dziesięć dolców za parkowanie w niedozwolonym miejscu. ”To nie jest dobry dzień” pomyślał wlokąc się czterdziestką przez Brooklyński Most w kierunku swego przeznaczenia.
Postanowił zmienić konfesję i przystąpić do Walcząco-Konwulsyjnego Kościoła Oswobodzenia Czarnych. Postanowił również zmienić stację radiową. I wanna, I wanna, I wanna be free, Freedom for black people, freedom! No more domination, free rights for everyone - popłynęło w gniewnym rytmie budzącej się samoświadomości afroamerykańskich mieszkańców Północnej Ameryki. “Jeszcze mi oddacie, białasy-złamasy, te moje dwadzieścia dolców... Z duuużym procentem...” pocieszył się w myślach. - Kill the Irish! Kill'em all! - z właściwą sobie łatwością wyprodukował kolejną zwrotkę słuchanego utworu. Tyle tylko, że Irlandczycy mieli i zielsko i jego dwadzieścia dolców. On nie miał nic oprócz nadchodzących kłopotów.
Czy rzeczywiście? Rzucił okiem na zbezczeszczone siedzenie obok kierowcy i jego uwagę przykuła mała kartka papieru. Podniósł ją i rozwinął. Był to kwit z warsztatu samochodowego “Wrecks and Scraps” przy 245 ulicy. Samochód: Chevrolet, rocznik tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty siódmy, kolor niebieski, data i godzina odbioru: trzynasty sierpnia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego, godzina trzynasta.
- Mam cię, sukinsynu - syknął przez zaciśnięte zęby Maximilian Jacob Wellington jr Drugi i wcisnął pedał gazu.
Inne tematy w dziale Kultura