seventh scene: wanted: an englishman in new york
- Co jest do cholery z tymi Angolami?! - Prezydent Stanów Zjednoczonych miotał się po owalnym pokoju zirytowany w najwyższym stopniu - Dodzwoniłeś się do tego chrzanionego MI6?
- Dzwoniłem - sekretarz obrony wydawał się być równie wściekły. - Są tak tajni, że sami nie wiedzą, czy istnieją.
- Pieprzone, zimnokrwiste karpie - zaklął wściekle Johnson. - Co ci powiedzieli?
- Że mamy zadzwonić do centrali sieci sklepów rybnych “Herring, Salmon and Co” w Nowym Jorku i zapytać o dostawę świeżego dorsza.
- Niech się chrzanią, skurwiele! I co, dzwoniłeś?
- Tak, kazali zamówić czterokilowego dorsza.
- No i? - dopytywał się Johnson.
- Dostałem go przed godziną razem z rachunkiem na pięćdziesiąt dolców.
- Jaja sobie z nas robią? - nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał prezydent.
- Nie wiem. Po drugiej stronie jest jakaś informacja. - Sekretarz obrony wyjął poplamioną rybim tłuszczem kartkę i położył na prezydenckim biurku. - Weź dwunastkę, połóż na tarczy zegara, zamień słońce z księżycem. Tam będzie czekał na ciebie linoskoczek. Zostaw za plecami piekarza. Spotkacie się na sznurze od bielizny, gdzie piorą brudy Bronx i Manhattan i drugi raz w odwróconym czasie. Rozpoznasz go pośrodku sznura, co łączy bardziej niż dzieli. Przy jego boku będzie jego żebro - przeczytał.
- Co za popieprzony kraj! Co to jest? Pytia? Czy ja jestem od rebusów? Co o tym myślisz? - pacnął otwartą dłonią w rachunek.
- Pojęcia nie mam - wzruszył ramionami sekretarz - siedzą nad tym w CIA... i nic jak dotąd nie wymyślili. Pan prezydent - sekretarz ściszył głos i spojrzał mrużąc oczy - ma opinię trzeźwo myślącego faceta.
- Jasne - westchnął Johnson - chłopak z Teksasu... wiejski mędrek. Słuchaj - zadecydował nagle - Angol napisał, niech Angol przeczyta!
- Jak to? - nie łapał sekretarz.
- Weź ze sobą tego śmiecia, złap jakiegoś Angola i każ mu to wytłumaczyć.
- Ale gdzie? Mam poprosić CIA, żeby sporządzili mi listę wszystkich poddanych brytyjskich przebywających czasowo w Nowym Jorku?
- Nie ma czasu na pierniczenie się z papierami. Rusz dupę, leć tam i to już. Jedź na Manhattan, jedź do Bronxu, jedź gdzie chcesz i szukaj Angola. Pełno tam tego.
- Ale... - usiłował zaprotestować podwładny.
- Żadne “ale”. Wiesz ilu naszych chłopców przyjeżdża codziennie z Wietnamu w zaplombowanych trumnach? Nie możemy sobie odpuścić tego ruskiego ważniaka. Leć i znajdź tego, jak mu tam...
- Jamesa Bonda - podpowiedział sekretarz.
- Właśnie, Jamesa Bonda.
Inne tematy w dziale Kultura