WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
71
BLOG

OLDIEST BUT GOLDIEST

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 27

 

- Chcę koniecznie widzieć się z szefem - władczy i dystyngowany głos starszej pani przedarł się przez rwetes panujący w pomieszczeniach Trzydziestego Posterunku Nowojorskiej Policji.
- A o co chodzi? - oficer dyżurny nie zapałał sympatią do petentki “To jakaś brytyjska kwoka”, pomyślał o niej.
- O co chodzi, powiem twojemu szefowi - zimno odpowiedziała stara lady. - Tobie nie zamierzam.
- Porucznik Cojak jest zajęty - wyjaśnił policjant, założył ręce na piersi i nadął się dając wyraźnie do zrozumienia, że zakończył dyskusję.


- Wiem, czekam tu już półtorej godziny - burknęła panna Stokes, a dłonie trzymające kurczowo ucho czarnej niemodnej torebki zaczęły jej drżeć ze zdenerwowania. - Ale nie zamierzam dać się spławić! Napiszę skargę!
- Czy to naprawdę aż tak ważna sprawa?
- Najważniejsza - zdecydowanie wyjaśniła staruszka.
- Musi pani jeszcze poczekać - dyżurny postanowił być twardy jak głaz.
- Ani mi się śni - odpowiedziała panna Stokes - a jej oczy wwierciły się w policjanta z największym natężeniem, na jakie mogła się zdobyć.

Oficer spojrzał na kłębiący się poza plecami panny Stokes tłumek funkcjonariuszy i interesantów. Dwóch detektywów prowadziło skutego Macumbę Rowleya podejrzewanego o serię brutalnych mordów, na krzesłach pod oknem siedziały trzy zatrzymane ubiegłej nocy panienki, detektyw McCullahan, zwany z racji upodobania do białych kołnierzyków Czystym Harrym usiłował bezskutecznie znaleźć kawałek biurka, na którym mógłby zostawić swoje papiery, a przyjęty w zeszłym tygodniu dzięki uprzejmości porucznika studiujący prawo praktykant o nazwisku Giuliani jak zwykle pałętał się po środku nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

Na pierwszym planie ciągle jednak tkwiła panna Stokes, a dyżurny nie miał najmniejszej ochoty na spędzenie w jej upierdliwym towarzystwie połowy służby.
- Mieszka pani w naszym rewirze? - złapał się kurczowo ostatniej szansy licząc, że uda mu się wysłać babcię do wszystkich diabłów, a przynajmniej skierować ją na jakiś inny posterunek.


- Dokładnie dwie przecznice stąd, przy 255 ulicy - panna Stokes wskazała bezbłędnie w lewą stronę. - I jestem poddaną Jej Królewskiej Mości Elżbiety II - dodała, jakby mogło to mieć jakieś znaczenie i wypięła się dumnie. - Ale podatki - syknęła jadowicie - płacę tu. Mówiąc to zapukała w blat recepcji wskazującym palcem. “Jak szpony”, pomyślał policjant i wciąż jeszcze wahając się podniósł słuchawkę.
- Z porucznikiem Cojakiem - rzucił. - Tak - dodał po chwili lekko się prostując. - Do pana, poruczniku... - Mówi, że ważne... Tak... Jak się pani nazywa? - nachylił się ku pannie Stokes zasłaniając ręką mikrofon w słuchawce.
- Madelaine Roseanne Stokes - przedstawiła się babcia z godnością.
- Jak??? - wybałuszył oczy dyżurny.
- Madelaine Roseanne Stokes!!! - wrzasnęła purpurowiejąc z furii.


- Jasne - westchnął mundurowy z rezygnacją po czym znów przytknął słuchawkę do ucha - Madelaine Anne-Rose Stokes, Brytyjka... Dobrze. Pani siądzie - wskazał jej krzesło z toporną galanterią. Panna Stokes umościła się na nim z wyrazem ulgi na twarzy, a czarną skórzaną torebkę, którą dotychczas trzymała kurczowo obiema rękami przy brzuchu położyła na kolanach. Porucznik Cojak nie był dżentelmenem, ale surowe greckie wychowanie babki nadało jego manierom kindersztubę wystarczającą, żeby nie kazać czekać na siebie zbyt długo kobietom, do tego starszym od siebie.

Nie minęło więc pięć minut, a jego rozczochrana głowa pojawiła się w drzwiach. Panna Stokes obrzuciła Cojaka krytycznym spojrzeniem. “Oj, nie wzbudzasz ty zaufania, chłopczyku” pomyślała lustrując jego strój i bujną fryzurę. Rzeczywiście - spodnie dzwony, koszula w kwiaty rozchełstana na owłosionym torsie przystrojonym dużym złotym greckim krzyżem, zielona, przykrótka marynareczka, a nade wszystko fryzura a la Keith Richards powodowały, że Cojak nie wzbudzał zaufania w kobietach w typie wiktoriańskim, kierujących się w życiu surowymi zasadami.


- Słucham - Cojak spojrzał na pannę Stokes ze zdziwieniem pomieszanym z zaciekawieniem.
- Pan tu dowodzi? - staruszka podniosła się z krzesła i poprawiła kapelusik, przyciskając jednocześnie kurczowo torebkę do brzucha.
- Ja - sucho potwierdził porucznik.
- To musi pan koniecznie zwrócić uwagę na tę bandę chuliganów, która zalęgła się w naszej okolicy - ekscytacja zabarwiła policzki panny Stokes malinowym kolorem.
- Mówimy o zorganizowanej przestępczości? - Cojak nastroszył krzaczaste brwi.
- Chyba, nie - zaprzeczyła panna Stokes - oni są raczej zdezorganizowani.
- No dobrze - westchnął Cojak - co pani zauważyła?


- Obserwuję to od lat - z animuszem zaczęła wpowadzać go w ramy zagadnienia panna Stokes. - Śmiecą, urządzają sobie wyścigi samochodowe pod moim oknem, tłuką szyby, biją się, a ponadto - panna Stokes zrobiła pauzę dla spotęgowania dramaturgii - strasznie klną! I z roku na rok jest coraz gorzej! Musi pan z tym coś zrobić, poruczniku. Cojak poczuł się słabo, więc przysiadł na rogu biurka.
- Panno Stokes... - zaczął cichym głosem.
- Może pan do mnie mówić: panno Madelaine - zaproponowała uprzejmie panna Stokes.

- Panno Madelaine - kontynuował - jeśli przez ostatnie pół godziny asystowała pani pracy mojego skromnego posterunku, to na pewno zauwazyła pani jak dwóch moich ludzi prowadzi pewnego miłego dżentelmena. Tym dżentelmenem był niejaki Macumba Rowley, facet, który zaszlachtował dwanaście osób, zamarynował je w beczkach i połowę zdążył zjeść zanim zdążyliśmy go dopaść. Te urocze księżniczki - wskazał na rządek pod ścianą - zarażają pół dzielnicy chorobami, przepraszam panią, płciowymi, pochodzącymi z całego świata. Oprócz tego mam same drobne sprawy - Cojak machnął lekceważąco ręką - pojedyncze morderstwa, włamania, rozboje, kradzieże, oszustwa, wyłudzenia, uliczne gangi... Patrząc z tej perspektywy, obywatelko Madelaine, rzucanie papierków na ulicę, tłuczenie szyb, pięściarskie zawody sportowe, a nawet klnięcie, nie są pierwszoplanowym zmartwieniem nowojorskiej policji, do kurwy nędzy.


- O!!! - Oczy pani Stokes zrobiły się okrągłe jak dziesięciocentówki - pan też się nieładnie wyraża!
- Przepraszam - skłonił się z przesadną galanterią Cojak. - Tak mi się jakoś wyrwało. To z powodu frustracji wynikającej z tego, że mam: za mało pieniędzy, za mało ludzi, za dużo pracy i spraw na głowie, w tym rozwód, którego żąda moja żona ze względu na to, że ją zaniedbuję. Mało?


- Dużo - zgodziła się panna Stokes - Ale nie ma pan racji, poruczniku.
- Nie? - zmartwił się Cojak.
- Nie - zaprzeczyła panna Stokes. - Wszystko, panie poruczniku, zaczyna się od papierka i zbitej szyby. Jeśli pozwala pan na trochę, to pokazuje pan, że można więcej. Najpierw papierki, a na końcu marynowanie ludzi. Taka jest prawidłowość.
- Nie jestem pewien... - nie podzielił jej poglądów Cojak. - Poza tym, i tak nie mam ludzi.


- I będzie pan ich miał coraz mniej w miarę, jak śmieciarze pozamieniają się w groźnych zabójców - panna Stokes podniosła w górę wskazujący palec lewej dłoni, co robiła zawsze, kiedy zdarzało jej się wieszczyć.
- Pani inicjatywę należy jednak uznać za cenną, obywatelko Stokes - Cojak postanowił zmienić front - Gdyby była pani uprzejma przygotować raport opisujący pani spostrzeżenia, będzie to dla nas bardzo cenna wskazówka i obiecuję pani, że prześlę ten raport wraz z własną opinią w górę - wskazał ręką sufit - normalną drogą służbową.


- Naprawdę? - zarumieniła się z emocji ponownie panna Stokes.
- Naprawdę - Cojak przyłożył prawą dłoń do serca w geście uroczystej przysięgi, wzbudzając radosne uśmieszki funkcjonariuszy chowających się za jej plecami.
- Tylko wie pan, poruczniku - zadowolenie znikło z twarzy staruszki - ja nigdy nie pisałam tego rodzaju raportów i...
- Ależ naprawdę, nie spieszy się - wpadł jej w słowo Cojak.
- Wręcz przeciwnie - gwałtownie zaoponowała panna Stokes. - Powinniśmy się spieszyć. A może któryś z pana chłopców mógłby mi pomóc?
- Pod koniec roku... - Cojak wertował wzięty z biurka kalendarz udając, że studiuje jakieś dane.
- To zdecydowanie za późno! - panna Stokes, aż uniosła się kipiąc oburzeniem.
- Ja mogę pomóc tej pani - dobiegł ich niespodziewanie nieśmiały głos. To praktykant Giuliani zaoferował wsparcie.
- Dziękuję panu, jest pan prawdziwym dżentelmenem - panna Stokes uśmiechnęła się promiennie do młodego Włocha - Mam nadzieję, że nie robi pan tego tylko ze względu dobre maniery.


- Nie - odpowiedział jej praktykant Giuliani. Nie kłamał. Zawsze marzył o karierze politycznej. Żeby zrobić karierę, trzeba mieć program, a praktykant Giuliani mimo czynionych wysiłków za cholerę nie mógł nic wymyśleć. Teraz miał już program. Nazwał go w myślach “Zero tolerancji” i już cieszył się, że panna Stokes wtajemniczy go we wszystkie jego szczegóły.


- No to co? - Cojak skrzywił się kwaśno - czy to panią satysfakcjonuje? Bo chciałbym już wrócić do swoich banalnych czynności związanych z tropieniem tych wszystkich nieciekawych seryjnych morderców.
- Ależ bardzo proszę - zgodziła się wyniośle panna Stokes, podała porucznikowi dłoń i opuściła Trzydziesty Posterunek Nowojorskiej Policji, nie zapominając o wręczeniu praktykantowi Giulianiemu wizytówki z podanym adresem i numerem telefonu.
- Wiesz co, Giuliani? Ty to w życiu dojdziesz do gówna - rzucił filozoficznie Cojak, kiedy tylko panna Stokes znikła za przeszklonymi drzwiami.


Nie miał racji. Gdyby wiedział, że praktykant Rudolf Giuliani zbuduje w oparciu o pomysł panny Stokes całkiem rozsądny program zwalczania nowojorskiej przestępczości, gdyby wiedział, że praktykant Giuliani zostanie jednym z najbardziej znanych burmistrzów tego miasta, gdyby wiedział, że jedną z pierwszych czynności praktykanta Giulianiego po objęciu najwyższej posady w miejskich władzach będzie wyrzucenie go z pracy na zbity pysk, trzy razy zastanowiłby się nad tym, co mówi.
Ale nie wiedział. Poszedł ciężkim krokiem do swojego gabinetu, gdzie stanął przed lustrem i westchnąwszy ciężko zaczął przeczesywać swoją bujną czuprynę. - Ogolę się na łyso - postanowił zaskakując sam siebie - Kupię sobie garnitur w prążki, zacznę palić cygara i ciućkać lizaki . Był konsekwentnym facetem, bo wszystkie z tak nagle i bez wyraźnej przyczyny podjętych decyzji wprowadził w życie. Nie od razu, co prawda. Musiała nadejść następna dekada lat siedemdziesiątych, kiedy to wiele z panujących ideałów sięgnęło bruku i okazało się, że LSD nie jest używką mogącą zaprowadzić amerykański naród w jakimś sensownym kierunku.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Kultura