- Tak jak mówiłem, panowie - elegancki brunet w średnim wieku zajrzał im trzem po kolei w oczy - Spotkaliśmy się nie po to, żeby przedyskutować stan waszych interesów, jakkolwiek dobrze by się nie rozwijały. Sami najlepiej uprawiacie swoje poletka i - szczerze mówiąc - nie miałbym tutaj nic do dodania. Jesteście, wszyscy trzej, każdy w swojej specjalności, najlepszymi fachowcami na tej planecie. A skoro tak, to jest to wystarczający powód, żebyśmy porozmawiali o takiej właśnie perspektywie.
- To znaczy jakiej? - nie załapał Strayter.
- Globalnej - wyjaśnił prosto w odpowiedzi ich gość.
- Panie... - Manuzzio zawahał się usiłując sobie przypomnieć jego nazwisko.
- Andlow - grzecznie odpowiedział elegant - Azrael Andlow - myślałem, że się przedstawiłem.
- Tak... Manuzzio dokładnie przypomniał sobie scenę powitania - Panie Andlow. - Niech pan wybaczy, straszna duchota dzisiaj. To źle wpływa na funkcjonowanie mózgu.
- To prawda - zgodził się pan Andlow - chociaż chyba właśnie robi się chłodniej. Rzeczywiście, poczuli, że temperatura zaczęła spadać. “Facet działa lepiej niż barometr” zdziwił się Foxowitz widząc jak wskazówka na ściennym barometrze drgnęła dopiero po chwili. “Ja już go gdzieś widziałem... Te oczy. Niesamowite, ma oczy zimne jak gad. I każde inne. Jedno nieruchome jakby zmarłe, drugie wnikliwe, głębokie i pełne życia, rozjaśnione złotą iskrą, jak wypolerowane.” Foxowitz nie przywykł do odczuwania respektu wobec kogokolwiek. Ci dwaj, najwięksi, byli mu równi. Całą resztę politycznej hołoty traktował pobłażliwie, bo oni zawsze płaszczyli się przed nim, tym obrzydliwiej, im mniej dni pozostawało do wyborów. Ten facet sprawił, że Foxowitz poczuł się po raz pierwszy od wielu lat niepewnie.
- Więc... - Manuzzio nabrał w płuca powietrza robiąc długą pauzę. - To globalne spojrzenie, które nam pan proponuje...
- To globalne spojrzenie, które chcę panom, na panów zresztą życzenie, zaproponować, to podjęcie wysiłku szerszego ujęcia istoty władzy, pieniądza i ludzi.
- Nie mogę powiedzieć, żebyśmy cierpieli na niedostatek jednego, drugiego, bądź trzeciego, panie Andlow - zauważył wpadając mu w słowo Foxowitz.
- Ha, ha! - Roześmiał się Teksańczyk błyskając uśmiechem za pięćset tysięcy i klepnął się z zadowolenia po udach - Ale panu przygadał, panie Andlow, ale panu przygadał. Uśmiech zamarł na jego otłuszczonych ustach, kiedy Andlow zajrzał mu prosto w twarz.. Poczuł się dziwnie słabo. “Zimno, jak w trumnie” - pomyślał z lękiem.
- Ja doceniam, panowie, wszystko, co osiągnęliście - podjął na nowo Andlow - tym bardziej, że wymagało to od panów cech coraz rzadziej już dziś spotykanych. Bezkompromisowości, stanowczości, niekiedy bezwzględności, sprytu,... odwagi. Tak jak wtedy, panie Manuzzio, kiedy nie zawahał się pan zabić swojego poprzednika, a pana wielkiego dobroczyńcę, Monsignore Venettiego. Rodzonego brata pana matki czyli pana wuja.
- To plotki! - prawie krzyknął Manuzzio wściekły.
- Nie - zaprzeczył zimno Andlow - to prawda tyle tylko, że nigdy nie została upubliczniona. Pana matka długo opłakiwała brata. No, przyznajmy, pan zresztą też... - Manuzzio nadął policzki urażony. Wyglądał teraz jak wielki rozkapryszony dzieciak, którego przyłapano na ulubionej, a zabronionej zabawie. - Wszyscy panowie macie na swoim koncie bardzo podobne osiągnięcia. Pan, panie Strayter wsadził do zakładu psychiatrycznego własnego - położył nacisk na słowo: “własnego” - brata.
- Bo to był wariat! - burknął Strayter, a policzki zapałały mu czerwienią.
- Wariat, wariat... - Andlow wyglądał na zmartwionego - Nie był, ale się stał. W tym ekskluzywnym zakładzie. Po dwudziestu latach przyjmowania leków psychotropowych żaden normalny organizm nie będzie już dłużej normalny. A zanim został wariatem w hojnie wspomaganej przez pana finansowo klinice - spojrzał na Straytera badawczo - jeśli moje informacje są rzetelne, a wierzę, że tak, był zupełnie zdrowo wyglądającym pretendentem do objęcia większości udziałów we wszystkich rodzinnych biznesach
- Do czego pan zmierza? - przeciął opowieści Andlowa Foxowitz jakby bojąc się, że będzie bohaterem następnego odcinka familiar stories - Wykazał pan, że wiele pan o nas wie. Gratuluję, mało kto wie aż tyle i cieszy się dobrym zdrowiem.
- Uprawiam sporty - wyjaśnił Andlow sucho - bardzo dbam o kondycję.
- Oczywiście - cierpko zrekapitulował Foxowitz - ale mam prośbę, przejdźmy do rzeczy. Bardzo jestem ciekaw, co ma pan do zaproponowania.
- Dobrze - Andlow wstał i sprężystym krokiem zaczął przechadzać się za stołem - Mówimy o władzy, mówimy o pieniądzach, mówimy o ludziach. Mówimy o różnych rzeczach. Wy, panowie, mówiąc “władza” rozumiecie - wpływ. Duży wpływ, ale jednak - wpływ. Tylko wpływ. Mówiąc “pieniądze”, macie na myśli fortuny, które pozwalają podbijać rynki, wywoływać rewolucje, kształtować, w dużym zakresie, życie polityczne. Mówiąc “ludzie” macie na myśli tysiące, które na was pracują i setki tysięcy, które od was kupują. Aż tyle i tylko tyle. Ja, myśląc “władza”, myślę o władzy nieograniczonej, władzy absolutnej, myśląc o pieniądzach odnoszę się do kontroli nad całością zasobów finansowych na tej niebieskiej planecie, mówiąc: “ludzie” mam na myśli wszystkich ludzi, albo... prawie wszystkich. To nie jest różnica jakości, ale stopnia. To różnica poziomu. Mam wrażenie, że, biorąc pod uwagę wasze możliwości i zdolności, macie szansę wspiąć się na ten, najwyższy ze szczytów. A ja jestem wam w stanie pomóc.
- Jak? - rozłożył ręce Manuzzio, któremu perspektywa wydała się kusząca.
- Przede wszystkim, czas przestać zajmować się tylko własnym podwórkiem. Doszliście do względnej władzy i określonych pieniędzy, macie ludzi jakich macie i sprawujecie nad nimi pewną kontrolę. Doszliście do tego wszystkiego w określonych warunkach. W Ameryce, dzięki wytworzonemu tu unikalnemu połączeniu chciwości, wolności, bandytyzmu i egalitaryzmu. Ale warunki się zmieniają. Dzisiaj mogłoby się wydawać, że nic nie jest w stanie zagrozić waszemu Trustowi. A jutro? Zastanowiliście się, co przyniesie jutro? Rozwój technologii, niewyobrażalne możliwości ucisku i kontroli.
Egzystujecie wokół tego państwa, jednego z imperiów, żyjecie w jego cieniu. Jesteście wpisani w stworzony tu układ, jesteście pożyteczni lewiatanowi, jak symbiont, który odżywiając się wypełnia swoje funkcje. W waszym przypadku można powiedzieć, że jest to dziwne połączenie symbionta z pasożytem. Wy go jednocześnie utrzymujecie przy życiu i zjadacie. Kiedyś... albo zdechnie, albo... was zniszczy. Żeby zachować życie trzeba przestać być pasożytem. Trzeba zacząć być lewiatanem. Trzeba stać się jego mózgiem, jego nieodzowną częścią, częścią najważniejszą, poruszającą tym wielkim cielskiem. Nie możecie sprawować tej kontroli samodzielnie, rzecz jasna. Potrzebujecie jeszcze innych ludzi na szczytach. Takich, którzy wam pomogą, uzupełnią waszą wiedzę, zasoby i możliwości. Jak symbolein, jak dwie połówki, które dopiero złożone w całość dają rozwiązanie zagadki.
- Jak przedarty banknot studolarowy? - zapytał Strayter.
- Świetne porównanie - Andlow posłał mu promienny uśmiech, z którym wyglądał jeszcze bardziej drapieżnie - Dopiero, kiedy złoży się dwie przedarte części staje się na powrót wartościowy. Połowa nie jest wiele warta.
- Gdzie znajdziemy takich współpracowników? - Foxowitz, najzdolniejszy z nich trzech, nie potrafił wyobrazić sobie, ku czemu zmierza przydługie już przemówienie.
- Wśród ludzi, znajdujących się w podobnej jak wy sytuacji. Będących podobnym wam symbiontem we wnętrzu bliźniaczego lewiatana. W waszych kolegach ze Związku Sowieckiego. Zapadła cisza. Wreszcie po dłuższej chwili odezwał się Manuzzio.
- Jeśli chce nas pan zwerbować do KGB, to traci pan czas.
- Ależ panie Manuzzio - żachnął się wyraźnie poruszony Andlow - jak mógłby mnie pan podejrzewać o takie prostactwo! Uniósł się na palcach i wydał im się wysoki. Strasznie wysoki. Cień jego urosłej do monstrualnych rozmiarów postaci zdawał się pochłaniać docierające przez uchylone drzwi balkonowe światło słońca. To złudzenie trwało przez moment i po chwili Andlow był na powrót przyjemnym, średniego wzrostu i wieku człowiekiem o nienagannych manierach oświeconego humanisty.
- Proszę zauważyć, ze ja nie mówię o systemach takich, jak one dziś wyglądają. Ja nie mówię o strukturach tych systemów. Ja panom opowiadam historię, która przydarzy się za lat dwadzieścia, trzydzieści. Czy - wracając do pana wyśmienitego porównania, panie Strayter - istnienie dwu przedartych połówek studolarówki ma jakiekolwiek logiczny sens? Nie - odpowiedział sam sobie - nie ma. Sens ma dopiero istnienie całej studolarówki.
- A co oni nam mogą dać? - zapytał Manuzzio z wyrazem zwątpienia na twarzy.
- Ropę - odpowiedział mu Strayter - złoża kaspijskie. Drugie po bliskowschodnich. Mając kontrolę nad jednymi i drugimi można rzucić na kolana dowolną gospodarkę. W miesiąc.
- Na przykład - zgodził się Andlow. - Ale nie tylko. Mają do zaoferowania dużo, dużo więcej.
- Złoto, diamenty? - próbował zgadywać Foxowitz.
- Też - Andlow zdawał się być lekko poirytowany jednostronnością ich myślenia - To dotyczy całości ich bogactw naturalnych. To jasne. Jednak przede wszystkim dodadzą polityczną kontrolę nad opanowanymi przez nich obszarami do obszarów opanowanych przez was. A co najważniejsze dodadzą do waszej wiedzy o ludziach i o mechanizmach władzy nad nimi własny, oryginalny wkład w tą dziedzinę. Wniosą umiejętność planowania w perspektywie dziesięcioleci. To zdolność zapomniana w waszym systemie braku ciągłości jednolitej władzy. Nauczą was najperfidniejszych zasad kontroli ludzi, łamania niepokornych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dadzą wam wiedzę nie tylko o tym, jak trzymać wrogów na smyczy, ale również o tym, jak nie dopuścić, żeby wrogowie w ogóle samoistnie się pojawiali. Jak ich sobie stwarzać. Jak wykorzystać stworzenie wroga do integrowania społeczeństw. Wiele, wiele mogą was nauczyć. - Andlow zamyślił się.
- Czy można im ufać? - Strayter wciąż miał dużo wątpliwości.
- Tym, których wam wskażę, tak. Ci, których zarekomenduję zdają sobie doskonale sprawę z braków i wad ich sytemu. Z jego niewydolności ekonomicznej, z pewnego braku subtelności w kierowaniu masami. Z braku tego kuglarskiego kunsztu, w którym wy z kolei jesteście mistrzami. To jest druga, wasza połowa studolarówki.
- Jest i ryzyko - mruknął Foxowitz wyraźnie jednak zaaferowany roztoczoną przez Andlowa wizją.
- Zawsze jest ryzyko - westchnął wizjoner - Moje zadanie to je zminimalizować. Ustalić grafik roboczych spotkań. Ustalić listę powolnych kroków wiodących nas do celu. Wzajemnych ustępstw i pokazów lojalności. Aby kiedyś tam w perspektywie dziesięcioleci osiągnąć zamierzony cel.
- To wielki cel - rozmarzył się Manuzzio i pomyślał o swoim kasynie w pobliżu Placu Czerwonego.
- Dobry pomysł - pochwalił go Andlow. “Czy powiedziałem to na głos?” - zastanowił się Włoch i uznał, że widocznie tak. Trochę się nawet zawstydził swoim brakiem kontroli.
- Co pan proponuje na początek? - próbował sprowadzić rozmowę na bardziej konkretne tory Foxowitz.
- Spotkanie delegatów. Sowieci wybiorą swojego, któremu całkowicie i bezgranicznie ufają. Najlepszego ze swoich agentów. Stany Zjednoczone swojego. Oczywiście dokona tego rząd Stanów Zjednoczonych. Spróbuję mieć na to wpływ i liczę, że panowie mi pomożecie.
- Kontrolne spotkanie? Czemu nie. Przybycie ich emisariusza będzie dowodem na to, że rzeczywiście jest pan w stanie zaproponować swoją wizję nie tylko nam, ale i im - zgodził się Streyter.
- To nasz wspólna wizja - uśmiech znów zagościł na pięknie wykrojonych ustach Andlowa. “Wygląda teraz jak anioł” przemknęło przez myśl Foxowitza. Andlow skłonił się uprzejmie w jego kierunku jakby dziękując za jakiś niewypowiedziany komplement.
- Jestem pewien, moi drodzy panowie, że moja wizja się ziści. Świat bez wrogów, bez wojen. Czy nie o tym marzyliśmy? Ja już, panowie - odwrócił się w kierunku rozświetlonego słonecznym światłem okna - to widzę. Widzę przyszłość - zawołał może nieco nazbyt pompatycznie, ale im wszystkim udzielił się podniosły nastrój.
- To może powie mi pan, kiedy umrę - Manuzzio wykrzywił się ironicznie, ale było widać, że czeka na odpowiedź w napięciu.
- Panie Manuzzio - Andlow przyglądał mu się z czułością jaką ostatnio widział w oczach własnej matki - Ja dobrze wiem, że pan ma w tym kraju pseudonim: “Nieśmiertelny”. Pan rzeczywiście chyba nie nadaje się na kandydata na nieboszczyka. Pana to może zabić jedynie... - zawiesił głos - wskazówka sekundnika zegarka na rękę firmy Timeless. Gdyby spadła na pana z dużej wysokości.
- Pan ma wyrafinowane poczucie humoru - zaśmiał się bezgłośnie po raz pierwszy tego popołudnia Foxowitz w czasie, gdy Manuzzio i Strayter głośno rechotali.
- Wskazówka sekundnika zegarka na rękę - cieszył się Manuzzio - No to szybko się to nie stanie. Wszystkim udzielił się głupkowaty nastrój, jakby reakcja na treść tej zaskakującej rozmowy.
- Proszę usiąść, niech pan trochę zje i napije się z nami - Foxowitz, już rozluźniony zaprosił gościa do stołu. “Zaproszenie tego faceta, to był mój najlepszy pomysł” - dotarło do niego, kiedy sączyli najprzedniejsze porto. Bo przypomniał sobie, że to on go zaprosił i zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, jak mógł mieć co do tego faktu wątpliwości.
Inne tematy w dziale Kultura