ЗАБЫТЫЕ ВЧЕРАШНИЕ ПИСЬМА
W pokoju było duszno od papierosowego dymu. Zebrani - same nieznane twarze. Nikt by ich nie rozpoznał na ulicach Moskwy. Próżno szukalibyście nazwisk tych towarzyszy w gazetach, nadaremno słuchalibyście radia. Wydawałoby się - nikt ważny. A jednak. To byli ludzie, którzy od kilku już lat mieli znaczący wpływ na wszystko, co działo się w imperium. Z biegiem czasu ich wpływ miał być coraz to większy i większy, żeby w końcu stać się wpływem decydującym. Byli młodzi jak na budującą się właśnie wokół najważniejszych stanowisk w państwie gerontokrację i byli kontestatorami bardzo szczególnego typu. Nie mieliby nic przeciwko systemowi i spokojnie czekaliby na swoją kolej przy sterach rządów pewni, że nadejdzie, gdyby nie to, że ich młode oczy nie były zaciągnięte bielmem ideologii.
Umieli za to liczyć, przewidywać, planować i porównywać. Wszystkie te umiejętności i talenty pozwalały na wyciągnięcie prostego wniosku, że tak się dalej nie da. Jakkolwiek mocno nie przykręciliby społeczeństwo śrubą karności, jak wielu donosicieli nie zwerbowaliby, jak wiele nie zainwestowaliby w systemową edukację - nie utrzymaliby systemu w perspektywie dziesięcioleci. System okazał się być niewydolny ekonomicznie. Tego byli pewni. Tyle tylko, że swoją pewnością nie mogli się z nikim podzielić. Z gerontami nie miało to sensu.
Geronci liczyli słabo i wydawali się być impregnowani na racjonalne argumenty. Ze społeczeństwem tym bardziej. Wiadomo, co by się stało, gdyby ogłosić, że imperium chwieje się w posadach, choć jeszcze tego nie widać. Mogłoby się stać nieprzewidywalne. A stanie się nieprzewidywalnego oznaczałoby również i to, że nieprzewidywalna mogła stać się również ich własna pozycja. Ryzyko było by zbyt duże. Dlatego postawili przed sobą zadanie trudne, choć nie niewykonalne. Wysokie - jak na młody wiek - umiejscowienie w hierarchii najważniejszych i najbardziej wszechmocnych służb, powierzane im zadania operacyjne wraz z olbrzymimi środkami pozwalały na działanie skryte przed oczami zarówno prostych, jak i tych najważniejszych z towarzyszy. Przysłuchajmy się ich rozmowie, skoro mamy okazję.
- Dawaj szklankę, Grisza - młody jak na swoją pozycję w resorcie oficer KGB, o wesołej, pokrytej piegami twarzy wyciągnął rękę do swojego rówieśnika; ponuro wyglądającego szatyna, który dla odmiany zdążył zostać jednym z najwyższych szarżą oficerów sowieckiego GRU.
- Tyłek za ciężki? - zdziwił się szatyn. Żywy głos kontrastował z posępnymi rysami twarzy. Mimo wyrażonego kpiną lekceważenia podniósł się i sięgnął po szkło, a nawet napełnił do połowy przeźroczystym płynem ze stojącej na stole butelki.
- Oj, ciężki - westchnął blondyn i wypił duszkiem zawartość podanego mu naczynia. Otrząsnął się i sięgnął po leżący na talerzu kawałek chleba. Łyżką nałożył z talerzyka solidną porcję czarnych kuleczek kawioru i przegryzł. - A gdzie Wowa i Misza? - zapytał niewyraźnie z pełnymi ustami.
- Zaraz powinni być - szatyn spojrzał na zegarek. - O! - rzucił okiem przez okno - przyjechali.
- Grisza... - blondynek przełknął kęs zalegający mu w ustach. - czy ty się nie boisz, że nas wykryją? Że zaczną niuchać, czy czegoś nie knujemy?
- Kto? - wzruszył ramionami Grisza - Starcy? Daj spokój, ostatnio jedyne czym się zajmują, to loty w kosmos, jakby to miało coś zmienić. Słyszałeś o tych korowodach z psem? - blondynek zarechotał odsłaniając silne zęby z zalegającymi w szczelinach czarnymi kulkami kawioru - Podobno suka dała drapaka z samego Kremla. Starcy byli tak pijani, że im się przyśniło, jak gada do nich ludzkim głosem! Czy to nie jest najlepszy dowód na wprowadzenie przymusowych badań na miażdżycę, stary?
- Ty się nie śmiej - twarz szatyna znów przyoblekła się w ponurą maskę. - Połowa naszych ludzi ugania się za tym psem. I wiesz co? Coś w tym wszystkim jest. Coś niepokojącego. Sam w to do końca nie wierzę, ale gdziekolwiek ten pies się pojawi - kłopoty, rozumiesz?
- Nie - przyznał blondynek rozbrajająco. Rozmowę przerwało im przybycie spodziewanych gości. Rozbierali się w przedpokoju, niewidoczni dla posilających się przy stole.
- Ani czołgi, ani samoloty, pojmujesz? - niski głos kontynuował zaczętą widocznie przed wejściem rozmowę.
- Tylko co? - zapytał równie niski, ale chrapliwy.
- Propaganda, wpływ, agentura...
- Przestańcie snuć te wasze fantazje! - krzyknął w kierunku przedpokoju kagiebista mrugając okiem do kolegi.
- Żadne fantazje - wejściu człowieka w wojskowym mundurze towarzyszyła aura pewności siebie i siły. - Nie tylko tu - podniósł ramię i wskazał na rysujący się pod zieloną tkaniną potężny biceps - ale, przede wszystkim tu - popukał się w głowę.
- Hoho! - zawołał, kiedy spostrzegł zastawiony stół - Widzę, że dzisiaj roztrząsać nam przyjdzie globalne sprawy.
- Jak to panowie mówicie, biez poł litra nie rozbieriosz - ciepły, matowy głos był uwodzicielski i przyjazny, choć zdecydowany. Należał do piątego uczestnika spotkania, który zajął miejsce w fotelu pod oknem, z dala od stołu. Blondynek, który nazywał się Wołodia Kaganowicz Aleksiejew, i szatyn poczuli jak zimne ciarki przechodzą im po plecach. Przerażenie przez moment ścisnęło żelazną obręczą ich gardła, bo niezapowiedziane wizyty kojarzyły im się z samym końcem wesołego życia. Po chwili uspokoili się obydwaj, bo przypomnieli sobie, że gościa zaprosił Misza. “Siedzi tak cicho, że można o nim zapomnieć” szatyn wypuścił ze świstem powietrze z płuc z wyrazem ulgi na stężałej nagle twarzy.
- Przepraszam, towarzyszu, zapomniałem wam nalać - przepraszająco uśmiechnął blondynek uspokojony. Wstał i sięgnął po czystą szklankę. - No co się gapisz Misza? - ofuknął nowoprzybyłego - siadaj. Stojący nieruchomo w drzwiach atleta poruszył się. Jego również zaskoczyła obecność piątego uczestnika ich sekretnych wypadów na podmoskiewską daczę. Przez chwilę pomyślał, że wszystko skończone, ale szybko uspokoił się. “Pij tak dalej” skarcił sam siebie w duchu. “Jasne, przecież Wołodia mówił, że przyprowadzi kogoś ważnego”. “No, skoro do stołu proszą, nie będziemy się wzbraniać.”
Usiadł i sięgnął po kawior i chleb, bo poczuł odprężenie i nagły przypływ głodu. Wtedy dopiero do pomieszczenia wszedł drugi z dwu dopiero co przybyłych. Był starszy niż pozostali. I mniej ufny. Dlatego słysząc obcy głos przywarł do ściany i przygotował broń. Stał tak gotów do palnięcia sobie w łeb, gdyby okazało się, że to kocioł. Nie miał najmniejszej ochoty zostać spalonym bez znieczulenia w kagiebowskim krematorium. Stał przez chwilę z wyciągniętą bronią, aż wszystko sobie przypomniał “Starzeję się” przemknęło mu przez głowę. “Jak mogłem zapomnieć, że Grisza obiecał przyprowadzić kogoś interesującego? Odłożył broń do kieszeni płaszcza, poprawił mundur i starł krople potu z czoła. Przejrzał się w zawieszonym w przedpokoju lustrze, nie chcąc zdradzić się z napadem paniki, któremu uległ i dołączył do towarzystwa.
- Priwiet - rzucił wchodząc i nie czekając na odpowiedź na powitanie zajął ostatnie czwarte krzesło. Wołodia tymczasem podał szklankę nadprogramowemu uczestnikowi spotkania i przesunął swoje krzesło tak, żeby nie siedzieć do zaproszonego gościa tyłem. Elegancki brunet w średnim wieku przyjął naczynie dziękując skinieniem głowy, upił trochę i podniósł szkło przyglądając się płynowi pod światło.
- Whisky Malt Lagavulin? - zapytał mlaskając językiem po podniebieniu. - Przelewacie to do butelki po wódce? - z niedowierzaniem przyjrzał się stojącej na stole flaszy - Tylko, po co?
Inne tematy w dziale Kultura