WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
41
BLOG

DEAL OR NO DEAL?

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 5

- To nie Whisky - wzruszył ramionami Grisza, a jego posępne oczy rozjaśniło rozbawienie - No co wy? To samogon! Dobry. Dziadek robi - wyjaśnił pochodzenie trunku.
- Może i tak - bez przekonania zgodził się gość. - W każdym raziem wyśmienite. Upił trochę, nie po rosyjsku, i odstawił szkło. - Ale do rzeczy, towarzysze - zaczął, a pozostali czterej nadaremnie starali się wydobyć z pamięci powody, dla których został zaproszony. - Spotkaliśmy się - wyjaśnił brunet, jakby odpowiadając na ich wątpliwości - bo stanowicie towarzysze, niezależnie od pełnionych przez was funkcji, realną siłę w tym kraju.


- Tak mówicie, towarzyszu, jakby to nie był i wasz kraj - Wołodia żachnął się.
- Bo to nie jest mój kraj - wyjaśnił elegant prosto i znów sięgnął po szklankę. Grisza poczuł zimne krople spływające wzdłuż kręgosłupa. “Przesadziliśmy. To już jest zdrada!”
- Nie histeryzowałbym, towarzyszu - krople płynące wzdłuż kręgosłupa Griszy zamieniły się w strużki - Wasze imperium zawsze miało interesy globalne. Z tego powodu, jeśli macie towarzysze zamiar odgrywać w nim przywódczą, choć niekoniecznie eksponowaną rolę, musicie pogodzić się z koniecznością myślenia globalnego i nawiązywania kontaktów z życzliwymi wam, i wiele mogącymi zdziałać, ludźmi spoza kurtyny. To chyba jasne! “Jasne” - przemknęło przez cztery głowy - “i cholernie niebezpieczne”.


- Choć to niebezpieczne - przytaknął. “Muszę się napić” - pomyślał Grisza. “Diabelnie zimno”. - No, nie chciałbym przerywać, ale muszę pamiętać o roli gościnnego gospodarza. Na rozgrzewkę, zrobiło się jakoś zimno. - Wstał i dolał wszystkim pięciu, po kolei.
- Rzeczywiście - mruknął tajemniczy gość i jakby przecząc słowom zdjął marynarkę, prezentując elegancką kamizelkę i biel nieskazitelną koszuli. - Napijmy się - wzniósł toast - Za spotkanie! - Wypili do dna i natychmiast zrobiło im się cieplej.
- Towarzyszu... - zaczął Misza i zatrzymał się nie mogąc przypomnieć sobie, czy zostali sobie przedstawieni.


- Andlow - brunet skłonił się elegancko - Towarzysz Azrael Andlow.
- Wy, rzecz jasna, z międzynarodowego ruchu robotniczego? - ostatni z przybyłych, Sioma, nie mógł pozbyć się nieufności.
- O tak, z międzynarodowego ruchu robotniczego - zgodził się towarzysz Andlow po krótkiej chwili wahania. - I to już od lat. Może się zdziwicie, towarzysze, ale, w pewnym sensie, mam duży związek z jego narodzinami. Rodzinne, można powiedzieć, związki. “Nie wygląda staro” - zdążył pomyśleć Misza i znów zmartwiał, bo spotkał się z natychmiastową ripostą.


- Może i nie wyglądam staro, towarzyszu - Andlow wpił w jego, lekko już zmętniałe oczy, ostre spojrzenie swoich - ale pionierem już też nie jestem. Misza poczuł jak drętwieją mu nogi. Przybysz miał niesamowite spojrzenie. “Ja już go gdzieś widziałem... Te oczy. Niesamowite, ma oczy zimne jak u gada. I każde inne. Jedno nieruchome jakby zmarłe, drugie wnikliwe, głębokie i pełne życia, rozjaśnione złotą iskrą, jak wypolerowane.”


- Dobrze - przejdźmy do rzeczy, towarzyszu Andlow - Sioma zdecydował się przejąć inicjatywę. Uznał, że i tak za wiele już padło słów i jeśli to prowokacja, to już po nich, a jeśli to rzetelny układ, to warto się, do diabła, wreszcie dowiedzieć, o co chodzi - To globalne spojrzenie, albo mówiąc wprost - propozycja, z którą towarzysz przychodzi, na czym ma polegać? - Andlow ukłonił mu się, jakby dziękując za doprowadzenie do istoty sprawy, wstał, nalał sobie jeszcze pół szklaneczki i zaczął przechadzać się po izbie referując.


- Wiem już, towarzysze przedstawiliście mi zarys waszego widzenia spraw, że w odróżnieniu od starej gwardii - mrugnął okiem - reprezentujecie młode, pozbawione złudzeń, pragmatyczne pokolenie komunistów. Jako stary komunista, materialista - w jego głosie dało się wyczuć rozbawienie - powinienem być zawiedziony, jako człowiek trzeźwo patrzący na życie - nie jestem. Komunizm, towarzysze, to pewna piękna idea, która rozminęła się w swoich tezach z rzeczywistością. Gołym okiem widać, a przynajmniej widzą to ci wszyscy - zatoczył obejmujący ich łuk szklanką - którzy mają dostęp do niezafałszowanych danych, że epoka doktrynalnego komunizmu się kończy. To znaczy, że z samej istoty komunizmu nie wynika, że on koniecznie musi zwyciężyć.


- Towarzyszu Andlow - Sioma wstał i z trudem wytrzymał starcie z jego wzrokiem - jeśli chce nas towarzysz zwerbować do współpracy z CIA, to tracicie czas!
- Towarzyszu! - Andlow skrzywił się pogardliwie - proszę nie lekceważyć mojej inteligencji. Obraża mnie towarzysz. - Sioma usiadł i poczuł przejmujący chłód, syberyjski w swojej przenikliwości. “Cholernie zimno” roztarł dłońmi skrzyżowanych rąk przedramiona, “jak w trumnie”.
- Wiem kim jesteście, towarzysze i nigdy nie ośmieliłbym sobie zaproponować wam równie prostackiego rozwiązania jak związanie się z CIA. Zresztą mam świadomość, że nie byłby to dla was żaden partner.


- Więc kto? - zapytał Wołodia i pytanie zawisło w powietrzu w martwej ciszy.
- Ludzie tacy jak wy - przerwał ją Andlow. - Równie jak wy inteligentni, otwarci na nowe rozwiązania, świadomi dynamizmu dziejów i tego, że ten kto trafnie przewidzi nadchodzące zmiany znajdzie się na samym szczycie, a ten, kto nie - trafi na śmietnik historii.
- Amerykanie? - Grisza chciał mieć pewność.
- A kto? Mongołowie? - zaśmiał się Andlow. - To oni mają forsę i wiedzą jaki z niej robić użytek. Potrafią ją pomnażać i dzięki niej panować. Biznes, to jest coś tak subtelnego, co wam, towarzysze, za dobrze nie wychodzi.


- Czyli - Misza obejrzał dokładnie swoje paznokcie - proponują pieniądze?
- Towarzysz wciąż uparcie podąża złym, jak mniemam, tropem - skarcił go Andlow przesadnie surowo grożąc mu żartobliwie palcem. - Nie pieniądze, choć te pewnie też. Przede wszystkim wiedzę o tym, jak je wykorzystywać. Wiedzę, jak olbrzymią dają władzę i jak ich efektywne użycie prowadzić może do obniżania, a nie zwiększania kosztów.
- Rozdają pieniądze i chcą zmniejszać koszty? - nie mógł wyjść z podziwu Wołodia.
- Nie rozdają, ale sprzedają. I zarabiają. Kupują i znów sprzedają. A miliony ludzi ciężko pracują, żeby w pocie zarobione pieniądze, z uśmiechem szczęścia na ustach, wydać na to, na co oni chcą, żeby zostały wydane. Bez represji, bez obozów pracy. Represje kosztują, obozy pracy kosztują, wszystko kosztuje. A zwłaszcza przymus kosztuje. Dajcie ludziom szansę, a oni już sami skorzystają z niej w niewłaściwy sposób. Trzeba im tylko podsunąć obrazy. Wytłumaczyć, jakie mają być ich życiowe cele, marzenia, prawdy, w które wierzą i zasady, których przestrzegają.


- Skoro doszli do takiej perfekcji w mamieniu własnych narodów, do czegóż my moglibyśmy być im potrzebni? - Wołodia wzruszył ramionami.
- Rzecz w tym, że wcale nie doszli aż do takiej perfekcji. Powiem prawdę - Andlow podniósł ręce w geście poddania się - Wolę ich system od waszego i uważam, że przed nim przyszłość. Ale, jak żaden system na tym świecie, nie jest idealny. Za dużo w nim anarchii. Za mało dyscypliny. Za dużo zbędnych praw, za mało kontroli. Nie za bardzo wiedzą, jak zabezpieczyć się przed chaotycznymi zmianami. Brak im wiedzy, mówiąc wprost, o tym jak kontrolować procesy społeczne.

Jak powodować sztuczne zagrożenia popychając emocje narodów w przez siebie pożądanych kierunkach, jak tworzyć pozorne struktury, jak skłócać rozbijając opór wobec systemu. A w tym, to wy, towarzysze jesteście mistrzami. Patrząc na was, wysokiej klasy specjalistów, nie można was nie podziwiać! Każdy z was, z tej i z tamtej strony oceanu, jest autorytetem w pewnym obszarze zagadnień. Jednak dopiero suma waszych doświadczeń, suma doświadczeń wschodu i zachodu, dałaby rezultaty, o których marzymy. Bez niepokoju o przyszłość, bez strachu, bez konkurencji. Świat doskonale urządzony. Popatrzcie panowie - wyjął z kieszeni spodni banknot dziesięciorublowy. - Co za to kupię?

- Litra - odpowiedział mu Sioma z uśmiechem. Andlow nagłym, teatralnym ruchem przedarł banknot wpół.
- A za to? - pokazał im smętną połówkę. - Pół litra?
- Gówno - podpowiedział usłużnie Wołodia. - Pięć lat mogę towarzyszowi załatwić za niszczenie banknotów z godłem ojczyzny.
- Pięć lat? - zastanowił się Andlow - to już jest coś. Ale to nadal smutna perspektywa. Jesteście jak ta połówka - pokiwał głową z dezaprobatą. - Niby coś da się osiągnąć, ale to, co możliwe do osiągnięcia jest niewesołe. A teraz - złączył dwie połówki i złapawszy za rogi zaprezentował niezniszczony banknot - znów wart jest litra.


- Niezła sztuczka - wyszczerzył się Sioma - gdzieście się tego nauczyli? U prestidigitatorów?
- Nie - odpowiedział mu z drapieżnym uśmiechem Andlow - to ja ich wszystkich uczyłem.
- Jasne - westchnął Misza i rozparł się wygodnie na krześle, dumając. - Jest i ryzyko - zaczął znów po chwili zadumy - gdzie gwarancja, że nie będą chcieli nas wykiwać?
- Nic od razu - zatrzepotał gwałtownie rekami Andlow - najpierw musicie się poznać, ustalić grafik roboczych spotkań, nabrać do siebie zaufania. Pomogę towarzyszom w pierwszych kontaktach. Będę was chronił przed obcymi... i swoimi - dodał ciszej. - To oczywiście potrwa lata. Na początek proponuję pierwsze kontaktowe spotkanie. Dwu zaufanych ludzi. Jeden z tej, drugi z tamtej strony. Rząd sowiecki i rząd amerykański powinny o nim wiedzieć i traktować to jako płaszczyznę niejawnych kontaktów wzajemnych na wypadek nabrzmiałych i groźnych sytuacji. W ten sposób uzyskamy poparcie oficjalnych czynników i ochronę. Myślę, że jesteście, towarzysze, w stanie nakłonić gerontów do takiej akcji.


- Da się zrobić - pokiwał głową Grisza. - W końcu jesteśmy fachowcami od tych spraw.
- W pewnym momencie - ciągnął Andlow skinowszy głową - to my przejmiemy tych ludzi i kontrolę, dojdzie do spotkania was i ich. Najlepszych z najlepszych, najpotężniejszych z najpotężniejszych.
- Ilu z tamtej strony? - zaciekawił się Wołodia.
- Nie więcej niż trzech - odpowiedział Andlow, po czym spojrzał na zegarek i zmienił decyzję, jakby widok zegarka coś mu przypomniał - dwóch. Dwóch wystarczy.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Kultura