WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
53
BLOG

TIME IS ON MY SIDE

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 7
1. Первая картина четвёртого явления.


- Ty gonisz Misza! - Katia miała już dość bycia wciąż tą, która goni. Chciała uciekać. Uciekanie jest ciekawsze niż gonienie. Widzisz pustkę przed sobą i biegniesz, gdzie chcesz! Jej czarne oczy rozbłysły złością, a czerwona czapeczka zsunęła się z czoła.


- No dobra - wspaniałomyślnie zgodził się Misza, zasapany. Zaraz i tak przyjdzie towarzyszka nauczycielka i będziemy musieli iść do szkoły. - Uwaga - odwrócił się do drzewa zakrywając twarz dłońmi. - Liczę do trzech: raz... dwa... trzy... - wykrzyknął ostatnią cyfrę i odwrócił się raptownie przygotowany do puszczenia się w pogoń. - Czemu nie uciekacie? - spytał zdziwiony i lekko obrażony. Cała gromadka stała przed nim bez ruchu tak samo jak wtedy, kiedy zaczynał odliczanie. Katia wyszła przed inne dzieci, wyciągnęła rękę i wskazując palcem na coś za jego plecami pisnęła z radością:
- Pies!


Misza odwrócił się. Rzeczywiście. Jakieś dwa metry za drzewem siedział na śniegu pies. Wychudzone boki dyszały ciężko, a z długiego, czerwonego, wywieszonego języka kapały na biały puch kropelki śliny.


- A nie ugryzie? - zapytał Wowka.
- Nie wiem - odpowiedziała Katia - Ale on chyba nie jest groźny. Podeszły powoli do zwierzęcia. Łajka położyła uszy gładko na czaszce, podniosła się i zaczęła wolno machać ogonem. - Jaki piękny! - krzyknęła Katia i pozbywszy się wszelkich obaw podbiegła do niej potykając się w kopnym śniegu. Objęła Łajkę za szyję i przytuliła rumianą twarz do psiej sierści.

twelveth scene: time is on my side.


Któregoś dnia, po dwieście pięćdziesiątej piątej ulicy przechadzał się pewien wytworny dżentelmen. Nowy Jork roi się od indywiduów różnego typu i wytworni dżentelmeni, mimo że są w mniejszości, jednak się zdarzają. Zwłaszcza tam, gdzie najintensywniej daje się wychwycić zapach pieniędzy. Albo śmierci. Dżentelmen, którego opisujemy przybył na dwieście pięćdziesiątą piątą, by chłonąć aromat obydwu tych wymieszanych woni.

Kroczył sobie dostojnie korzystając z wynikającej z wczesnej pory pustki, to podpierając się drewnianą laseczką z okuciem i rączką w kształcie łba smoka, to trzymając ją w obu dłoniach za sobą, poniżej pasa. Nie byłoby w tej przechadzce nic dziwnego, gdyby nie wyjątkowo wczesna godzina i widoczny brak celu przechadzki. Nie wyglądał, jakby na kogoś czekał, ani kogoś lub czegoś szukał. Wyglądał, jakby się napawał i rozkoszował zdarzeniami, które mają nadejść. Lustrował otoczenie niczym scenograf scenę przed premierą sprawdzając, czy wszystkie rekwizyty są na swoich miejscach.

Zastukał końcem laski w krawężnik, aby potwierdzić obiegowe opinie o solidności wykonania nawierzchni i poboczy ulic w jednym z najwspanialszych miast na świecie, ocenił odległość pomiędzy miejscem, w którym stał, a znajdującym się naprzeciw zamkniętym o tej porze na cztery spusty sklepikiem z hamburgerami, wreszcie popatrzył w górę na zawieszoną nad nim reklamę zegarków na rękę marki “Timeless”. Porównał czas wskazywany przez zegar z czasem wskazywanym przez jego własny zegarek na rękę.

Skrzywił się uciesznie, czym jeszcze silniej narzucił skojarzenie z owym przywołanym już scenografem, który na pięć minut przed premierą dostrzega drobny błąd w konstrukcji scenografii, albo brak któregoś z rekwizytów. Z westchnieniem ulgi, ale i z satysfakcją wynikającą z wysokiej oceny własnego profesjonalizmu przesunął wskazówkę sekundnika na tarczy o dziesięć sekund wstecz.

Potem ponownie spojrzał na przegub własnej dłoni i pokiwał głową z zadowoleniem. Nie muszę chyba dodawać, że korekta została dokonana na zegarku zawieszonym pięć metrów nad poziomem gruntu, a nie na zegarku należącym do obserwowanego przez nas dżentelmena. Poprawianie czasu w jego chronometrze nie miałoby najmniejszego sensu. Chodził z dokładnością do bilionowej części sekundy. To był cholernie drogi zegarek.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Kultura