WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
25
BLOG

WALKING ON THE MOON

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 0
thirteenth scene: walking on the moon



- Możesz skończyć Fabrizzio - Monsignore Manuzzio przerwał swojemu sekretarzowi.
- Monsignore - odważył się zaprotestować Fabrizzio, do czego miał specjalne upoważnienie. - Właśnie mieliśmy się dowiedzieć, czy Jane kocha Johna naprawdę.
- Pewnie, że nie naprawdę - poruszył wąsikami Manuzzio. - Kocha jego forsę. Ale za to szczerze!
- Ależ Monsignore! - sekretarz potrząsnął trzymaną w ręku książką w kolorowej okładce - Przecież jasno było napisane, że on nie ma forsy. Manuzzio zmarszczył czoło.


- No to kocha tę forsę, o której myśli, że on będzie ją miał! A jak jej nie będzie miał, to się odkocha.
- Ale jednak, te książki zawsze kończą się ślubem - nieśmiało poddał nowy argument sekretarz.
- Aleś ty głupi. A czym się mają kończyć? Pogrzebem? Wiadomo. Publika woli śluby od pogrzebów. Ile to kosztuje? Sekretarz spojrzał na tył książki.
- Pięć dolców, proszę pana.
- No widzisz! - ucieszył się Manuzzio. - Kto zapłaciłby pięć dolców za pogrzeb na samym końcu? A za ślub płacą! Ale życie życiem. I my wiemy, Fabrizzio, jak naprawdę sprawy się mają. A teraz mój drogi pojedziemy obejrzeć sobie moje miasto!


- Na spacer? - zdziwił się Fabrizzio.
- Tak jest, poprzyglądamy się życiu zwykłych, szarych ludzi, z których dwadzieścia procent będzie kiedyś pracować na nas.
- A pozostałe osiemdziesiąt? - zaciekawił się Fabrizzio.
- Oni będą pracować na te dwadzieścia procent, które będzie pracowało na nas! Ha, ha! - Monsignore był niezwykle zadowolony ze swojej erudycji. - Pojedziemy, Fabrizzio, popatrzeć jak żyją przeciętni mieszkańcy Nowego Jorku. Na przykład na 255 ulicę. Co ty na to?
- Wszystko jedno, to znaczy - poprawił się - mnie jest wszystko jedno. Czy mam wezwać ochronę?


- Nie - machnął ręką Manuzzio - pojedziemy we dwóch. Incognito. To w końcu niecałe dziesięć minut drogi. Monsignore tryskał energią i optymizmem. Czuł się jak człowiek, który właśnie dowiedział się, że będzie żył jeszcze długie lata, a ponadto wygrał los na loterii. Ze względu na swoje obrzydliwe bogactwo Manuzzio dawno się tak nie czuł. Doszło do tego, że kiedy znaleźli się na 255 sam zdecydował się popychać koła swojego wózka! Fabrizzio musiał go gonić truchtem. Minęli sklepik z używaną odzieżą na rogu i dojechali przed warsztat samochodowy o dumnej nazwie “Wrecks and Scraps”. Pan Manuzzio przystanął, bo nienawykły do wysiłku fizycznego srodze się zasapał.


- Skocz no chłopcze do baru tam po drugiej stronie, obok posterunku policji i przynieś mi szklankę wody.
- Już lecę - Fabrizzio otarł pot z czoła. Czujnie zlustrował otoczenie, ale nic niepokojącego nie zauważył. Przebiegł przez jezdnię i wskoczył do baru z hamburgerami. - Szklankę wody! - poprosił stojącego za barem grubego Murzyna w muszce i białej czapce.
- Nie sprzedajemy na wynos! - wyjaśnił Murzyn nieuprzejmie. - Giną szklanki.
- Sprzedajecie - nie zgodził się Fabrizzio i odsłonił marynarkę pokazując mu spluwę.
- Sprzedajemy - zgodził się Murzyn i nalał wodę. Zza zamkniętych drzwi dobiegł ich pisk opon skręcającego z dużą szybkością samochodu.
- Ile płacę? - Fabrizzio znów sięgnął pod marynarkę, tym razem w poszukiwaniu portfela.
- Gratis, gratis - brązowe oczy sprzedawcy z przerażeniem spoglądały na schowaną pod połą rękę.


- O'kay - Fabrizzio zmarszczył nos jakby poczuł niemiły zapach i wyciągnął dłoń po napełnione wodą naczynie. Upuścił je natychmiast na podłogę, bo dobiegł ich huk wystrzałów. Szklanka nie zdążyła się jeszcze roztrzaskać, a Fabrizzio już był przed sklepem. W samą porę, żeby zobaczyć jak niebieska furgonetka wali w tył zaparkowanego mercedesa. Za tym mercedesem zostawił wózek z Monsignore Manuzzio!
Przebiegł przez ulicę, wyminął dymiące wraki i przeskoczył przez nieuszkodzoną, przednią klapę samochodu.
- Uff! - odetchnął - dobrze, że nic się panu nie stało. Monsignore wyglądał jakby spał. Głowę zwieszoną miał na piersi. Wkoło leżało pełno pokruszonego szkła, a u stóp milionera tarcza cyferblatu z wygrawerowaną wokół nazwą marki zegarków “Timeless”.


- Panie Manuzzio! - w głosie sekretarza zabrzmiała nutka paniki. Przyjrzał mu się uważniej i dostrzegł lśniące złoto cienkie jak wielka igła ostrze, które sterczało aż po nasadę w głowie jego pryncypała. Drugi koniec ostrza wystawał z brody, żeby zniknąć pośrodku klatki piersiowej. Spod rozciętej chirurgicznie skóry na łysej czaszce wypłynęła cienka strużka ciemnoczerwonej krwi. Fabrizzio doszedł do wniosku, że sytuacja go przerasta i najlepiej będzie nie podejmować żadnych nieprzemyślanych kroków. Usiadł na chodniku obok zwłok na wózku i podparł brodę rękami. Po minucie w martwej ciszy znów obudziły się odgłosy tętniącego życiem miasta. Ktoś klął, zawyły policyjne syreny. Otwierane drzwi pogruchotanej furgonetki wydały przeraźliwy zgrzyt stawiając opór. Dało się słyszeć szuranie butów i odgłos nóg ofiary wypadku ciągniętych po chodniku. Wkrótce i jego otoczyli ludzie.


- Nic się panom nie stało? - usłyszał, ale nie odpowiedział wpatrzony ponuro przed siebie. - O rzesz! - Czysty Harry w soczysty sposób wyraził swoje zdumienie dokonawszy wnikliwego oglądu miejsca zdarzenia. - Znał go pan? Panie! - szarpnął sekretarza za ramię.
- Tak - odpowiedział sennie Fabrizzio - to Monsignore Manuzzio, najbogatszy człowiek w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
- Ten Manuzzio? - dochodzący go głos wyrażał czyste niedowierzanie.
- Właśnie ten - pokiwał smutno głową sekretarz.
- Teraz to zupełnie nie wygląda na t e g o - Czysty Harry nie mógł wyjść ze zdumienia. - Wygląda jak jakieś pieprzone UFO z antenką!


- Proszę pana, proszę pana - obok Fabrizzia pojawił się kolejny amator szarpania go za ramię. Tym razem szarpnięcie było jednak zdecydowanie bardziej natarczywe i Fabrizzio podniósł wzrok ku górze. Rozpoznał sprzedawcę z baru. - Przepraszam pana, że w takiej chwili, ale nie zapłacił pan za wodę i rozbitą szklankę. Razem będzie osiem, pięćdziesiąt.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura