WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
51
BLOG

IS THERE ENYBODY COULD HELP?

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 8
fifteenth scene: is there enybody could help?


Sekretarz obrony poczuł się dużo pewniej, kiedy koniec końców odnalazł posterunek policji. Wbiegł po schodkach i w otwartych drzwiach o mało co nie zderzył się ze staruszką w staromodnym kapeluszu, która, podobnie jak on rozpędzona, wpadła prosto na niego.
- Bardzo panią przepraszam - wymamrotał jeden z najważniejszych ludzi w państwie i pognał dalej.
- Czy wy się wszyscy umówiliście, żeby mnie stratować? - mruknęła panna Stokes otrzepując płaszcz, jakby zderzenie z sekretarzem obrony pozostawiło jakieś niecne ślady na jej pachnącym z lekka naftaliną okryciu. Wyprostowała się i postanowiła nigdzie się już nie spieszyć.

“Spełniłam już swój obywatelski obowiązek i to wobec obcego kraju! W moim wieku trzeba się zacząć szanować. Ciekawe, co na to wszystko powie Emily? Na pewno nie uwierzy. Tyle rzeczy jednego dnia!” Po drodze do domu chciała jeszcze zajrzeć do sklepiku z używaną odzieżą, który znajdował się na rogu dwieście pięćdziesiątej piątej i czterdziestej czwartej. Spojrzała w lewo, czy pas ruchu jest wolny, a potem w prawo i zobaczyła wyskakujące zza zakrętu znanej jej niebieskie, dostawcze auto marki Ford. Cofnęła nogę z jezdni.

“Ciebie bratku to już znam i wiem, że nic dobrego nie można się po tobie spodziewać.” Miała rację. Jak zwykle.
Sekretarz obrony tymczasem zdążył dotrzeć do pokoju porucznika Cojaka. Dyżurny bezbłędnie rozpoznał w przedstawicielu waszyngtońskiej administracji słynnego komika występującego w programie z koniem! Wściekły jak sam Sitting Bull w bitwie nad Little Big Horn urzędnik zrezygnował z tłumaczenia nieporozumienia i postanowił wykorzystać swoją niezasłużoną popularność w celu zyskania na czasie.


- Pan z tego programu? - Cojak ucieszył się, bo jak wszyscy Amerykanie miał fioła na punkcie telewizji.
- Nie - odpowiedział ponuro sekretarz obrony. - Nazywam się Clifford Clark. Jestem sekretarzem obrony w Białym Domu. Mój bezpośredni szef nazywa się Johnson i jest prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Nie mam nic wspólnego z koniem i on, z tego co wiem, też nie. Przynajmniej nie w trakcie sprawowania prezydentury. Co więcej - pan Clark uniósł się na palcach stóp - mam po dziurki w nosie tej nowojorskiej arogancji i ciągłego mylenia mnie z jakimś komikiem z cyrku.


- Z telewizji - nieśmiało zaprotestował Cojak - a ten program jest strasznie zabawny...
- Ale ja nie jestem zabawny - wrzasnął sekretarz całkiem już wyprowadzony z równowagi. - Skończmy z tym koniem i przejdźmy do rzeczy. Szukam obywatela brytyjskiego, który będzie w stanie udzielić mi natychmiastowej konsultacji w sprawach wagi państwowej! I pan, poruczniku, ma mi go natychmiast znaleźć! Zanim Cojak zdążył wymyśleć coś głupiego, od strony ulicy dobiegły ich odgłosy strzałów, brzęk tłuczonej szyby i huk zderzających się samochodów. Cojak wyjrzał przez okno.

- Mój mercedes! - zawołał nagle z rozpaczą. - Babcia Popodapoulos mnie zabije! Wybiegł jak szalony z własnego gabinetu pozostawiając sekretarza obrony, który boleśnie odczuł, że obywatele szanują demokratycznie wybrane władze i chętnie udzielają im wszelkiej pomocy, o ile nie są zajęci swoimi samochodami, a babcie Popodapoulos wyrażają na to zgodę. Osunął się na krzesło i podparł twarz rękami. “Co za popieprzone miasto! Co za pochrzaniony kraj! Jak mamy wygrać wojnę z tą czerwoną zarazą?” Z poza gabinetu dobiegały go jakieś krzyki, tupot nóg, szamotanina, odgłosy klepania po twarzy, razów, przekleństwa.


- Rany! Szefie! - usłyszał - Czy pan wie, kim jest ten sztywny po drugiej stronie ulicy?
- Naprawdę? - rozpoznał w pytaniu głos Cojaka - Czy sądzisz, że ten czarnuch...?
- Na to wygląda - potwierdził pierwszy głos.
- Kurczę - odezwał się trzeci - facet wyglądał jak UFO z antenką. W życiu czegoś takiego nie widziałem. Wreszcie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł Cojak.
- No nareszcie pan znowu jest - starał się zwrócić na siebie uwagę trzeci po Bogu.
- Facet! - Cojak odwrócił do niego czerwoną i spoconą twarz. - Facet! - krzyknął jeszcze głośniej, a w oczach błysnęły mu iskry nadciągającej histerii - Gówno mnie obchodzą pańskie problemy. Z koniem, czy czymkolwiek innym. Ja... - nabrał powietrza w płuca, ale niepotrzebnie, bo do gabinetu wparowała ponownie panna Stokes. Była wzburzona i zła.


- A nie mówiłam! - zawołała triumfalnie. - Zaczyna się od śmiecenia, a kończy na mordowaniu!
- Dom wariatów - Cojak złapał się oburącz za głowę.
- Zgadza się! - machnęła bojowo torebką panna Stokes. - Trzeba się było zastanowić wtedy w Bostonie. Chcieliście niepodległości? Chcieliście! To macie! Ja tam nigdy - uderzyła się w pierś - nie zdecydowałabym się wymówić posłuszeństwa koronie. O nie! - oczy zapłonęły jej świętym oburzeniem. - I przenigdy nie zamieszkałabym w tej wieży Babel gdyby nie Emily! God save the Queen! - zaintonowała patetycznie.


- Szukał pan Brytyjczyków - Cojak usiłował przekrzyczeć rwetes panujący za otwartymi drzwiami i gromki śpiew panny Stokes. - Proszę - wskazał na stojącą na baczność. - Masz pan. Brytyjka. Nazywa się Stokes. Stokrotka Maria Anielanna Stokes. Jeśli to wszystko, w czym mogę panu pomóc, to pozwoli pan, że się pożegnam i zajmę swoimi rutynowymi i banalnymi zajęciami. Śmieszna rzecz - wyszczerzył zęby jak kawał niezłego wariata - po drugiej stronie leży trup, z powodu którego będziemy dzisiaj w nocy mieli zapewne coś na kształt rzeźni dla ludzi, mój mercedes wygląda jak kupa złomu, termin mojej raty kredytu za ten samochód upłynął wczoraj, ubezpieczenie wypadkowe skończyło się przedwczoraj, a poza tym jak zwykle nic się nie dzieje... Wstał i nie pożegnawszy się wyszedł powłócząc nogami.


- Wie pan - panna Stokes przestała śpiewać i zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu. - ten porucznik to niezły... Nie dokończyła. Wskazała tylko znacząco palcem na własną skroń.
- Pani jest Brytyjką? - sekretarz obrony złapał się jednej nitki struktury rzeczywistości uznając, że próba zapanowania nad wszystkimi skończy się fatalnie.
- Angielką - doprecyzowała panna Stokes wysuwając pogardliwie dolną wargę.
- Przepraszam - sekretarz wstał i z wewnętrzenej kieszeni marynarki wyciągnął zatłuszczony kawałek papieru - że w takiej niefortunnej chwili. Aha, zapomniałbym. Wyciągnął rękę - sekretarz obrony z Białego Domu. Nazywam się Clifford Clark Ja i prezydent tego państwa chcieliśmy panią poprosić o pomoc w wyjaśnieniu pewnego tekstu, który podarował nam rząd Jego Królewskiej Mości. - Panna Stokes uścisnęła dłoń sekretarza, a potem wyjęła okulary z torebki. Założyła je na nos i zbliżyła do podanej jej kartki papieru.


- Śmierdzi rybami! - skrzywiła się z obrzydzeniam - Jak wy traktujecie dokumenty?! - Oddała mu kartkę trzymając ją w dwu palcach.
- Czy już? - z nadzieją w głosie zapytał Sekretarz.
- Co “już”? - fuknęła panna Stokes.
- Czy zrozumiała pani coś z tego?
- A co tu jest do rozumienia? - odwróciła się i obrażona podreptała w stronę wyjścia. - Ten pana znajomy - rzuciła wyniośle, kiedy znalazła się przy drzwiach, a on całkiem stracił nadzieję - będzie na pana czekał dzisiaj o osiemnastej, na Brooklyńskim moście. Na samym środku. I będzie z nim kobieta. A tak w ogóle to jesteś pan kiep, bo czekał na pana już raz. O szóstej rano.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura