WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
56
BLOG

NOW IT'S TIME TO SAY GOODBYE

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 15

eighteenth scene: now it's time to say goodbye


    - Bigos? - ucieszył się Stirlitz - Jeśli mnie pamięć nie myli, to wasza narodowa potrawa?
- Mhm - potwierdził Kloss. - A ja, jako gorący patriota, robię najlepszy!
- Już nie mogę się doczekać - Stirlitz mlasnął - jest tylko jeden problem. W zasadzie - zmarszczył długie czoło - cały konglomerat problemów, który sprowadza się do pytania: jak się stąd wydostać i dotrzeć do bigosu.
- I do Inez - dodał Kloss.
- Inez? - usiłował sobie przypomnieć Stirlitz.


- To moja żona - wyjaśnił Kloss - poznałem ją w tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym w Berlinie, niedługo potem, gdy ty...
- Ach - Stirlitz pacnął się w czoło otwartą dłonią - pamiętam! Skrzypaczka z orkiestry w Kancelarii Rzeszy. Podjąłeś decyzję, że będziesz się za nią uganiał. Jak widzę byłeś konsekwentny i skuteczny.
- Tak - potwierdził Kloss z uśmiechem - wojna się kończyła i i tak nie było nic do roboty.
- Jasne - Stirlitz klepnął go w ramię. Czytałem o tym w książkach. Rzeczywiście, po maju czterdziestego czwartego działo się już tylko to, co musiało się stać. Zamyślił się - Wiesz Kloss, przykro mi z powodu tego waszego powstania i całej reszty... To smutne, co przydarzyło się twoim rodakom...


- Fakt - Kloss wzruszył ramionami - ale jeszcze nie wszystko stracone.
Stirlitz chciał powiedzieć mu coś pocieszającego, ale nie zdążył, gdyż zupełnie niespodziewanie stojąca w rogu biblioteczka zaczęła skrzypieć a potem obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni odsłaniając ciemną czeluść. W czeluści ktoś stał. Ledwie widoczny, bo miał na sobie czarny galowy mundur oficera SS. Z czerni błyskały ku nim jedynie srebrne dodatki do munduru i oksydowana lufa pół-automatycznego karabinka izraelskiej produkcji.
- Przynajmniej sprawy posuwają się do przodu - mruknął Stirlitz cicho i sprężył jak kot do skoku.
- Stirlitz! - z czeluści wydobył się złowrogi szept przesycony bezbrzeżnym zdumieniem.
- Ki cziort? - nastroszył się rozpoznany popadając w zdumienie nie mniejsze.
- Brunner! - krzyknął Kloss. - Mogłem się domyślić, że biblioteczki w tym mieście stały się niebezpieczne!


- Jeśli ty, Kloss, jesteś uczestnikiem spotkania, o którym wiem, że miało się odbyć - Brunner zrobił krok wprzód i zobaczyli go w całej totalitarnej krasie - to rzeczywiście, są niebezpieczne. Chociaż, muszę przyznać, nie spodziewałem się, że ty...
- To piramidalna pomyłka - zawołał Kloss i zaczął gorączkowo wyjaśniać. - Most, dzisiaj rano, ja na moście. Pośliznąłem się, wypchnąłem za barierkę jednego faceta, który nazywał się Bond. James Bond. Nawet elegancki, choć raczej mdły... Potem nastąpił cały splot nieprzewidzianych okoliczności, których przebiegu mogę się jedynie domyślać i nakryły mnie służby federalne na czele z takim komikiem, który występuje w telewizji z koniem. Swoją drogą, nie wiedziałem, że został kimś ważnym w Waszyngtonie. No i wzięli mnie za tego Bonda, bo straciłem rezon i nie za bardzo potrafiłem im to wszystko wyjaśnić. Znalazłem się tutaj zupełnie przypadkiem.


- Brzmi to dość prawdopodobnie, biorąc pod uwagę wszystko, co o tobie wiem - kiwnął głową Brunner i skierował wylot lufy w Stirlitza. - Ale ty musisz być emisariuszem komunistów!
 - I tak i nie - zaczął Stirlitz patrząc bez lęku w wylot lufy - To znaczy... - zatrzymał się. - To, co powiem pewnie zabrzmi jeszcze bardziej niewiarygodnie... Dla pewnego odłamu czerwonej władzy jestem ich emisariuszem. Dla drugiego też, ale ten drugi, oficjalny, nie jest wtajemniczony w sens całej operacji, jak mniemam. No i... jest jeszcze trzeci czynnik... Ja i mój własny plan. Z grubsza polegał on na tym, żeby zamierzenia i jednych i drugich obrócić wniwecz.


- Dlaczego? - Brunner domagał się dalszych wyjaśnień.
- A czy ty - Stirlitz mówił powoli głęboko się namyślając - pracujesz dalej dla Trustu, o którym nam opowiadałeś? I do którego chciałeś nas zwerbować?
- Nie - odpowiedział Brunner jakby zawstydzony, a wylot lufy automatu opadł o centymetr.
- Dlaczego? - zapytał Stirlitz mając nadzieję, że Brunner jest choć w trzech czwartych tak inteligentny jak on sam. Pewnie był, bo opuścił broń i wyszedł z cienia. Stali tak chwilę, aż Stirlitz wybuchnął cichym śmiechem. - Wybacz, ale wyglądasz trochę operetkowo, jak na dzisiejsze czasy - trząsł się cały.
- Nie mam innego munduru - wzruszył ramionami Brunner - a ten zawsze robił wrażenie.


- Tak, tak, rzeczywiście - nie przestawał śmiać się Stirlitz. - Wybacz - przeprosił raz jeszcze - ale opadły emocje i nie mogę się opanować.
- Jasne. Śmiej się, śmiej - mruknął Brunner spokojnie, ale widać było, że jest trochę obrażony i zakłopotany. Zdjął czapkę z trupią główką i trzymając ją w dłoni trzema palcami czwartym drapał się po swoich słynnych zakolach. - Ciekawe, co byście zrobili, gdybym się nie zjawił. Dalej gralibyście tę groteskę?
- Nie wiem - pokiwał w geście przeczenia głową Stirlitz - nie spodziewałem się zastać tu Klossa. Tego... jak mu tam...


- Bonda - podpowiedział usłużnie Kloss, którego nie opuszczało poczucie winy i nurtujące go, podskórne przekonanie, że jednak coś spieprzył.
- Tak, Bonda - powtórzył Rosjanin - zamierzałem sprzątnąć, a potem - sprzątnąć tylu tajniaków ilu się da i ilu trzeba, żeby nieufność i nienawiść pomiędzy jednym a drugim imperium wybuchła ze zdwojoną siłą.
- Myślę, że jeśli znikniecie beż śladu, to i tak wybuchnie - konkludował Brunner.
- Pewnie tak - potaknął Stirlitz - jeśli zechcesz nam pomóc.
- A co mam zrobić? - Brunner założył swoją wysoką czapkę - Zakładam, że jesteśmy po tej samej stronie barykady.
- Po stronie prawdy - przyznał się Stirlitz i położył prawą dłoń na sercu, też dłuższym niż u innych ludzi.
- Dobra - zadeklarował Kloss i podniósł, po polsku, dwa palce w geście przysięgi.
- Piękna - ukłonił się im obu Brunner - cokolwiek te trzy rzeczy na raz miałyby znaczyć.


- Mniej więcej tyle - Kloss poczuł nagły przypływ natchnienia - że każda z nich trzech z osobna wystarczy, żeby walczyć ze wszystkim, co sięga po władzę w dzisiejszym świecie. To głupie i nieodpowiedzialne, pozbawione najmniejszych szans powodzenia, a jednak konieczne, jeśli chce się spokojnie co rano przejrzeć w lustrze.
- Tak - Stirlitz spojrzał na niego z zaciekawieniem - mniej więcej o to chodzi.
    Brunner spełnił swoją obietnicę i wyprowadził ich z apartamentu w Hotelu Metropolis. Blisko trzy godziny krążyli prowadzeni przez niego po krętym i zawiłym, podziemnym labiryncie korytarzy. Za nimi zamykały się setki stalowych drzwi z budzącym grozę chrzęstem, szumiała woda zalewając podziemne śluzy i maskując przejścia, opuszczały i podnosiły się hydraulicznie sterowane podesty, przerywając bądź łącząc fragmenty podziemnych tuneli. Zobaczyli, jak wielką pracę włożył Brunner w stworzenie swojego królestwa, a w miarę, jak je poznawali, wzbierał w nich szacunek dla dawnego rywala. Wspaniałe uczucie, że ktoś, o kim myśleli, że się stoczył, a jego inteligencja zawiodła go w złym kierunku, zmienił się i wspólnie z nimi prowadzi nieprzewidywalną i ryzykowną grę przeciw całemu światu. Wreszcie stanęli przed wyglądającymi dość pospolicie drzwiami z dykty.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Kultura