II.
Ruben zaparkowała tuż przy moście; miała stąd jakieś pięć minut drogi do celu. Zanim wysiadła załadowała rewolwer sześcioma kulami - powoli, pedantycznie, jak wszystko co robiła w życiu. Poprawiła makijaż i odgarnęła czarne włosy z czoła. Spięła je w nieco chaotyczny kok i ukryła pod czarnym kapeluszem z szerokim rondem o opadającym na lewy bok brzegu. Pochyliła głowę i zaczęła się koncentrować spowalniając rytm oddechu.
W jej pracy ważne było potrafić się wyłączyć, odciąć refleksję i pamięć skupiając się na mechanicznym wykonaniu zadania. Przywołała w pamięci apassionato z pierwszego koncertu fortepianowego Szostakowicza. Po chwili cały jej świat przyoblekł się w senno-nostalgiczną aurę, w której wszystko wyglądało nierzeczywiście i względnie. Wypuściła powietrze z płuc i włożyła rewolwer do czerwonej, skórzanej torebki.
Sięgnęła po leżący na siedzeniu pasażera męski parasol z drewnianą rączką. Otworzyła drzwi i wysunęła go z samochodu naciskając mechanizm uwalniający czarną czaszę, która wystrzeliła w kierunku ołowianego nieba płosząc chroniące się przed deszczem przy balustradzie gołębie. Z lekkim żalem skonstatowała, że po raz ostatni jechała wypożyczonym buickiem cabrio z brezentowym dachem, który przez te kilka dni zdążyła polubić.
Była jednak profesjonalistką i nauczyła się nie przywiązywać do rzeczy, miejsc i ludzi. Zwłaszcza ludzi. Sprężystym i szybkim - na ile pozwalały jej wysokie obcasy - krokiem ruszyła w poprzek ulicy. Zanim znalazła się przed drzwiami magazynu - miejsca, gdzie miała wykonać zlecenie - Szostakowicz się skończył; przystanęła więc szukając właściwego motywu, a ten pojawił się sam doskonale dopasowując się do okoliczności. Główny temat z Romea i Julii Prokofiewa był tym, przy którym doskonale się jej pracowało. Uśmiechnęła się nieznacznie do przestrzeni wkoło niej, która powoli wypełniała się dynamicznym rytmem.
Dzwonek anonsujący gości wtopił się doskonale w język baletowej narracji. Weszła tanecznym niemalże krokiem wstawiając ociekający wodą parasol do stojaka po prawej stronie drzwi. Pa pa ram pam pam pa ram pam pam pa ram pam pam pam... Drzwi zatrzasnęły się za nią same pod wpływem mechanizmu zbudowanego na bazie solidnej sprężyny. Gdyby znała się lepiej na mechanizmach być może zaniepokoiłby ją złożony odgłos wydany przez zatrzaskujący się zamek, ale jej wiedza, jakkolwiek wszechstronna, nie była wszechstronną do tego stopnia.
Nie musiała przyzwyczajać oczu do zmienionych warunków oświetlenia, bo w pomieszczeniu było tak samo szarawo i smutno, jak na zewnątrz. Szczerzące się złotymi tytułami rzędy ksiąg i książek osaczyły ją wokół i mimowolnie położyła dłoń w rękawiczce na torebce. Spojrzała w górę i klaustrofobiczne poczucie osaczenia przybrało na sile. Książki piętrzyły się ku górze niknąc w ciemnościach gdzieś hen, ponad trzecią kondygnacją.
- Jak mógłbym pani pomóc?- cichy głos dobiegający zza jej pleców zaskoczył ją zupełnie.
Nie odwracając się pochyliła na stołem i udała zainteresowanie jedną z zalegających blat książek w skórzanej oprawie.
- Szukam “Rivolto contra il monda moderna” Evoli - odpowiedziała pokazując subiektowi półprofil - Chociaż nie robię sobie specjalnych nadziei, że pan to ma...
- Juliusa Evoli? - głos mężczyzny był niski i ciepły, a teraz na dodatek ubarwiony nutami zaintrygowania i zdziwienia.
- Tak - ignorowała go w dalszym ciągu stojąc tyłem i mechanicznie przewracając karty rozłożonej księgi.
- To ma być prezent dla kogoś?
- Nie, po prostu lubię Evolę - ucięła może nieco zbyt impertynencko, ale narzuciła sobie rolę przeintelektualizowanej snobki - Ma pan to, czy nie?
- To droga książka. I rzadka. I jest dostępna jedynie po włosku - wydanie milańskie z 1934 roku - ale mam jeden egzemplarz. Proszę wybaczyć moje zdziwienie, ten pisarz nie pasuje mi do upodobań kobiety w pani wieku...
- Proszę przynieść - zażądała zamykając książkę.
- Już... Niech pani chwilkę poczeka... niechże pani spocznie, to chwilę potrwa. Usłyszała stuk kroków na drewnianych schodach. Podeszła do stojącego za biurkiem krzesła i usiadła kładąc torebkę na kolanach. Otworzyła ją i wyjęła chusteczkę. Wycierając nieistniejącą kroplę deszczu z czoła lewą, kaleką ręką, prawą odwiodła kurek rewolweru. Potem włożyła zwiniętą chustkę z powrotem tuż obok broni. Rozejrzała się dyskretnie sprawdzając, czy w pomieszczeniu nie ma kogoś jeszcze. Wyglądało na to, że są sami.
- Proszę - antykwariusz pojawił się we wnęce po jej prawej stronie. Dzielił ich stół, a stojąca na nim przepiękna lampa art deco oświetliła wchodzącego tak, że mogła dokładnie mu się przyjrzeć, pozostając w cieniu. Nie był może przykładem amanta rodem z amerykańskiego kina, lecz musiała przyznać, że jest interesujący. Wybitnie europejska, inteligentna twarz stanowiła niewątpliwy kontrast dla tłumów przewalających się po nowojorskich ulicach. Może nie tyle sam układ anatomicznych szczegółów twarzy, ile mimika. Właściwie cały sposób jego poruszania się pozbawiony był tej aroganckiej i prostackiej pewności siebie nowojorczyków.
Poruszał się dystyngowanie, z nieco anachronicznym, arystokratyczną wdziękiem i, co dziwne, nie wydawał się przy tym zabawny. Oczy miał zaskakujące. Wyraziste, jakby lekko podkreślone makijażem i zielone. Niezbyt jeszcze zaawansowana, skroniowa siwizna i wysokie zakola podkreślały spokój i harmonię rysów twarzy wyrzeźbionej według wzoru mistrzów renesansu.
- Oto książka, o którą pani prosiła - położył na stole niewielki tomik w czarnej okładce.
Sięgnęła po niego schylając głowę, żeby zasłonić twarz rondem kapelusza. Schowała, nie przeglądając, do torebki.
- Ile płacę? - spytała wyniośle.
- Nawet pani nie przejrzała... - w głosie sprzedawcy dało się wyczuć narastające emocje i cień podejrzliwości.
- Nie ma potrzeby. Doskonale znam to wydanie.
- Na tytułowej stronie jest dedykacja autora dla Ahnenerbe, jeżeli pani wie, co to było...
- Wiem dobrze - zagryzła dolną wargę.
- Więc płaci pani sto pięćdziesiąt dolarów.
- Zaskakująco niedrogo - zdziwiła się i spojrzała mu prosto w oczy. Nie odpowiedział. Zbladł i oparł lewą ręką o blat biurka. Wpatrywał się w nią intensywnie, żarliwie, jakby ją znał.
- Dlaczego pan mi się tak przygląda? - znów sięgnęła ręką do torebki kładąc palce na rękojeści rewolweru. - Czy my już się kiedyś spotkaliśmy?
- Tak... odpowiedział zduszonym szeptem, jakby heroicznie pokonując ból - Nie... przepraszam panią, pani mi strasznie kogoś przypomina. Kogoś bliskiego.
- Pomylił się pan - odpowiedziała wyjmując rewolwer. Pierwszy pocisk odrzucił go o metr od stołu, ale utrzymał się na nogach. Wpijał się w nią wzrokiem przezierającym się przez dym, a na jego ustach pojawił się uśmiech zrozumienia.
- Więc to Ty? - zapytał, zanim następny strzał rzucił go na kolana.
- Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na ty - odpowiedział Ruben i wystrzeliła w klęczącego jeszcze trzy kule.
Upadł twarzą do dołu i znieruchomiał. Wstała, obeszła biurko i delikatnie dotknęła jego twarzy czubkiem buta. Głowa obróciła się bezładnie i Ruben uznała zadanie za wykonane. Rozejrzał się wkoło i zaczęła wyciągać z półek książki zrzucając je na podłogę. Obeszła tak całe pomieszczenie wokół budując rzędy papierowych barykad u swoich stóp. Potem kucnęła i wyciągniętą zapalniczką zaczęła zapalać poniszczone kartki. Pierwsza książka rozbłysła jasnym płomieniem. Podniosła ją za róg grzbietu, żeby płomienie trawiły ją szybciej. Kiedy zapłonęła jak pochodnia, rzuciła ją na stos pozostałych. Przeszła pod przeciwległą ścianę i tam powtórzyła całą czynność raz jeszcze. Chwilę stała na środku pokoju czekając, aż języki ognia sięgną pierwszych półek. Wreszcie, kiedy gryzący dym zaczął jej utrudniać oddychanie, zasłaniając chustką usta i oczy wycofała się w kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły.
Szarpnęła mocniej, ale tylko po to, żeby przekonać się, że jest uwięziona. Odwróciła się patrząc przerażonymi oczami na pnącą się w górę ścianę płomieni. Zaczęła szarpać drzwi, a potem bić w nie pięściami. Odpowiedziały ledwo słyszalnie zagłuszane przez narastający pomruk rozrastającego się pożaru. Poczuła falę gorąca na plecach. Pokonując wzbierającą histerię przeszukiwała zawartość torebki starając się znaleźć narzędzie nadające się do podjęcia próby wyważenia zamka. Z oczu popłynęły jej łzy, a w gardle poczuła dławiący dym.
Odkaszlnęła starając się nabrać haust powietrza, lecz zamiast niego nabrała w płuca haust rozpalonego żelaza. Zatoczyła się w prawo przytrzymując dłonią ściany i natychmiast cofnęła rękę z krzykiem bólu. Spojrzała na osmaloną, dymiącą rękawiczkę i poczuła przemożną chęć wybuchnięcia zwierzęcym wyciem. Opadła na dłonie i przez kilka metrów pełzła po drewnianej podłodze starając się uciec od otaczającego ją żaru. Wreszcie odwróciła się na plecy i oparła o nieobjęte jeszcze ogniem drzwi. “Żelazna zasada - zostaw kulę dla siebie” przypomniała sobie słowa komendanta. “Dlaczego teraz?” - zadała sobie pytanie wyciągając po raz drugi tego wieczoru rewolwer i przykładając lufę pod brodę “I co będzie potem?” - zadała drugie i nie próbując sobie nawet odpowiedzieć pociągnęła za spust.
Inne tematy w dziale Kultura