WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
53
BLOG

COBRA

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 1
IV.



    Fabrizzio nudził się trochę i wizyta pięknej kobiety wprawiła go w doskonały nastrój. Był klasycznym gogusiem i wprowadzając ją na piętro wdzięczył się, mizdrzył i nadskakiwał.
- Pani pozwoli - przepuścił ją przez drzwi do salonu - proszę spocząć i poczekać, zaraz zaanonsuję panią Monsignore Manuzzio. Wrócił po minucie, rozpromieniony. - Pan Manuzzio czeka na panią z niecierpliwością. - Wstała z fotela i ruszyła zdecydowanie w kierunku półotwartych drzwi do gabinetu. Zastąpił jej drogę - Gdyby chciała pani dowiedzieć się więcej o naszej pracy, o interesach, to jestem...


- Wiem - przerwała mu nie spoglądając nawet. - Jesteś nikim. Zamknęła za sobą drzwi pozostawiając go, osłupiałego i wściekłego.
    - Ruben de Viva to pani prawdziwe nazwisko? - Manuzzio przyglądał się jej zza swojego biurka z wyraźnym zaciekawieniem.
- Tak - odpowiedziała i uśmiechnęła do niego prezentując uzębienie drapieżcy: silne, białe i równe. - Ale może pan do mnie mówić po prostu: moja ostatnia godzino.
Manuzzio poczuł się nieswojo. Nie lubił jak mówiono przy nim o śmierci, a już szczególnie o jego własnej. Nikt już dawno nie pozwolił sobie na ten rodzaj żartów w jego obecności.

- Myślisz, że jesteś taka ostra, co? - rzucił ku niej agresywnie.
- Nie - zaprzeczyła siadając po drugiej stronie biurka i zakładając nogę na nogę - Raczej bezwzględna, bez złudzeń i konkretna, więc przystąpmy do omówienia szczegółów.
- Zapomniałaś dodać - bezczelna.
- Przepraszam - spuściła skromnie oczy - rzeczywiście, zapomniałam.
- To ten facet - Manuzzio, wściekły, rzucił jej zdjęcie przez blat. Przyglądała się uważnie.
- Jest trochę starszy niż na zdjęciu. No i zazwyczaj nie chodzi w mundurze. To zrobiono jeszcze w czasie wojny.


- Ciekawy mundur - podsumowała oględziny Ruben i odłożyła zdjęcie - elegancki.
- Dlaczego chodzi pani w rękawiczkach w taki upał? - zaciekawił się Manuzzio.
- Przepraszam raz jeszcze - skłoniła się i zdjęła jedną z czarnych, sięgających łokcia rękawic. Lewą. Odłożona na biurko wydała stuk, a dwa palce: serdeczny i średni nadal pozostały wypełnione.
- Ach tak - Manuzzio nieco stropiony przyglądał się przez chwilę jej dłoni - Nie wiedziałem...
- To już pan wie. Mogę założyć?
- Proszę.
- Gdzie mogę go znaleźć?
- Na pewno jest w Nowym Jorku. Mamy powody, żeby sądzić, że nigdzie się stąd nie wyniósł. To typ faceta, który się nie poddaje. Nie wiemy, dlaczego zdradził, ale wiemy, że z jakichś powodów przestał nas lubić i szanować. Coś knuje. Jeden z naszych ludzi widział go kilka razy wchodzącego do jakiegoś składu, dwie przecznice od mostu Brooklyńskiego. Proszę - wyjął z szuflady biurka papierowy zwitek i uczyniwszy tym razem wysiłek nieznacznego uniesienia się z fotela podał jej. - Tu jest adres. Rzuciła okiem i zmiąwszy kartkę wrzuciła ją do ciężkiej metalowej popielniczki.


- Wie pan ile to kosztuje? - zapytała.
- Tak - schylił się i otworzył teczką stojącą przy nodze wózka, na którym siedział
- Dziesięć kawałków. Proszę przeliczyć. Posunął jej kierunku grubą paczkę banknotów.
- Nie ma potrzeby. Jeśli brakuje, po prostu nie wykonam zlecenia.
- A kiedy zamierza pani je wykonać?
- Wkrótce, ale w czasie, który uznam za stosowny.
- Wie pani, nie jestem już młody, a chciałbym doczekać tej chwili...
- Nie znamy dnia, ani godziny - stwierdziła Ruben filozoficznie, schowała banknoty do torebki i wstała. - Żegnam, panie Manuzzio.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - Manuzzio postanowił być uprzejmy przy pożegnaniu i uścisnał jej wyciągniętą dłoń.
“Mam przeczucie, że nie” pomyślała Ruben “Widzę w twoich oczach bielmo nadchodzącej śmierci. A rzadko kiedy się mylę”. Nic nie odpowiedziała, skinęła tylko lekko głową. Odwróciła się i wyszła pozostawiając w gabinecie Manuzzio zapach drogich, orientalnych perfum.


- Co ta babka taka oschła. Mąż ją zostawił? - Fabrizzio, który w chwilę po jej wyjściu pojawił się w gabinecie pana Manuzzio wydawał się pozostawać wciąż pod sporym wrażeniem.
- Czy ty się przypadkiem nie usiłowałeś z nią umówić ?- zadając pytanie Monsignore aż uniósł brwi.
- Tylko tak, żeby nie wyjść z wprawy - tłumaczył się Fabrizzio zakłopotany.
Pan Manuzzio wybuchnął cichym śmiechem - Ty lepiej idź do Zoo i umów się na randkę ze żmiją. Albo z panterą. A najlepiej - kup sobie tonę lodu i wstaw do pokoju. Wyjdzie taniej, a poza tym - wciąż będziesz żył. - zakończył triumfalnie dziwnie ucieszony.
- Taka groźna? - zdziwił się Fabrizzio - Ale z klasą.
- Do tego, jak mnie zapewniano, jedna z najlepszych w tym fachu.
- A jaki to fach?
- Fach. Po prostu: fach.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura