Nie dziwi mnie kłopotliwe milczenie wielbicieli IV PR po prasowych informacjach o zerowych efektach rozpracowywania przez CBŚ Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich oraz innych polityków lewicowych
(Józefa Oleksego, Włodzimierza Cimoszewicza, Wiesława Kaczmarka, Marka Belki). Za to dziwi mnie niewielkie zainteresowanie tą sprawą mediów i polityków. Mam nadzieję, że to szybko się zmieni. Choć na razie dziennikarze i politycy wolą komentować nieudolność paru kretynów od stadionowego dachu...
Jarosław Kaczyński od 20 lat przy każdej okazji (bez okazji też) przypomina sprawę rzekomej inwigilacji prawicy (instrukcji UPO nr 0015/92), choć nigdy niczego konkretnego nie udowodniono. A tu mamy czarno na białym dowody niesłychanego łamania prawa przez instytucje powołane do jego strzeżenia. Nie lubię łatwego sięgania po wielkie słowa, ale w tej sprawie są one absolutnie potrzebne.
To naprawdę nie są żarty. Mamy tu do czynienia z klasycznym przestępstwem urzędniczym „dajcie mi człowieka, a znajdę na niego odpowiedni paragraf”, rozsławionym przez Feliksa Dzierżyńskiego, który powinien być jednym z patronów IV RP.
Działania prokuratury, policji i tajnych służb prowadzone były z ogromnym rozmachem. Zaangażowano setki ludzi, kosztowało to miliony, nie mówiąc już o tym, że w tym czasie prawdziwym przestępcom było łatwiej, bo spora część fachowych kadr, zamiast ich ścigać, zajmowała się robotą na polityczne zamówienie.
Leszek Miller zapowiedział, że jego partia tej sprawy tak nie zostawi. To oczywiste, bo dla SLD będzie to znakomita promocja. Jednak wyjaśnienie tej sprawy leży w interesie wszystkich partii politycznych. Nawet w interesie Prawa i Sprawiedliwości. A przynajmniej w interesie tych polityków PiS, którzy słowa „prawo” i „sprawiedliwość” traktują serio. O ile w ogóle są tam tacy.
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka