Ostatnie upalne dni zniechęcają mnie do pisania jakichś mądrych tekstów, dlatego dziś coś lżejszego: notka wspomnieniowa o kalkulatorach.
Mój pierwszy kalkulator dostałem w prezencie od swojego ojca. Tata był inżynierem i na początku lat 70. ub. wieku dostał kontrakt w jednym z krajów arabskich. Wówczas jedynym sposobem załatwiania tego typu spraw było skorzystanie z usług państwowej firmy Polservice, która pobierała ogromny haracz w wysokości bodajże 30% pensji; ale taki wyjazd i tak był opłacalny, gdyż zagranicą zarabiało się w „twardej walucie”, a jej wartość w stosunku do złotówki była niebotyczna. Kalkulator przywiozła mi mama, która na parę miesięcy wyjechała do ojca. Kalkulator ten (produkcji firmy Casio) wyświetlał cyfry w kolorze czerwonym i wykonywał cztery podstawowe działania. Miał również funkcję pierwiastka. Mógł działać na baterie, ale w owych czasach były one dość drogie i szybko się wyczerpywały, więc dołączono do niego także zasilacz sieciowy. Obecnie takie kalkulatory można kupić w kiosku za jakieś 10 złotych, ale w owych czasach były to bardzo drogie urządzenia.
Prezent mojego taty był dla mnie prawdziwym zbawieniem. Studiowałem wówczas na uniwersytecie, a jednym z przedmiotów była tzw. 1. pracownia. Polegała ona na robieniu stosunkowo prostych doświadczeń w laboratorium. To samo w sobie aż tak straszne nie było; problem stanowiła analiza otrzymanych wyników, a w szczególności rachunek błędów. (Chodzi o to, że nie wystarczy podać goły wynik doświadczenia; trzeba jeszcze określić, jak wielka jest jego niepewność). Wszystkie obliczenia wykonywało się wtedy na kartce papieru, wspomagając się suwakiem logarytmicznym. Czasem potrafiło zająć mi to całą noc! Dzięki kalkulatorowi czas tej pracy uległ ogromnemu skróceniu.
Przez długi czas byłem jedyną osobą na roku, która posiadała tak nowoczesny sprzęt, tak więc koledzy patrzyli na mnie z zazdrością. Zdarzało mi się pożyczać kalkulator niektórym bliższym znajomym, choć – przyznaję – bałem się rozstawać z tak cennym dla mnie przedmiotem. Na szczęście nic złego z nim się nie stało i korzystałem z niego do końca studiów.
Drugi kalkulator również dostałem od ojca, a był to prezent za obronę pracy magisterskiej. Tata zakończył już swoją pracę zagranicą, ale zostały mu jakieś „zasoby dewizowe”, mógł więc dokonać zakupu w Peweksie. Znowu był to egzemplarz marki Casio, tym razem jednak oprócz wykonywania czterech działań i pierwiastkowania można było na nim także potęgować, obliczać funkcje trygonometryczne, logarytmiczne itp. Niebo a ziemia w porównaniu z poprzednim kalkulatorem!
W tym czasie pojawiły się w sprzedaży pierwsze polskie kalkulatory czterodziałaniowe o nazwie Lolek. Ich cena wynosiła około 3000 złotych, czyli mniej więcej tyle, ile moja pierwsza miesięczna pensja asystenta...
Trzeci kalkulator kupiłem już sobie sam, kiedy w połowie lat 80. przebywałem na stypendium w USA. Tym razem był to produkt firmy Sharp. Kosztował jakieś 70 albo 80 dolarów. Oprócz wszystkiego tego, co miałem w poprzednim kalkulatorze, wyposażono go w język programowania Basic i aż 4 kilobajty pamięci RAM! Pewnie dlatego na jego obudowie widniał napis Scientific computer...
Od samego momentu zakupu tego urządzenia korciło mnie, żeby naprawdę wykorzystać go do jakichś prawdziwie naukowych obliczeń. Po jakimś czasie nadarzyła się taka okazja. Wspólnie z kolegą przygotowaliśmy pracę teoretyczna, której część numeryczna sprowadzała się do kilkukrotnego rozwiązania pewnego pojedynczego równania różniczkowego zwyczajnego. W sam raz problem na mój scientific computer! Napisałem program w Basicu i parę razy zapuściłem go na moim Sharpie. Wykonanie jednego kroku trwało kilka minut. Ja w tym czasie popijałem kawę i czytałem jakiś artykuł naukowy. Co pewien czas zerkałem na wyświetlacz, a kiedy pojawiła się na nim kolejna liczba, przepisywałem ją na kartce papieru i naciskałem ENTER, co powodowało kontynuowanie obliczeń.
Oczywiście, o wiele efektywniej byłoby napisać program na porządny komputer i wydrukować wyniki na drukarce. Chodziło mi jednak o to, żeby pokazać, iż można stworzyć oryginalną pracę naukową na naprawdę prostym sprzęcie! (Praca została opublikowana w czołowym czasopiśmie astronomicznym Monthly Notices of the Royal Astronomical Society).
Sharp był ostatnim z moich kalkulatorów. Później kupowałem już tylko pecety.
Sześć praw kierdela o dyskusjach w internecie: 1. Gdy rozum śpi, budzą się wyzwiska. 2. Trollem się nie jest; trollem się bywa. 3. Im mniej argumentów na poparcie jakiejś tezy, tym bardziej jest ona „oczywista”. 4. Obiektywny tekst to taki, którego wymowa jest zgodna z własnymi poglądami. 5. Dyskusja jest tym bardziej zawzięta, im mniej istotny jest jej temat. 6. Trzecie prawo dynamiki Newtona w ujęciu internetowym: każdy sensowny tekst wywołuje bezsensowny krytycyzm, a stopień bezsensowności krytyki jest równy stopniowi sensowności tekstu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie