W cieniu zadymy na Placu Defilad zjechali do Warszawy chłopi: z Ełku, z Wiżajn, spod Szczecinka, z Tyczyna. Przyjechali pod Urząd Rady Ministrów. Przyjechali do władzy, której w większości nie ufają: skarżyć na SIEBIE !
Coraz częściej bowiem pomysłem na rozwój gminy stają się wnioski do władzy rządowej, o zmiany granic, o przejmowanie wsi, o zyskania podatków czy przychodowych gruntów kosztem sąsiada.
Motywacje są różne: w Smolnikach pod Wiżajnami zlikwidowano szkołę ofiarowując dzieciom jazdę do lepszej zbiorczej transportem gminnym. Rzecz powszechnie przyjęta w Stanach, gdzie samorząd kieruje się interesem ekonomicznym i wygodą członków wspólnoty. Tu jednak był to powód do wniosku o przesunięcie granic. Potem ktoś inny ten wniosek wycofał. Powstał spór stwarzający władzy pole do arbitralnych rozstrzygnięć.
Pod Ełkiem ludzie opuszczali miasto by korzystać z przywiljów funkcjonownia w gminie wiejskiej, lecz radni miejscy pragną zaanektować podatki bogatszych sąsiadów.
Reguła powinna być jasna: każde przesunięcie granic jest rabunkiem, a grabież jest niedopuszczalna. Każda aneksja jest konfliktogenna. Granice powinny być święte. Jedynym uzasadnieniem dla ewentualnej korekty granic mogłaby być zgoda obydwu stron. W tym wypadku porozumienie samorządów gminnych. Tak jednak nie jest. Władza powinna to wiedzieć. Stać na straży reguł. Nie czyni tego. Korzystając ze swych uprawnień, z protekcji i układów, administracja rządowa jeden wniosek zaakceptuje, innego może - nie. Stosuje się tu woluntaryzm. na który samorządowcy sami pozwalają. Nie wiadomo jaki będzie los wniosków, którymi za tydzień ma zająć się rząd. Rozmawiałem z wójtami, którym kilka miesięcy temu już po kilka wsi zabrano.
W Polsce sąsiedzi niszczą się nawzajem. Gmina Wiżajny chce jednego, Rudka Tartak drugiego, wojewoda wspiera jedną ze stron, a premier - zadecyduje wg uznania.
Mieszkańcy w znakomitej większości nie ufają rządowi, wiedzą że władza centralna opanowana jest przez ludzi bezwzględnych, którzy grają ich interesami. Jednak jeszcze bardziej nie ufają sobie. Z ust wielu samorządowców chłopskich najgorsze słowa słyszałem dziś pod adresem samych gospodarzy.
Gdy nazywam w mym "Opisie Obyczajów" odszczepieńców przejmujących rząd naszych dusz i sklepów polskimi elitami - słyszę głosy poparcia, a nawet podbijającej me oceny krytyki. Ktoś mi wręcz powiedział, że używanie w tym wypadku słowa elity jest nadużyciem. że stosowniejsze byłoby określnie V-kolumna. - Może.
Co jednak można powiedzieć o narodzie, który w kłótniach i sporach wewnętrzych sam siebie wytraca ? Który nie umie wykreować elit. Którego elity zdają się zapominać, że pierwszym ich obowiązkiem jest strzeżenie impoderabiliów ? A przecież integralność terytorialna gminy czy kraju winna być pierwszą wartoscią dla każdej wspólnoty !!!
Co można powiedzieć o narodzie, którego obywatele nie potrafią sie wspierać, dla którego zawiść jest motywacją silniejszą od korzyści wspólnej. Jak nazwać ludzi, co nie potrafiąc porozumieć się we własnych regionach muszą jechać do Centrali skarżyć się na siebie wzajem !?
Którą my jesteśmy we własnym kraju kolumną - szóstą !? I czego nam trzeba? - Cudzego bata !?
Inne tematy w dziale Polityka