W I wieku n.e. młoda palestyńska Żydówka została wydana za mąż za dużo starszego mężczyznę.
Krew nie woda,
a mąż to nie był zawsze piękny milioner,
lecz zmęczony życiem robotnik budowlany o specjalności cieśla.
Chcąc uniknąć ukamienowania za zdradę małżeńską,
cwana Maria wymyśliła historię, korzystając być może z zasłyszanych opowieści o Mitrze.
Otóż mężowi, który nie uprawiał z nią seksu,
a o spowodowanie żonie brzucha podejrzewał młodego i przystojnego pisarza z naprzeciwka,
wmówiła,
iż ciąża jest dziełem boga.
I to boga działającego poprzez gołębia.
Mąż, mówmy mu po imieniu - Józef, może i był mistrzem młotka, gwoździa i deski,
jednak anatomia i fizjologia kobiety to była dla niego terra incognita. Uwierzył.
Nawet był trochę dumny.
W końcu został ojcem syna boga.
A nawet nie kiwnął... palcem.
Śmiechy kolegów Józefa szybko zostały zakończone przez ich żony.
Wyczuły doskonałe alibi:
"Ależ Ari/Mosze/Dawidzie uważasz, że jestem gorsza od Marii?
Mnie też bóg wybrał na matkę swojego dziecka.
I z bożą mocą będzie do ciebie podobny.
Chyba, że do tego wysokiego gwardzisty.
Bóg nie jest nieomylny".
Jako, że żaden mąż nie chce być uważany za rogacza,
opowieść została uznana za prawdziwą.
I tak to się zaczęło.
A po 2000 lat z powodu jednej zdrady,
ludzie rujnują się na prezenty.
Opowiadał Daniel Tokar