KKisiel KKisiel
254
BLOG

Matnia, czyli rzecz o kapitalizmie, korporacjonizmie i państwie

KKisiel KKisiel Gospodarka Obserwuj notkę 6

Podstawowym postulatem zwolenników liberalizmu jest całkowita swoboda zawierania umów handlowych. Ten postulat jest oparty na dwóch założeniach: Pierwsze to przekonanie, że umowy będą zawierane w dobrych celach, a złe będą eliminowane przez prawo; drugim założeniem jest wiara w eliminujący złe umowy niemieszczące się w prawnych ramach za pomocą tzw. niewidzialnej ręki rynku.

Nie sposób udowodnić, czy przy tych założeniach kapitalizm faktycznie powodowałby wzrost dobrobytu. Niewątpliwie założenia są logiczne i opisują tzw. mechanizm samodoskonalenia się, potocznie ewolucji, w wyniku której z rynku eliminowane są podmioty gospodarcze nie stosujące się do życzeń innych podmiotów, w tym i ustawodawcy. Rola tego drugiego może zresztą z łatwością przekształcić się w rolę zabójcy gospodarki, jeśli tylko nie wytyczy mu się zapory (która i tak starcza najwyżej na 50-100 lat).

Być może to ten brak wyobraźni nie pozwala zaakceptować faktu, że w większości obszarów można działać bez „pomocy” państwa. Do braku wyobraźni dochodzi pewien dyskomfort. Polega on na tym, że mechanizm samodoskonalenia się owocuje ofiarami – nie tylko tymi, co sobie na status ofiary zasłużyły (np. sprzedawca zgniłych jaj), ale i tymi, co nie zawinili niczym, tylko instynktem samozachowawczym (jaja były najtańsze w okolicy i nic nie wskazywało na to, że były zepsute). Poszkodowanemu konsumentowi trudno powiedzieć: Sorry, próbuj dalej.Przykład z jajami jest zresztą nieproporcjonalny. Weźmy taki dźwig budowlany – sprzedanie felernego co prawda pewnie skończy się procesem sądowym z wysoką karą dla szkodnika, ale co powiedzieć poszkodowanym przez ten dźwig? Pal licho już stracone pieniądze, ale jeśli ten dźwig zabije paru robotników? Czy sama kara odstraszy producentów przed produkcją felernych dźwigów, które w wyścigu szczurów siłą rzeczy będą musiały być budowane po coraz tańszych kosztach?

Mamy tutaj kwestię dotyczącą umów handlowych – jedna strona oczekuje zapłaty, to jest jasne. Druga z kolei oczekuje produktu o jakości umożliwiającej jego wykorzystanie, ale jak ocenić taką jakość? W końcu i tępą piłą będzie można w końcu przeciąć drzewo, ale chyba nie o to chodzi? Zwłaszcza, że liberalna zasada „po najmniejszych kosztach” znowu nie rokuje wybornej ostrości.

W obu powyższych przypadkach mamy do czynienia z dwoma stronami. Większy problem przedstawia sytuacja, w której szkodnik jest co prawda znany, ale poszkodowany nie. Chodzi już o słynne przypadki zatruwania zbiorników wodnych i powietrza przez zakłady przemysłowe i nie tylko. W Japonii próbowano to rozwiązać następująco: Gdy się zachoruje np. na raka płuc czy dur brzuszny, ma prawo oskarżyć się znajdujący się w okolicy miejsca zamieszkania/pracy zakład przemysłowy. Sądy japońskie bardzo ochoczo przyznają odszkodowania. Z kolei w Wielkiej Brytanii można ścigać truciciela z oskarżenia publicznego wedle „zasady sprawcy”. Obie metody, jakkolwiek lepsze niż sposób kontynentalny – czyli spełnianie tysiąca bzdetnych wymogów, ciągle są obarczone tą samą wadą – ciężko obiektywnie stwierdzić poziom zanieczyszczenia jednocześnie nie-niebezpieczny dla zdrowia i poziom zanieczyszczeń, poniżej którego firma nie może zejść, ponieważ ekologiczne dostosowanie mogłoby wpędzić ją w bankructwo.

Samo pojęcie własności w wyniku patologicznej przemiany kapitalizmu  w korporacjonizm zdezaktualizowało się. Kiedyś był posiadacz i pracownik. Posiadacz przychodził do swojej manufaktury, fabryki, zakładu czy kancelarii. Miał bezpośredni kontakt z pracownikami i mógł czuć ich presję, jednocześnie los zakładu był jednocześnie jego zakładem. Dzisiaj spółki akcyjne mają zaledwie zarządców, nie właścicieli – dyrektorów, radę nadzorczą, menadżerów. Właściciel jest rozproszony – są nimi akcjonariusze, mniejsi i więksi. Tylko co z tego, skoro więksi akcjonariusze to zazwyczaj także spółki akcyjne, które z kolei są w większości wykupione przez inne spółki akcyjne… ? Żeby tego było mało – np. takie firmy ubezpieczeniowe czy fundusze inwestycyjne operują pieniędzmi wyłącznie przez kapitał cudzy. I jeśli taka firma ubezpieczeniowa dokonuje pieniędzmi swoich klientów spekulacji giełdowych, tudzież lokuje składki na lokacie w banku będącym dla niej (firmy ubezp.) spółką-matką, a ów rzeczony bank lokuje następnie te pieniądze w funduszu inwestycyjnym zajmującym się jakimś partnerstwem publiczno-prywatnym, zlecającym za swoje pieniądze budowaniem autostrady i dobierającym (pod)wykonawców, dobierających z kolei swoich podwykonawców…? Pomieszanie z poplątaniem! Do kogo należy to „partnerstwo”? Z czyich pieniędzy korzysta będący na samym końcu podwykonawca zajmujący się np. stawianiem słupków przy drodze?

Co się dzieje, gdy jedno z pierwszych ogniw w tym łańcuszku zbankrutuje, jak wtedy wygląda łańcuszek procesów i państwowych interwencji, gdy pod wpływem presji ubezpieczonych, którzy właśnie stracili swoje pieniądze wskutek błędnej akcji spekulacyjnej, państwo czuje się zobligowane do wypłaty należnych im przecież pieniędzy? Jak tu mówić o prywatnej odpowiedzialności, gdy wszystko to prezesi, rady nadzorcze, zarząd, menadżerowie, konsultanci i doradcy nie odpowiadający za porażkę swoim prywatnym majątkiem i swoim bytem? Co wtedy, gdy skrupulatnie trzymający się państwowych przepisów, prerogatyw firmy i życzeń akcjonariuszy prezes udowodni przed sądem, że jego błędne decyzje znaczą tyle samo, co błędy piłkarzy w meczu, ponieważ „zawsze są przegrani i wygrani” i pod wpływem różnych czynników, na które i on nie ma wpływu, rozleciała się cała nasza misternie tkana sieć kapitalistycznych powiązań?

Dojdźmy teraz do sytuacji, w którym dochodzi do oskarżenia jednego z wykonawców wymienionych w naszym przykładzie. Oskarżenie dotyczy zanieczyszczenia pobliskiego jeziora. Podwykonawca jest oczywiście spółką giełdową. Prezes mówi, że o niczym nie wie, pracownicy, że gdzieś musieli odpady składować, a w przetargu nie było mowy o kosztach wywozu odpadów, ani tym bardziej o tym, kto ma je ponieść, a coś trzeba było z nimi zrobić. Sprawcami bezpośrednimi zatrucia byli pracownicy, ale pośrednim prezes, który co najwyżej z sutą zaprawą poda się do dymisji zwalając przy okazji na to, że wyścig szczurów wymusił na nim cięcia kosztów. W efekcie budowa autostrady stanie, spółka zostanie wytrząśnięta z majątku, który pójdzie do różnych kieszeni, parę osób nie z własnej winy znajdzie się na bruku…

To jest machina, złożona z setki tysięcy trybów, zależnych od siebie. Myślenie dzisiejszego państwa polega na tym, by za wszelką cenę nie dopuścić do rozbicia tej machiny, gdy jeden z trybów okaże się felerny lub chociażby niedostatecznie naoliwiony. Sens polega na leciutkim , mikroskopijnym obniżeniu dochodów działających machin, aby skupić siły na trybiku, który właśnie zawiódł.

Firmy A-J mają po 2000 zysku

Firma K, będąca kluczowym dostawcą – notuje 1000 straty i grozi jej bankructwo.

Na okres przejściowy, potrzebny na restrukturyzację i znalezienie lepszego kierownictwa, potrzeba wyrównać straty, oraz specjalistów od zarządzania (Big Four), którzy pozwolą wyjść firmie ze stanu powodującego straty.

10 firm zatem rezygnuje z 1/20 zysku, aby pozwolić płynąć na powierzchni firmie 11, zajmującej w łańcuszku dotychczasowe miejsce.

Firmy A-J w tymczasowym okresie mają średnio po 1900 zysku.

Firma K – 0 strat w okresie tymczasowym – być może firma K znowu będzie przynosić zyski.

Firmy od A do K zgadzają się na taki stan rzeczy. Machina działa dalej.

Liberałowie pewnie od razu zauważyli, że równie dobrze można byłoby pozwolić upaść firmie K i poszukać firmy L, która zastąpi firmę K w procesie produkcji. Sytuacja nie jest jednak tak prosta. Firma K miała np. gotowe plany technologiczne produktów, miała gotowe plany dostaw zarówno surowców, jak i sprzedaży. W dodatku większość kapitału firmy K należy do przynoszącej zysk firmy D, wobec czego gdy upada K, poważne problemy zaczyna mieć firma D i proces dostosowawczy zaczyna być jeszcze dłuższy i nieznośny.

W skrócie – wprowadzenie zasad liberalnej gospodarki zakazującej subwencjonowania, co jest konieczne, doprowadziłoby z pewnością do ogromnego szoku (jak to określił prof. Rybiński „szok dostosowawczy”). Politycznie ten szok mógłby okazać się dla liberałów zabójczy – żadna demokracja nie wybaczy liberałom choćby jednego chudego roku – to jest pewne (w tym miejscu warto zaznaczyć, że z tego powodu ważne jest też, że reformy liberalne muszą dać znaczące efekty już w pierwszej kadencji i że te reformy muszą być naprawdę trwałe).

Tak oto domyka się system. Bo to jest system – wypadkowa korporacjonizmu, etatyzmu, solidaryzmu i syndykalizmu. Państwo w obawie przed większym szokiem odwleka go ratując istniejącą strukturę gospodarczą. Stratnym na niej pracownikom zapewnia „prawa pracownicze”, a jeszcze bardziej stratnym wypłaca zasiłki i pomoc socjalną, uzależniając ćwierć ludności od swojego istnienia. Co w takiej patowej sytuacji może zrobić jeszcze liberał? Czekać, aż ta misterna sieć rozleci się? Ale ile czekamy, tyle mamy albo 20 lat liberalnej pierestrojki, albo wojnę, czasami razem i w odwrotnej kolejności… Walka dobra ze złem, aż po wszech wieki?

 

Kisiel jr

KKisiel
O mnie KKisiel

siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Gospodarka