Uczestnictwo w regionalnych i krajowych programach środowiskowych lub naukowych projektach badawczych daje możliwość zjeżdżenia kraju wzdłuż i wszerz. Penetruje się wówczas obszary „normalnie” niedostępne dla przeciętnego zjadacza chleba, ale też nocuje się i przebywa czasowo w różnych małych miejscowościach. Takich, których zazwyczaj nie ma w popularnych przewodnikach, co nie znaczy, że nieatrakcyjnych.
Pisząc o terenach „normalnie” niedostępnych mam na myśli obszary, które – jak owe miejscowości – nie występują w przewodnikach, ale ze względu na swą atrakcyjność są niezwykle popularne wśród przyrodników. I pojawienie się na takim terenie – poza walorami naukowymi – daje mnóstwo wrażeń estetycznych, o których przyrodnicy uwielbiają opowiadać przy ognisku.
Zasada jest bowiem taka, że im mniej turystów, tym mniej zniszczeń i hałasu. Nie chodzi tu nawet o płoszenie zwierzyny i niszczenie roślinności, ale o niezmącony niczym spokój i jak najmniejsze ilości zanieczyszczeń, jakie niestety „idą” za turystami.
Niestety proszę Państwa, jesteśmy narodem brudasów i śmieciarzy. Wielokrotnie zdarzało mi się widzieć brudy pozostawione przez turystów na różnego rodzaju szlakach – nadmorskich, górskich, wśród jezior. „Zasada” jest ta sama – nie chce im się donieść pustej butelki do najbliższego schroniska, śmietnika, czy przystani. Rzucają je gdzie popadnie. Świadomie nie piszę – na wzór mody panującej w sporcie o mówieniu o „pseudokibicach” – że istnieją „pseudoturyści”, bo takiej kategorii nie ma. Śmiecą i brudzą turyści. Po prostu.
Nie mamy jako Polacy (przepraszam za uogólnienie) nawyku pozostawiania po sobie porządku, nie mamy nawyku przenoszenia śmieci po pikniku do miejsc, gdzie można by plecaki spokojnie opróżnić. Tak jak w swoich miastach, tak i na szlakach – krzyczymy i śmiecimy. Co powiedziała mama do swojego synka, gdy ten rzucił w górach pustą plastikową butelkę na stok? „Co robisz, chcesz by mnie skrzyczano?!”… Nie chodzi więc o wyrobienie u tego małego nawyku czystości, uświadomienia mu, że po prostu nie śmieci się, albo że taka butelka rozkłada się przez kilkaset lat, a jest jedynie strach przed publicznym zwróceniem jej uwagi… Choć może na początek dobre i to?
Inny widoczek. Płynę łodzią wzdłuż linii trzcin. Niedaleko odezwał się bąk (wyjaśniam od razu, że chodzi o ptaka). Jest zatem szansa, że go „złapię” w aparat. Płynę cicho, najciszej jak mogę. Wiosła cichutko zanurzam w wodzie. I nagle zza trzcin wyłania się majestatycznie płynąca butelka po piwie, a za nią puszka i plastikowy worek…
Chodząc po górach, nad jeziorami, na morskim brzegiem, wśród pól doszedłem do wniosku, że warto może zainicjować cykl fotopublicystyczny pt. „Śmieci polskie”, by uświadomić nam samym, jakie spustoszenie czyni jeden papierek po czekoladzie rzucony na plaży lub nad strumykiem. Za nim rzuca się kolejne i kolejne i powstaje małe wysypisko śmieci.
Śmiecimy wzdłuż i wszerz. Bezmyślnie i bezczelnie. Zostawiamy bezmyślnie ślady swojej obecności dosłownie wszędzie. Śmiecimy na szlakach, śmieci wyrzucamy z łodzi i z jadących samochodów. Wywozimy ciągle jeszcze śmieci do lasu, albo – co już w ogóle wprawia mnie w zdumienie – za swój płot. Śmiecimy na kampingach i na leśnych dróżkach; śmieci walają się po nas na plażach i w marinach. Wszędzie. Polska plaga.
Inne tematy w dziale Rozmaitości