Od The Facto
Szczerze mówiąc chcieliśmy się nazwać z łacińska De Facto, ale okazało się, że takie wydawnictwo już istnieje i produkuje bodaj horoskopy. Cóż, kto pierwszy, ten lepszy. Byliśmy jednak przywiązani do nazwy, ponieważ oddawała nasz pomysł – czyli wydawanie literatury faktu, która jakoś bardziej do nas przemawia niż poezja. Zatem trochę ją (nazwę, nie poezję) zangielszczyliśmy, co może wygląda wsiowo, a może światowo, ale trzeba się do tej słownej zbitki przyzwyczaić, bowiem firma będzie istnieć przynajmniej przez następne 6 pokoleń (o czym nasze dzieci jeszcze nie wiedzą, ale to już ich problem).
„Komorowski - pierwsza niezależna biografia” Wiktora Świetlika to nasza druga książka i najlepiej opowie o niej autor. My wyjaśnimy, dlaczego poprosiliśmy go o jej napisanie. Z prostego powodu: jeszcze przed katastrofą smoleńską nagle zdaliśmy sobie sprawę, że powstaje przynajmniej tuzin publikacji na temat braci Kaczyńskich, którzy – jak wszystko wskazywało – skazani byli na porażkę. Natomiast nikt nie zajął się murowanym faworytem tych wyborów, czyli Bronisławem Komorowskim. Cóż, postanowiliśmy, że skoro nikt się nie kwapi, to my się podejmiemy. Miał zostać – i został – prezydentem, więc warto się dowiedzieć, kto kryje się za zabójczym wąsem. Zachęcamy do tego tym bardziej, że Świetlik spłodził całkiem zgrabną biografię.
W księgarniach można jeszcze spotkać naszą pierwszą publikację, zbiór zabawnych i niegłupich felietonów Igora Zalewskiego, pt. „Ogólna teoria wszystkiego”. Obecnie pracujemy natomiast nad wspomnieniami i alfabetem Ryszarda Bugaja. Premiera tej publikacji planowana jest na środek listopada. Następnych pomysłów zdradzać nie chcemy, chociaż język nas świerzbi. Konkurencja nie śpi.
Fragment książki „Bronisław Komorowski – pierwsza niezależna biografia”
(Publikowane fragmenty książki nie odzwierciedlają kolejności stron w książce)
Odcinek 3: Jak Komorowski nie został liderem PO
W 2003 roku Tusk był już zdecydowanie najsilniejszy, choć jeszcze kilka głów musiało spaść, by można było mówić o jedynowładztwie.
Rosnąca pozycja Tuska i jego przybocznego Grzegorza Schetyny to zła wiadomość dla Komorowskiego. Nowy lider PO go nie ceni i niemal tego nie kryje. Lubiany przez elektorat Bronisław Komorowski jest przez niego akceptowany tylko tak długo, jak długo jest niegroźny. Ale ceną jest lekceważenie i poniżenia. Ówczesny polityk PO wspomina: „Bardzo długo był źle traktowany i pogardzany przez Tuska. Jako podmiot w jego przypadku traktowano Rokitę i z nim rozmawiano. Tusk uważał, że Komorowski jest facetem bez charakteru”.
Jeden z byłych mazowieckich działaczy PO relacjonuje, jak pewnego dnia jego ówczesny szef Paweł Piskorski siedział u Tuska w gabinecie. Panowie pili wino, palili cygara i gaworzyli o piłce nożnej. W pewnym momencie Tuskowi powiedziano, że Komorowski czeka na spotkanie. Tusk odparł, że gość musi zaczekać, bo na razie jest bardzo zajęty. Komorowski czekał pół godziny na korytarzu, a oni dalej siedzieli, gawędząc. Z tego okresu ma też pochodzić zwięzły opis Bronisława Komorowskiego autorstwa Donalda Tuska: „polityk typu buu”. Chodzi o to, że wystarczy zrobić „buu!” i Bronisław Komorowski ucieka.
Tak miało być podczas długiej rozgrywki Tuska z byłym prezydentem Warszawy.
Wewnątrz PO Paweł Piskorski jest najtrudniejszym przeciwnikiem, z którym przyszło się potykać Donaldowi Tuskowi. Inteligentny, przebiegły, zdeterminowany prezydent Warszawy ma kilka dodatkowych, mocnych atutów. Jednym jest spora grupa wiernych działaczy wewnątrz PO, wywodząca się przede wszystkim ze stowarzyszenia Młodzi Demokraci. Kolejnym – ogromna rozpoznawalność, jaką daje urząd prezydenta Warszawy. Słabością Piskorskiego jest to, że zarzuca mu się wówczas rozliczne nieprawidłowości związane z zarządzaniem miastem. Fakt, że stolica pod jego rządami nie stanowiła wzoru praworządności, widoczny był gołym okiem. Z czasem sądy oczyszczą Piskorskiego ze wszystkich zarzutów korupcyjnych, wówczas jednak, gdy w 2002 roku minęła jego kadencja i prezydentem został Lech Kaczyński, powszechnie spekulowano, że karierę byłego prezydenta Warszawy zakończy wyrok skazujący.
Pod koniec prezydentury Piskorskiego Komorowski bardzo się do niego zbliżył. Były prezydent stolicy to kolejny charyzmatyczny lider, który miał wpływ na niego, mimo że był od Komorowskiego o ponad piętnaście lat młodszy. To – trzymając się wspomnianego określenia marszałka – rasowy polityczny „brojler”. Został prezydentem Warszawy, gdy miał 31 lat. Nie boi się ostrych zwrotów politycznych i bardzo odważnych ruchów. Świetny organizator i typ niezatapialnego człowieka o ciągle zaskakujących pomysłach.
Dla Piskorskiego jowialny, spokojny Komorowski to dobry sojusznik. Związał się z mazowiecką PO, ale nie stworzył w niej podległej mu sitwy, nie był liderem środowiskowym, a zarazem był znanym i lubianym politykiem. Odziany wówczas często w swoje granatowe garnitury á la mundur marynarski, nie wzbudzał większych kontrowersji, za to sporo sympatii, zarówno w PO, jak i wśród ludzi mediów. W marcu 2004 roku jego syn Piotr, przechodząc przez przejście na zielonym świetle, wpadł pod samochód. Komorowscy przeżywali rodzinną tragedię. Początkowo ofiara pozostawała przez pewien czas w śpiączce. Dziennikarze, widząc troskę polityka, dopytywali się go o stan syna. Ale choć szczegóły wypadku budziły liczne plotki (osobą, która potrąciła Piotra Komorowskiego miał być syn jednego z najbogatszych Polaków, a sprawie ponoć chciano ukręcić łeb), to tylko nieliczne media zdecydowały się na ingerowanie w życie prywatne znanego polityka.
Komorowski ma dużo znajomych, którzy go cenią, w rozmaitych środowiskach. Jest chociażby członkiem stowarzyszeń arystokratycznych, a także szefem nieco archaicznej i symbolicznej Ligii Morskiej i Rzecznej (kontynuatorki przedwojennej Ligii Morskiej i Kolonialnej – świadectwa sanacyjnej megalomanii). Bardzo lubił tę funkcję, którą sprawował od początku lat 90. ubiegłego stulecia do 2007 roku.
Co i rusz gdzieś przecina szarfę, obejmuje coś patronatem albo uczestniczy w jakimś warszawskim wydarzeniu, wzbogacając je dydaktyczną anegdotką. Jeden z ówczesnych działaczy PO przypomina sobie imieninowy piknik zorganizowany przez Komorowskiego w 2005 roku, krótko przed wyborami: „Było tam kilkaset osób. Co bardzo charakterystyczne, Komorowski do większości podchodził, można było odnieść wrażenie, że to sami jego dobrzy znajomi. A ostatecznie nie był wtedy jeszcze jakimś topowym politykiem”.
Ale co także charakterystyczne, Bronisław Komorowski nigdy nie starał się zamienić tych lubiących go ludzi w swoją wierną sitwę partyjną. Miał świadomość, że może to na niego ściągnąć gromy.
Sprawa znajomości z Piskorskim się komplikuje, gdy wybucha tak zwana afera mostowa. Piskorskiemu zarzuca się, że ogromne warszawskie przetargi, w tym na budowę mostów Siekierkowskiego i Świętokrzyskiego, wygrywali biznesmeni powiązani z politykami rządzącymi stolicą. Pięć lat później Piskorski zostanie oczyszczony z zarzutów przez sąd, ale wtedy nawet w Platformie Obywatelskiej słychać głosy, że „trzeba skończyć z Piskorskim i sitwą w Warszawie”. Grzmi między innymi Rokita. Komorowski zostaje zmuszony do tego, by stanąć na czele komisji partyjnej mającej wyjaśnić sprawę. Nie jest to dla niego dobra wiadomość. Po pierwsze, ma dobre kontakty z „piskorczykami”. Po drugie, stołeczna prasa zarzuca mu konflikt interesów. Miał być w grupie osób, które na przetargu kupiły od gminy Jabłonna atrakcyjne działki. „Rzeczpospolita” pisze: „Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że gmina dostała je od wojewody pod budowę szpitala, a radnym na tym terenie był Piotr Fogler, znajomy Komorowskiego z Klubu Unii Demokratycznej. Wybuchł skandal, mieszkańcy obwiniali Foglera o zawarcie sprzecznej z ich interesami transakcji”.
Dokonania komisji były oceniane jako skromne. Pozbyto się kilku mniej znanych osób. Jan Rokita i przyszła minister w rządzie Donalda Tuska Julia Pitera (wówczas poza PO) grzmieli niepocieszeni. W 2005 roku Komorowski został szefem mazowieckiej Platformy. Miał ją czyścić z ludzi Piskorskiego. Znowu znalazł się między młotem a kowadłem. Początkowo poszedł za głosem serca, czyli bliższym mu Piskorskim, który w 2004 roku został eurodeputowanym. W Platformie było sporo niewiadomych, jedynowładztwo Tuska wciąż nie było tak pewne i mocne, jak kilka lat później. Zbliżały się wybory parlamentarne i prezydenckie, wewnątrz partii było wciąż kilku silnych i niezależnych graczy, jak Rokita, Piskorski czy Gilowska.
Wiosną 2005 roku dochodzi do „egzekucji” Gilowskiej. Twarda zastępczyni Tuska odchodzi z partii po sądzie koleżeńskim, który zarzuca jej nepotyzm, ale same zarzuty nie są nadmiernie przekonujące. Podobne można by postawić wielu innym politykom. Rozprawa z Gilowską daje nie tylko „piskorczykom” sporo do myślenia. Coraz bardziej widoczne się staje, że silniejszych konkurentów Tusk nie będzie wyciszał, a po prostu eliminował z partii. Z czasem przyjmie się nawet określenie „czystki majowej” – to w tym miesiącu polegli Płażyński i Gilowska, a w przyszłości polegnie Piskorski. Ci, którzy Tuskowi zagrażają, są z nim skonfliktowani lub zbyt silni, mają do wyboru dwie drogi: albo walczyć z przewodniczącym, albo położyć uszy po sobie. Tę pierwszą drogę wybrał Piskorski, drugą Komorowski.
Ale póki co – po przegranych w 2005 roku przez PO i Tuska wyborach parlamentarnych i prezydenckich – „piskorczycy” łapią na chwilę oddech. Atmosfera w Platformie się rozluźnia. Przewodniczący sam nie czuje się zbyt pewnie.
Z czasem tę pewność odzyskuje, ale równocześnie coraz częściej pojawiają się pogłoski, że Komorowski mógłby być kontrkandydatem dla Tuska, wspieranym przez ambitnych i zagrożonych przez zaborczego lidera partii „piskorczyków”. Pojawiają się spekulacje, że były prezydent Warszawy chce obalić Tuska z Brukseli.
Ostateczna rozgrywka trwa przez kilka miesięcy przed – a jak że! – majowym zjazdem PO w 2006 roku. Paweł Piskorski: „Przyznaję, że dogadywałem porozumienie regionów, by ograniczyć władzę Tuska. Twarzą tego miał być Komorowski”.
Jak relacjonuje były prezydent stolicy, pewnego dnia podczas pogawędki z Tuskiem nagle ten ostatni stwierdził od niechcenia: „Paweł, słuchaj, bo był u mnie Bronek i mówił, że ty go namawiasz, żeby startował przeciwko mnie w wyborach przewodniczącego, no i on u mnie był i powiedział, że się nie zgodzi”.
Z tego czasu pochodzi też inna anegdota. Krótko przed kongresem nasz bohater przyszedł do Tuska, a ten wypomniał mu, że spotyka się z Piskorskim. Komorowski miał zaprzeczyć, na co Tusk podał mu dokładne daty i godziny. „Ale teraz jestem tutaj” – miał odpowiedzieć rezolutnie Komorowski.
Do lektury kolejnych fragmentów książki zapraszamy codziennie o 17.00
(z wyłączeniem sobót i niedziel).
„Bronisław Komorowski – pierwsza niezależna biografia” to historia kariery politycznej, która doprowadziła czwartego prezydenta III RP na sam szczyt władzy.
Autor opisuje przemianę dzielnego opozycjonisty w umiarkowanego polityka, a w końcu jego walkę o prezydenturę. Urzędujący prezydent różni się od trzech poprzedników – nie był ani wizjonerem politycznym ani ważnym liderem, nie było go przy Okrągłym Stole. Co było więc metodą polityczną, zdecydowało o jego sukcesie? Relacje z Donaldem Tuskiem? Usposobienie? A może po prostu przypadek? Wiktor Świetlik śledzi wszystkie te czynniki.
- Otrzymaliśmy książkę nie tylko wartko napisaną, ale i pozbawioną łatwo rzucanych ocen oraz kategorycznych konkluzji. Sporo w niej natomiast interesujących faktów i celnych pytań – napisał we wstępie profesor Antoni Dudek.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka