konglomeratka konglomeratka
244
BLOG

Zdejmijmy łańcuch z pnia, bo już próchnieje

konglomeratka konglomeratka Społeczeństwo Obserwuj notkę 10
Podcinanie gałęzi to czynność świadoma. Zostawienie na drzewie łańcucha czy liny, często nie jest celowe. To raczej zaniedbanie, czasem zapomnienie. Ale wrzynające się w konar ciało obce, może dać taki sam efekt jak piła. W kulturze jest podobnie.

Podcinanie gałęzi zwykle jest obrazowane znanym i bardzo starym dowcipem o góralu, który siedzi na drzewie i piłuje konar, na którym siedzi. Przechodzący obok turysta zwraca mu uwagę, że piłuje nie z tej strony… Znamy, więc wiemy, jak to się kończy. Jednak to, o czym chcę dziś powiedzieć, to raczej nie jest działanie do końca świadome, jak czynność piłowania. I proroków jakoś zabrakło w odpowiednim czasie. A może byli, tylko zostali skutecznie zagłuszeni?

Pień drzewa może spróchnieć z wielu różnych powodów. Może go opanować jakaś choroba, mogą zjadać go od środka robaki, może zgnić z nadmiaru wilgoci. Nikt niczego celowo tu nie zrobił.

Może także zostać celowo opasany liną lub łańcuchem, który pozostawiony w ciele pnia, wrzyna się weń wraz ze wzrostem drzewa i coraz bardziej odcina koronę od korzeni. Celowo, czy zupełnie niechcący, ale skutek jest ten sam. Wystarczy, by ten łańcuch zagłębił się w drzewo na kilka centymetrów, a drzewo zaczyna usychać z braku dopływu życiodajnych soków czerpanych z korzeni. Czy wystarczy by wrzął się na 25% w głąb pnia, by zabić? Nie mierzyłam. Na spotkanym przeze mnie takim drzewie, było to nawet mniej. Lina, którą ktoś kiedyś zawiesił być może po to, by zawisł na niej hamak, zostawiona tak z zaciśniętym węzłem, dawno zapomniana, wrzynała się w pień dusząc drzewo, hamując jego rozwój aż do całkowitego uschnięcia. Drzewo trzeba było wyciąć. Hamaka się już nie zawiesi. Trzeba posadzić nowe i poczekać dwadzieścia lat, by można było znów z niego skorzystać w tym miejscu.

Jakiś rok temu wpadły mi w ręce, a raczej „na ekran”, dane CBOS na temat religijności Polaków opublikowane w listopadzie roku 2021. Dotyczyły trendów w praktykach religijnych badanych przez ostatnie 20 lat. Ostatnie tendencje, to także skutki, jakie na praktyki religijne w Polsce przyniosły ze sobą wszystkie ograniczenia pandemiczne. Dane te były przytaczane wielokrotnie przez co najmniej pół roku w wielu artykułach, m.in. do znalezienia na stronach internetowych Interii, „Do Rzeczy” , „Newsweeka” czy tvn24.

Cóż pokazały te badania? Ukazały to, co widać gołym okiem. Drastyczny spadek religijności Polaków. Tu masa krytyczna została przekroczona. Skoro niewierzących w całej Polsce jest już ponad ¼, a w wielkich miastach, które narzucają mody, mniej niż ¾ ludzi deklaruje się jako wierzący, to oznacza, że zgodnie z wypracowaną przez badaczy teorią masy krytycznej, która ustawia ten punkt na 25%, ta krzykliwa i zaangażowana zateizowana lewicowa mniejszość już narzuca swoją opinię i proces ten, jak twierdzą naukowcy, jest nie do zatrzymania. Przynajmniej teoretycznie.

Badanie religijności Polaków opublikowane przez CBOS 24 listopada 2021 nie pozostawia złudzeń, co do tego kto i jak wychowuje nasze dzieci i młodzież. To już nie są ukształtowani przez chrześcijaństwo rodzice i dziadkowie, ale zlaicyzowana, a wręcz spoganizowana popkultura oraz lansowany konsumpcyjny styl życia. Nastawienie na życie bez ponoszenia konsekwencji swoich wyborów i bez odpowiedzialności za kogoś innego poza sobą samym, a i to często okazuje się problematyczne, podsycane jest przez wzorce płynące z ekranów.

W omówieniu danych, jest na przykład taki komentarz: „Jak podają autorzy badań, nie można wykluczyć, że dla najmłodszych badanych, w wieku 18–24 lata, którzy w dużej części mieszkają z rodziną i jeszcze się uczą, zarzucenie praktykowania wiary jest elementem emancypowania się spod wpływów rodziny i najbliższego środowiska. U nich proces toczy się szybciej, ale mniej równomiernie. W najmłodszej grupie wiekowej spada odsetek regularnie praktykujących – z 69 proc. do 23 proc. – i rośnie niepraktykujących – z 7,9 proc. do 36 proc..” (cyt. za Interia.pl)

Zjawisko odchodzenia młodych od religii na pewno ma wiele przyczyn, ale warto zwrócić uwagę na to, że dziś to „emancypowanie się spod wpływów rodziny” - i to pod wspólnym dachem - rozpoczyna się już wieku, kiedy dziecko stawia pierwsze kroki. O problemach zerwanych więzi między dziećmi i rodzicami powstały nawet badania i książki. Do jednej z nich odwoływałam się w poprzednim wpisie (G. Neufeld, G. Mate „Więź”). Współczesne wychowanie z wykorzystaniem dobrodziejstw technologii (a może jednak powinno być „dobrodziejstw” w cudzysłowie) , niestety sprzyja odrywaniu dziecka od wpływu rodziców i opiekunów. Wręczany dziecku telefon lub tablet z filmikami rozpoczyna skuteczny proces emancypacji dziecka spod wychowawczej roli najbliższych. Najmłodsze dzieci, jak wiadomo, uczą się poprzez obserwację i naśladownictwo. A obserwują zwykle ekran nie ludzi i otoczenie. Nawet jeśli rodzice i dziadkowie próbują trwać przy przekazywaniu jakichś tradycji i zwyczajów religijnych, to są w tym często mało wiarygodni, skoro sami bardzo często są na bakier z nauką kościoła. A dzieci i młodzież są bardzo wyczulone na fałsz i na rozziew pomiędzy deklarowanymi wartościami a codzienną praktyką rodziców.

Nie tylko dostrzegalna plaga rozwodów i rozpad więzi rodzinnych jest przyczyną obecnego stanu. Upadek autorytetu kościoła także nie jest bez znaczenia. Ale dlaczego kościół miałby być autorytetem dla młodych, skoro oni w ogóle nie czują z nim żadnej więzi? Nie czują jego znaczenia ani obecności w codziennym życiu. Oni tego w ogóle nie rozumieją i nie znają, bo kościół i życie religijne zostało albo wygumkowane z popkultury albo w najlepszym wypadku wyśmiane i skarykaturyzowane.

Dla mnie takim łańcuchem, który opasa drzewo naszej rodzimej kultury jest niestety zlaicyzowana, a wręcz spoganizowana popkultura. Ten łańcuch, najpierw luźny, został założony już dawno. Może nawet nie do końca świadomie. Ot, ktoś chciał przyczepić coś do drzewa… Potem odczepił, zabrał, a łańcuch został. Taki żarcik… A drzewo rosło i ten „żarcik” wrzynał się w nie coraz głębiej. A może ktoś założył łańcuch i przyłożył palec do ust: nie mów nikomu… I to milczenie samo zamieniło się w łańcuch, z milczenia o łańcuchu, stało się łańcuchem zamilczenia, krępującym swobodę wypowiedzi i religijności.

Zastanawiałam się jakiś czas temu, jak właściwie to się zaczęło. I chodzi mi po głowie taka intuicja, że główną przyczyną tego stanu rzeczy jest według mnie zjawisko, które można by określić jako „oswajanie z brakiem” właśnie poprzez zamilczenie. Proces ten zaczął się już bardzo dawno, bo w PRL i trwa niezmącony nadal. Zrozumiały kiedyś dla każdego idiom „żyć po bożemu” został skutecznie wyparty przez „żyć po swojemu”.

Nie jestem literaturoznawcą i trudno mi ocenić pełen obraz literatury na podstawie książek popularnych czytanych przez dzieci i młodzież, ale oswajanie z brakiem dostrzegalne jest już od dawna. Rugowanie religijności i odruchów religijnych można zaobserwować już od czasów literatury popularnej dla młodzieży za czasów PRL – tam nikt nigdy nie chodził do kościoła, nie żegnał się przed nim, nie pozdrawiał księdza czy zakonnicy na ulicy, choć doświadczenie większości Polaków było całkowicie inne. Sama pamiętam, że ksiądz zazwyczaj chodził w sutannie i w centrum wielkiego miasta słychać było co krok mamrotane przez przechodniów „Niech będzie pochwalony…” To były lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte… Dziś ksiądz boi się wyjść w sutannie na ulicę.

Zaczytywałam się kiedyś literaturą dla młodzieży , bo nie było zbyt wielu innych rozrywek i pożywek dla wyobraźni. Ale w tych książkach nie ma śladów jakiejkolwiek religijności, a kościół najczęściej występuje jako zabytek lub tło wydarzeń zupełnie niezwiązanych z religią, a raczej ze złowrogą przeszłością, tajemnicą i przestępstwem. Dziś - może poza często infantylnymi wydawnictwami ściśle katolickimi - także trudno znaleźć książkę dla dzieci, gdzie pojawiają się choćby ślady religijności i kultywowane tradycje chrześcijańskie. Podam jeden przykład, jak opisuje - niestety trafnie - tradycję w popularnej lekturze (nawet szkolnej) Joanna Olech w książce „Dynastia Miziołków”:

„Środa, 24.12. – Wigilia, Adama ,Ewy – Już wiem dlaczego Wigilię nazywa się świętem pojednania. Żeby się pojednać trzeba się pokłócić, a my się zawsze kłócimy przed Wigilią. (…)

Czwartek, 25.12 – Pierwszy Dzień Świąt– Jemy.

Piątek 26.12 – Drugi Dzień Świąt – Jemy.”

Koniec cytatu. Nie ma nawet wzmianki, jakie to święta. Że to Święta Bożego Narodzenia, że jest pasterka czy śpiewanie kolęd… Bo ich nie ma. Nie ma tych zwyczajów. Po prostu jest to wielkie żarcie. Wielkanoc w tej książce nie istnieje, jak i żadne inne święto z polskiego kalendarza. Nie świętuje się niczego.

Pamiętam, że w 2012 roku włosy stanęły mi dęba, gdy moje dziecko będące wówczas w trzeciej klasie miało za zadanie napisać bajkę świąteczną. Z bajek tych dzieci sporządziły album dla rodziców, więc mogłam poczytać potem, co tam dzieci sobie roją w głowach i widziałam, czym już została nasycona ich wrażliwość i wyobraźnia. Były tam oczywiście prezenty, Mikołaj (nawet Mikołaj-chomik!), ale nigdzie biskup i dobroczyńca, biegające renifery, elfy, magiczna fabryka, nawet kruk, który ma pierwsze swoje święta i najważniejsze dla niego okazało się to, żeby zdobyć ozdoby na choinkę. Tylko po co?

„- Przepraszam panią, co to są te święta?

 - W święta narodził się Bóg – odpowiedziała pani sprzedająca na bazarze pomidory.

 - A, to dlatego tak uroczyście się je obchodzi…

 - Tak. I wtedy przejeżdża Mikołaj.

- To… znaczy, że ten Mikołaj to jest ten Bóg?

- Nie, Bóg to Pan Jezus!

- No, to kto w końcu przyjeżdża, Jezus czy Mikołaj?

- Ojej, to nie takie proste. A skąd ty jesteś, ze nie wiesz, co to za święta?

- Jestem ze Skylandu. U nas od jakiegoś czasu pojawiają się choinki i jakieś takie kolorowe ozdoby, ale nikt nie pamięta, dlaczego świętujemy i dlaczego dostajemy prezenty.

- Ach, no tak. U nas jest podobnie – westchnęła pani od pomidorów.”

Ten fragmencik z opowiadania dziecka uświadomił mi, że ignorancja dotycząca pochodzenia świąt Bożego Narodzenia chyba już osiągnęła apogeum. I nie naprawi tego jedna, zwykle kiepsko prowadzona lekcja religii, na którą zwykle chodzi tylko część uczniów. Rozmowa z moim dzieckiem na temat tych opowiadań i Świąt uświadomiła mi jak daleko zabrnęliśmy i jaki mętlik w głowie mają nasze dzieci. A to było już ponad dziesięć lat temu. Potem było już tylko gorzej.

O funkcjach literatury można dyskutować, czym zajmują się zapewne znawcy przedmiotu. Nie jestem nim, jak już mówiłam, tylko mamą czwórki dzieci, która miała zwyczaj czytać dzieciom książki przed snem. I mimo, że nie każdy wierzy w kulturotwórczą misję literatury – dziś już bardziej filmu - to jednak uważam, że ona kształtuje postrzeganie otaczającej rzeczywistości. I co się okazało? Uświadomiłam sobie, że od dawna nie spotkałam w żadnej książce czytanej najmłodszym odniesień do religijności, do zwyczajów z niej wyrastających, ba! nawet istnienia czy nieistnienia Boga. Jedyny i całkowicie odosobniony wyjątek, to krótki akapit w jednej z książeczek z serii „Miś i Tygrysek”(Janosch „Wujek Puszkin dobry niedźwiedź”). Bohaterowie stoją przed katedrą w Kolonii i pojawia się w tekście słowo „Bóg”. Oto ten fragment: „Żeby Bóg nie był ani duży, ani mały – zastanawiał się dalej Tygrysek – to nie jest możliwe. Coś, co jest duże, nie może być równocześnie małe./- A właśnie że może! – krzyknął Miś. – Weźmy na przykład powietrze! Czy jest duże, czy małe? Przecież powietrze nie jest ani duże, ani małe. W dodatku jest wszędzie. No widzisz!”

Literatura dziecięca i młodzieżowa już od dawna jest jakby zawieszona w próżni metafizycznej wyprana z odniesień do Boga i cywilizacji chrześcijańskiej. Próbuje się przedstawiać dzieciom świat wartości bez pokazania źródła tych wartości. Po prostu, bo tak.

Badanie CBOS pokazuje, że najwyraźniej młodzież urodzona już w XXI wieku i wychowana „z duchem czasów” nie ma ani wiedzy o tradycjach, ani jakiejkolwiek więzi z nią. Wychowywani w … duchu? No właśnie, czego?. Czy w ogóle w tej kulturze jest jeszcze jakiś duch? Duch wymaga odniesienia do metafizyki, a tego nie ma.

Ponieważ dziś tak trudno znaleźć książkę dla dzieci, gdzie pojawiają się choćby śladowo przedstawione polskie zwyczaje oparte na tradycji i religijności, co skonstatowałam czytając dzieciom do poduszki, to pomyślałam, że skoro nie ma, to może powinna być. Postanowiłam taką stworzyć wykorzystując przeprowadzony w 2015 roku przez panią w przedszkolu projekt, którego celem było opisanie weekendu z rodziną, którą odwiedza mieszkająca zwykle w przedszkolu pluszowa zabawka.

I okazało się z tych tekstów tworzonych przez dzieci i rodziców, że dzieci są oczywiście różne, ale że duża część chodzi do kościoła, mają brata, którzy idzie do komunii, ktoś był na chrzcinach, ktoś przekręca modlitwy i ktoś fałszował kolędy… Zebrałam te historyjki i napisałam z nich książkę. No cóż, zapewne nie jest to arcydzieło, ale tekst oparty na prawdziwym obrazie współczesności. Zawsze można go poprawić. Ale niestety taki zbiór opowiadań z życia wziętych, który ukazuje pozytywny obraz rodziny i przybliża wartości polskiej tradycji i kultury nie znalazł wydawcy. Chociaż to właśnie od obrazu świata ukazywanego przedszkolakom zależy ich późniejszy rozwój także duchowy i emocjonalny. Wydawcy nie znalazłam, trudno, ale wydrukowałam sobie egzemplarz w A4 i czytałam moim dzieciom. Bardzo lubili tę książkę, bo to było o nich. Mogli przejrzeć się w bohaterach książki jak w lustrze. Nie o pieskach ani kotkach, nie o robotach i magicznych mocach, ale o dzieciach, o zwykłych ludzkich dzieciach…

Od napisania książki do ukazania wyników badania CBOS minęło prawie osiem lat i pamiętam, że to badanie CBOS brutalnie uświadomiło mi, że to lustro już całkowicie zmatowiało i niczego nie odbija. Galopująca laicyzacja sprawiła, że w ciągu kilku lat ta książeczka stała się kompletnie nieaktualna. A pustka duchowa, która nas otacza zbiera swoje żniwo w postaci fali zaburzeń psychicznych, depresji i samobójstw wśród młodzieży, czego przykłady mam niestety także wśród znajomych.

Przyszło mi jeszcze do głowy, że przecież literatura zwykle dotyka problemów mniejszości. Ponieważ większość jest nieciekawa. „Koń jaki jest każdy widzi”, zatem opisywanie go nie ma sensu. Czy naprawdę musimy czekać, aż to chrześcijanie staną się absolutną mniejszością na poziomie 25% i dopiero wtedy będą słyszalni?

O „Punkcie zwrotnym” Malcolma Gladwella(„The Tipping Point”) już wspominałam. To w tej książce autor odnosi się do teorii masy krytycznej. Nie podważa danych liczbowych ani samej teorii, ale pokazuje mechanizm – co jest potrzebne, by wywołać falę, modę lub trend, które stają się epidemią. Może warto z tej wiedzy skorzystać już dziś i nie czekać, aż cywilizacja chrześcijańska upadnie, a niedobitki zejdą do podziemia, skąd rozpoczną swą mozolną misję na nowo. Już dziś trzeba szukać jednostek, czyli „trend setterów”, które są w stanie pociągnąć za sobą młodzież.

W ramach oddziaływania siły kontekstu, należy przyjrzeć się wnikliwie naszej kulturze, tam szukać nisz do zagospodarowania. W końcu wystarczy tylko 25% naprawdę zaangażowanej mniejszości wśród młodzieży, żeby trendy się odwróciły i ocaliły zachodnią cywilizację od upadku. A skoro obecnie wśród młodzieży autentycznie wierzący stali się mniejszością, to może warto dotknąć tego zjawiska także w literaturze czy raczej filmie i muzyce, które przemawiają do młodych. Dziś kulturę tworzy Internet.

Tylko kto to ma zrobić? Czy są jeszcze ludzie z pokolenia rodziców tej młodzieży, którzy byliby w stanie stworzyć takie utwory w atrakcyjnej dla młodych formie, by powstrzymać przed upadkiem coraz bardziej próchniejący pień? Kto odważy się wreszcie zdjąć ten łańcuch zamilczenia? Czy są twórcy, którzy czują się na siłach, by zawalczyć o młodego widza czy czytelnika? Kto ma w sobie jeszcze na tyle wiary, by udźwignąć takie wyzwanie?

Jak mówił Jan Zamoyski na przełomie XVI i XVII wieku tworząc pierwszą prywatną uczelnię w Polsce: takie będą Rzeczypospolite, jakie jej młodzieży chowanie.

 Mam nadzieję, że tym, którzy wychowują młodych ludzi daleko będzie od postawy wyrażającej się w żarcie: „Co jest gorsze, ignorancja czy obojętność? - Nie wiem, wszystko mi jedno.”

Nie bądźmy obojętni i zdejmijmy łańcuch z drzewa. Może nie spróchniało do końca i jeszcze odżyje.


myślę więc piszę i piszę, żeby wiedzieć, co myślę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo