konglomeratka konglomeratka
208
BLOG

Sami dobrzy Niemcy – czyli jak to się robi w Hiszpanii

konglomeratka konglomeratka Społeczeństwo Obserwuj notkę 15
Dziś w zasadzie może powinnam pisać o rocznicy Powstania Warszawskiego. Rocznica jak co roku budzi emocje i pytania. Ale nie będę.

Wypadałoby może jak zwykle napisać o bohaterach, których losy mogłyby posłużyć za niejeden fascynujący scenariusz filmowy albo gotową powieść sensacyjną. O tych, którzy tam byli i przeżyli. Także o tych, którzy oddali życie, by zrzucić jarzmo niemieckiego terroru, nieporównywalnego z żadnym innym okupowanym przez Trzecią Rzeszę kraju, ale też by zaznaczyć rolę gospodarza na ziemi, nad którą już krążyło widmo nowej sowieckiej okupacji. Nie będę jednak o tym pisać. Może są inni, którzy zrobią to lepiej ode mnie. Martwi mnie jednak to, że losy tych ludzi dla wielu, a już na pewno dla zachodnich literatów, są mniej ciekawe i inspirujące niż na przykład losy biednych upokorzonych Niemców w powojennym Berlinie…

Podczas wakacyjnego pobytu w Hiszpanii zaintrygował mnie krótki materiał informacyjny w telewizji, który zapowiadał wywiad z Palomą Sánchez-Garnica, autorką powieści nagrodzonej Premio Planeta za ubiegły rok, zatytułowanej „Victoria”. Obrazki w tle ukazujące charakterystyczne zabudowania Berlina i krótkie streszczenie powieści, skłoniły mnie do jej zakupu i przeczytania w oryginale, albowiem przewrażliwiona na temat tego, jak się zakłamuje historię Niemiec, byłam ciekawa, co się czyta na ten temat po hiszpańsku. I niestety odczucia mam mieszane.

Na końcu książki w Nocie od autorki, Paloma Sánchez-Garnica zarzeka się, że to nie jest powieść historyczna, a opowieść o uniwersalnych ludzkich wartościach i uczuciach, które poddane są okolicznościom w jakich przychodzi żyć powieściowym postaciom, które je ucieleśniają. Że historia jest tylko tłem.

To wszystko prawda, owszem, tylko że na koniec liczy się tak zwane „ogólne wrażenie”. A jakie ono jest?

W powieści „Victoria”, której zagmatwaną fabułę - trzeba przyznać - nieźle się czyta, źli są głównie Sowieci i Amerykanie, a najbardziej szlachetni „zwykli Niemcy”.

Jak to się zatem robi w Hiszpani?

Bierze się jako bohatera kobietę. Niezwykłą. Np. utalentowaną kryptograf pracującą nad niezwykłym szyfrem i zdolną piosenkarkę utrzymującą się ze śpiewania w nocnym lokalu w jednym. Najlepiej z małym dzieckiem. W tym przypadku są to siostry, które przeczołgała wojna. Ale nie wspomina się w zasadzie o tym, kto ją wywołał, jaki był jej cel i jak do niej doszło. Rodzice zginęli – matka śpiewaczka uciekając do USA zatonęła razem ze statkiem, a ojciec naukowiec, który w sumie był poczciwym człowiekiem… Cytat: „…chociaż nie był nazistą, to owszem wstąpił do partii (…) Któż mógł zachować swoją pracę, jeśliby tego nie zrobił? W dniu w którym Hitler ogłosił atak na Rosję, mój ojciec słuchał w przerwie w pracy radia i najwidoczniej wymamrotał głośno to, co wielu myślało, że ta wojna to szaleństwo i że Hitler ściągnie na nas katastrofę. Jeden z kolegów z pracy to usłyszał i doniósł na niego za sianie defetyzmu” (str. 55). I tak oto szlachetny niemiecki naukowiec, który tylko należał do NSDAP zmuszony okolicznościami, staje się ofiarą i ląduje w kompanii karnej, którą potem wysyłają na front zachodni i ginie podczas lądowania aliantów w Normandii.

Już na tej 55. stronie hiszpański czytelnik zostaje zmanipulowany. Atak na Polskę w roku 1939 najwyraźniej nie wzbudził w przyzwoitym Niemcu żadnych obiekcji, dopiero plan Barbarossa dwa lata później. Wcześniej defetyzmu nie rozsiewał. Tak jakby napaść na Polskę była czymś oczywistym i po co o tym mówić w powieści…

W powieści są sami dobrzy Niemcy. Ten zły, jedyny Niemiec z NSDAP, z Wehrmachtu, który pojawia się w tej książce, ginie od razu na początku w niewyjaśnionych okolicznościach, które sugerują, że zajęła się nim ruska bezpieka. Jedyny, który ukazany został, jako ten, który brał udział w walkach i służył w wywiadzie niemieckim u gen. Gehlena (późniejszego twórcy BND, czyli zachodnioniemieckiej federalnej służby bezpieczeństwa), ten jedyny Niemiec uosabiający horror hitleryzmu i bestialstwo Niemców, znika z pola widzenia czytelnika już w pierwszym rozdziale.

Widać, że autorkę fascynuje Berlin, bo to kolejna powieść, której akcję tam umieszcza. Zresztą sama pisze, że Berlin w XX wieku jest źródłem tylu inspirujących historii, ilu ludzi go zamieszkuje. Toteż bohaterki jej najnowszej książki są przedstawiane jako ofiary wojny, które po wkroczeniu Armii Czerwonej zostają zgwałcone przez sowieckich żołdaków, a potem próbują przeżyć w ruinach powojennego Berlina, podzielonego na strefy okupacyjne. Jedna żyje w amerykańskim sektorze, przez jakiś czas przebywa w USA lat pięćdziesiątych, druga wikła się w związki z bezpieką po sowieckiej stronie.

Akcja rozgrywająca się w Stanach ukazuje natomiast kraj, w którym rasizm i metody działania służb nie różnią się od tych znanych z opowieści o Gestapo i prześladowaniach Żydów. To zestawienie nasuwa te skojarzenia automatycznie i chociaż relatywizuje w ten sposób zbrodnie niemieckie podczas wojny, to autorka stosuje ten fabularny zabieg celowo. Oczywiście pojawia się tam wtedy szlachetny Żyd i jeszcze bardziej szlachetna rodzina bawarska, która dwa pokolenia wstecz wyjechała z Niemiec i osiadła w Alabamie, której szlachetny syn adwokat broni w procesach karnych czarnych Amerykanów, ku zgrozie i rozpaczy czysto amerykańskiej białej rodziny jego żony, farmerów z Alabamy.

Postaci głównych bohaterów są nakreślone dość przekonująco. Ponieważ, jak już wielokrotnie tu wspominałam, mam w swym życiorysie okres spędzony w NRD, to najbardziej wiarygodna psychologicznie dla mnie postać, to siostra głównej bohaterki, czyli Rebeka. Uosobienie tego, z czym osobiście się zetknęłam w NRD. To ona jest naiwna, tchórzliwa i niezbyt lotna, wierzy w zbawczą rolę ZSRR, to ona wygaduje komunały o wyższości socjalizmu nad zgniłym imperializmem i to ona uznaje, że w NRD można żyć spokojnie, tylko trzeba przestrzegać zasad. Nie widzi tylko, że tam nie ma innych zasad niż szantaż i niewola.

Książka obejmująca swoją fabułą lata mniej więcej 1945- 1964 z retrospekcjami do roku 1938. W ogóle nie wspomina o okolicznościach dojścia do władzy Hitlera i tego, jak entuzjastycznie był przyjmowany przez 98 procent społeczeństwa niemieckiego. Jak już mówiłam, jedyny nazista w tej książce, który podążył za Hitlerem i jego ideami, ginie już w pierwszym rozdziale i jak mówi bohaterka:

„Poznałam go na uniwersytecie. Był starszy dwa lata i to była miłość od pierwszego wejrzenia. Był słodkim, przystojnym chłopakiem, uważnym, inteligentnym, zabawnym i pełnym życia i planów. Ale nazizm skradł jego serce. Najpierw była przynależność do NSDAP, potem do SS, przejął nazistowskie postulaty, a jego żarliwe oddanie ułatwiło mu błyskawiczny awans i stał się wysokim oficerem Waffen-SS. Stał się porywczy i arogancki. Kłóciliśmy się ciągle. Wojna, ten przeklęty mundur, który zdawał się zmieniać go w eleganckie monstrum, wszystko to zmieniło tego dobrego człowieka, którego poznałam. Mimo to nadal byliśmy razem. Wojna rozdzieliła nas na długi czas. Przyznaję, że miałam nadzieję, że kiedy w końcu skończy się to szaleństwo, wróci triumfalnie i być może mogłabym odzyskać człowieka, w którym kiedyś się zakochałam.”

No cóż. Nie wrócił triumfalnie, ale ile zła uczynił, tego się czytelnik nie dowie. Bo nie o tym ma być ta książka. Ona ma pokazać uciemiężenie narodu niemieckiego rozdartego po wojnie przez aliantów i ofiarę tej wojny.

Z tej książki Hiszpanie nie dowiedzą się, że Polska była pierwszą ofiarą wojny. Ja wiem, że to tylko powieść i że nie da się pisać o wszystkim. Ale nawet w powieści takie historyczne fakty gdzieś na marginesie warto dodać. Ale Polska nie istnieje. W ogóle jej nie ma. Nawet, kiedy jest mowa o okropnościach, które powodowali Niemcy, to mówi się „na wschodzie, w Rosji”, ale nie pada słowo Polska. Nawet gdy mowa od odkryciu promieniowania i rozwoju energii atomowej, pojawia się bezprzymiotnikowe stwierdzenie „małżeństwo Curie”.

Jako Polacy nie jesteśmy najwyraźniej ciekawym i inspirującym materiałem na dobrą literaturę. W tej powieści na przykład pojawia się bohaterka drugiego planu – uciekinierka z Węgier, która relacjonuje wydarzenia z Budapesztu w roku 1956, ale nie ma bohaterki np. z Polski, gdzie także w roku 1956 miały miejsce znamienne wydarzenia. Ciekawe dla mnie jest też to, że w powieści nie pojawia się w ogóle powstanie berlińskie w sowieckiej strefie w roku 1953. Czyżby było tak samo nieistotne i znikome jak kreowana na siłę od lat dziewięćdziesiątych rzekoma opozycja w hitlerowskich Niemczech?

Duża część powieści rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, w czasach histerii antykomunistycznej i panujących zwłaszcza na południu utartych rasistowskich zwyczajów, których uosobieniem jest Ku-Klux-Klan. Powieść, w której fabuła przenosi nas z jednego kontynentu na drugi jest napisana naprawdę dobrze. Czyta się ją jednym tchem. I to jest największe zagrożenie. Takie powieści pozostawiają w pamięci czytelników nie tylko przeżycia bohaterów, którym kibicują podczas lektury, ale także ogólne przesłanie i ogromną dozę wiedzy i wyobrażeń o przedstawianych historycznych okolicznościach. Ale dla mnie to co nienapisane, te przemilczane elementy są najgroźniejsze. I tu mam główne fabularne zastrzeżenie do pisarki: „Jeśli w pierwszym akcie powiesiłeś strzelbę na ścianie, to w kolejnym musi wystrzelić” (A. Czechow)

Autorka zostawia niedosyt, bo nie pisze, co było w mikrofilmach, które są ponoć tak ważne w trakcie rozwoju fabuły i ku memu ogromnemu zdziwieniu dość szybko znikają z pola widzenia oddane po prostu bez mrugnięcia okiem Amerykaninowi niemieckiego (!) pochodzenia. Tajemnicze mikrofilmy z pierwszych scen powieści, zawierają ponoć ważne dla USA informacje o Związku Radzieckim, które ten „zły Niemiec” skopiował i schował, jako kratę przetargową na w razie czego po wojnie.

Ta strzelba, która w pierwszym akcie wisi na ścianie, nie wypala w ostatnim akcie. A powinna.

Może to właśnie z tych tajemniczych mikrofilmów, przeszmuglowanych do USA, hiszpańscy czytelnicy dowiedzieliby się, że to co pisze na stronie 15., w pierwszym rozdziale książki wprowadzającej w tematykę, to kłamstwo. Pojawia się tam mianowicie stwierdzenie, sugerujące czytelnikowi, że Rosja była i zawsze będzie wrogiem Niemiec. Może te tajemnicze mikrofilmy, które są początkowo kołem zamachowym akcji, a potem znikają, pokazałyby prawdę o tym, że Rosja i Niemcy przez wieki współpracowały ze sobą, zwłaszcza w celu anihilacji wolnej Polski, że to Niemcy po pierwszej wojnie światowej zaprosili ZSRR na europejskie salony, że to ZSRR pozwoliła Niemcom zbroić się i ćwiczyć na swoich poligonach i była wsparciem surowcowym dla rozwoju III Rzeszy, że to pakt Hitler-Stalin znany u nas jako pakt Ribbentrop-Mołotow wydał wyrok śmierci na Polskę i że Rosjanie i Niemcy podali sobie ręce w Brześciu po wspólnym rozbiorze Polski w roku 1939. Może z tych mikrofilmów hiszpański czytelnik dowiedziałby się o niemieckich i sowieckich zbrodniach na Polakach, w których oba totalitarne systemy dążyły do wymazania z mapy Polski i fizycznego zlikwidowania narodu polskiego. Może z tych mikrofilmów dowiedzieliby się, co to był Katyń, wywózki Polaków z terenów zajętych przez Sowietów w głąb Rosji albo Palmiry i Piaśnica? Ale hiszpański czytelnik nie dowie się, że już od pierwszego dnia wojny Niemcy realizowali swój ludobójczy scenariusz mordując Polaków metodycznie na podstawie list z donosów sąsiadów, że wymordowano podstępem zwabionych krakowskich profesorów, że obozy koncentracyjne powstały najpierw z myślą o eliminacji Polaków, że pierwszymi ofiarami komór gazowych w Auschwitz byli Polacy i sowieccy jeńcy, a nie Żydzi. Że tylko w Polsce za pomaganie swoim żydowskim sąsiadom, z którymi przez wieki dzieliło się losy, groziła kara śmierci. I że powstanie w 1944 roku, którego rocznicę dziś mamy, było krzykiem rozpaczy i wołaniem do świata o ratunek. Że Niemcy zrównali z ziemią Warszawę i wymordowali miliony Polaków. Że przywódcy USA i Wielkiej Brytanii zdradzili nas w Teheranie i w Jałcie, czego skutkiem było m.in. to, że „sojusznicy” aliantów nie kiwnęli palcem, by pomóc walczącej warszawie w sierpniu przed osiemdziesięciu jeden laty…

Te mikrofilmy mogłyby stać się epilogiem do tej powieści. Ale tego wszystkiego nie dowie się hiszpański, ani żaden inny czytelnik, bo nie ma najwyraźniej woli, by takie książki o Polakach i ich bohaterach powstawały. Bo co jest warty ten bezmiar cierpienia, którego traumę polskie społeczeństwo odczuwa do dziś dnia. To nie jest ciekawe.

Nagradzane są za to powieści o biednych Niemkach…

I dzisiaj, w rocznicę powstańczego zrywu, który dla Polaków okazał się katastrofalny w skutkach, proszę Panią Autorkę tylko o jedno. Proszę przyjechać do Polski, do Warszawy…

Pani Pamelo, proszę napisać drugą część tej powieści, w której zawartość tych mikrofilmów ukaże ogrom heroizmu i wolę przetrwania narodu polskiego.


Przypis:

Premio Planeta to jedna z najstarszych i najbardziej prestiżowych nagród literackich w Hiszpanii. Odkryłam, że Wydawnictwo Filia właśnie wydało tę książkę po polsku.

myślę więc piszę i piszę, żeby wiedzieć, co myślę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo