konglomeratka konglomeratka
145
BLOG

Raport o stanie… świata naszych dzieci. Czyli o tym jak bardzo zawiedli dorośli.

konglomeratka konglomeratka Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
Pochyliłam się nad udostępnionym na stronach fundacji Unaweza raportem „Młode głowy” dotyczącym stanu zdrowia psychicznego, poczucia własnej wartości i sprawczości wśród młodzieży. I mam sporo uwag.

Nie jestem socjologiem, ale i tak napiszę, co sądzę. Nie odrzucam wszystkich wniosków, jakie ten raport ukazuje, zwłaszcza dwa pierwsze są dla mnie oczywiste, ale chcę pokazać, że na podstawie takiego raportu i tak nie mamy pełnego obrazu tego, co się dzieje z naszymi dziećmi. Bardziej czytelne jest za to, co się dzieje z dorosłymi.

O badaniu:

Po pierwsze mam wrażenie, że raport z jednej strony coś próbuje sprawdzać, czyli badać, a z drugiej chce coś ukryć - odczuwam pewne ideologiczne odchylenie w tym badaniu, czyli robienie badania pod jakąś tezę. Dlaczego? Ano dlatego, że tak naprawdę ono więcej mówi o badających niż o badanych.

Przykłady? Oto kilka z nich.

Jak przeprowadzono to badanie? Otóż poprzez formularz on-line wysłany do wybranych szkół. Na stronie 10 raportu czytamy:

„Ze względu na niemożność przebadania grupy młodzieży w całości oraz wysokie koszty badania zdecydowano, że dobór respondentów do badania „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym” będzie doborem celowym (arbitralnym). (…) Dobór celowy to metoda polegająca na dobieraniu elementów populacji wyłącznie na podstawie indywidualnej decyzji badacza, który wykorzystuje w tym celu swoją wiedzę oraz doświadczenie. Korzystanie z tego sposobu dobierania elementów do badania może utrudniać zebranie reprezentatywnej grupy, ale nadal jest to jedna z najbardziej popularnych metod nielosowego (nieprobabilistycznego) doboru próby.”

Dziwną nadreprezentację stanowi tutaj populacja szkół z Mazowsza, w tym z Warszawy (str.12) gdzie dystansuje pozostałe powiaty o kilka długości. Jakoś wyjątkowo mało jest szkół ze Świętokrzyskiego i Małopolski w relacji do np. gęstości zaludnienia. W powiecie Warszawskim przebadano ponad 8 tysięcy uczniów, a w powiecie krakowskim tylko tysiąc. Mniej niż w Elblągu. To duża różnica biorąc pod uwagę to, że Kraków jest drugim co do wielkości miastem w Polsce i można domniemywać, że problemy wielkomiejskie są bardziej podobne do warszawskich niż elbląskich. Ale nie znam się aż tak na doborze grupy badawczej, choć dla mnie to jest dość dziwne zestawienie.

Ponadto ponad połowa uczniów, która brała udział w badaniu to uczniowie szkoły podstawowej, a wśród nich największą grupę stanowili uczniowie klas ósmych w wieku lat 13. Czyli, jeśli dobrze liczę, tych którzy poszli do szkół jako sześciolatki.

Zestresowani ósmoklasiści wepchnięci przedwcześnie w szkolne tryby jako miarodajne źródło stanu umysłów młodych ludzi? Jaka jest wiarygodność ich deklaracji? Czy zaburzenia pewności siebie to nie jest przypadkiem skutek tej nieszczęsnej reformy? To musiało się na nich odbić i to widać w tym badaniu. Niestety. Ja to widzę na pierwszy rzut oka, ale takiego wniosku w tym raporcie nie ma. Na szczęście reformę cofnięto ale szkody wyrządzone dzieciom i młodzieży będą sią za nimi ciągnąć latami. To jest dramat tego pokolenia.

Kolejny dramat tych roczników, to ogłoszona na dwa lata pandemia. A czy to nie są te roczniki, które na dwa lata zostały odcięte od rówieśników, posadzone przed ekrany, odcięte od nauczycieli, zmuszeni do nauki na odległość? Spadek poczucia własnych kompetencji pogłębiony przez niedomagania nauki zdalnej, musiał przecież tak się skończyć.

Oprócz tego, że badanie w dużej mierze przeprowadzono na dzieciach, które zbyt wcześnie poszły do szkoły, aby ich rozwój intelektualny szedł w parze z rozwojem emocjonalnym, oraz nieszczęsna pandemia, to jeszcze na to nakładają się problemy wkraczania w wiek dojrzewania, gdzie poczucie własnej wartości zwykle jest w rozsypce i dopiero zaczyna się budować. Tak więc mnie akurat wcale nie dziwi to, że poziom niezadowolenia z siebie w tym wieku wyszedł w tym raporcie tak wysoki. Ale czy to jest powód do wszczynania alarmu? W jakimś aspekcie tak, a w wielu niekoniecznie.

Przeprowadzanie takiego badania w szkole, na jakiejś lekcji, zwykle informatyki lub godziny wychowawczej, nie jest najlepszym sposobem na uzyskanie wiarygodnych rezultatów. Po pierwsze uczniowie mogą wcale nie chcieć takiego badania wypełnić i z tego co widać, co piąty nie dokończył lub odmówił wypełnienia do końca tej ankiety. Po drugie jeśli to była np. pierwsza lekcja, na którą ktoś przyszedł niewyspany w złym humorze i z poczuciem, że zamiast robić „coś fajnego” będą wypełniać jakieś durne ankiety, może sprawić, że uczeń będzie na wszystko reagował negatywnie, wyolbrzymiał stan swojego złego samopoczucia do tego stopnia, że to wszystko jest bez sensu i w ogóle „żyć się odechciewa”. Ale także jest ryzyko, że jakaś część uczniów wypełniała ankietę wybierając przerysowane odpowiedzi lub zupełnie niewiarygodne w odniesieniu do siebie z chęci wyróżnienia się, albo zwyczajnej zgrywy i „tak dla jaj”. Dla badania takie warunki jego przeprowadzenia mogą mieć znaczenie, bo nie zostały podparte żadnymi badaniami fokusowymi w grupach pod okiem socjologa lub psychologa ani nie przeprowadzono ich w warunkach bardziej intymnych, skłaniających do większej otwartości. Czy to może zniekształcać wyniki? W jakimś stopniu pewnie tak. Na ile te odpowiedzi są wiarygodne – można mieć pewne wątpliwości.

W pewnej części badania poczułam lekkie zaniepokojenie, gdy zaczęłam czytać omówienie wyników dotyczących problemów młodych ludzi. Gdy przyjrzałam się tym pytaniom, zaczęłam się zastanawiać, co to w ogóle są za pytania do dwunasto- czy trzynastolatka? Na tak sformułowane pytania naprawdę w wieku dwunastu lat można z jednej strony „strzelać”, a z drugiej dostosowywać się do oczekiwań. Żeby nie wydać się „głupim”, że się nie rozumie, o co chodzi w tym pytaniu, trzeba coś wybrać, coś co się jakoś kojarzy…

Na stronie 28 raportu jest zamieszczona lista problemów młodych ludzi. Ale nie jest to lista stworzona z analizy odpowiedzi uczniów na pytania otwarte i swobodne wypowiadanie się, co jest dla mnie konkretnie problemem, ale jest to lista zamknięta do wyboru i jest to wykaz sugerowanych problemów. Na ile te sugerowane problemy są prawdziwe, a na ile są projekcją wyobrażeń osób projektujących badanie, a nie samych uczniów? Na ile jest to obraz problemów istniejących w głowach układających ankietę, a na ile te problemy gdzieś wcześniej były sygnalizowane i formułowane w taki właśnie sposób?

 I tu pojawiła się u mnie lampka ostrzegawcza, która uruchomiła skojarzenie z tzw. najbardziej nieetycznym eksperymentem psychologicznym zwanym „potwornym eksperymentem” przeprowadzonym kiedyś w stanie Iowa w 1939 roku przez psychologa Wendella Johnsona i jego studentkę Mary Tudor, którego wyniki były ukrywane przez ponad pół wieku. To był eksperyment, w którym ukazano jak silnie oddziałuje na dzieci wmawianie im rzeczy, o które wcześniej się w ogóle nie podejrzewały – wmówiono dzieciom problemy z wymową i wywołano u nich jąkanie, choć wcześniej mówiły dobrze. Sposób „incepcji” tej wady wymowy skojarzył mi się właśnie z tymi pytaniami z ankiety.

Bo co to jest na przykład za pytanie: jak często nie akceptowałeś/aś tego, kim jesteś lub jak wyglądasz? Już samo sformułowanie jest kuriozalne dla dwunasto- czy trzynastolatka. W tym wieku można siebie lubić, albo nie lubić, ale słowo „akceptować się” ? Trochę wydaje się modną nowomową, pokłosiem tego, co dzieci słyszą wokół siebie, tego, co pojawia w mediach. Ciągle gdzieś się słyszy o „samoakceptacji” i stan ten stał się czymś na kształt współczesnego bożka - „najważniejsze, żeby siebie akceptować”. Ale co to znaczy w wieku trzynastu lat?! Czy jak zawalam sprawdziany, bo się nie uczyłem, to się nie akceptuję czy po prostu nawalam? Czy jeśli rodzice „się czepiają”, bo znów zapomniałem odrobić zadania domowe, to „mam wywalone” i „się akceptuję”? Albo takie pytanie: jak często odczuwałeś/aś presję ze strony Twoich kolegów/koleżanek? Ale w jakim sensie? Jaką presję, że co?

W badaniu o dziwo pojawia się w pytaniu o płeć opcja „inna”. Już samo to przywodzi mi znów na myśl ów potworny eksperyment z wmawianiem dzieciom nieistniejących problemów. I taką odpowiedź podało 3,4% uczestników badania. Ilu z nich odpowiedziało tak „dla jaj”? Ilu z nich odpowiedziało tak, bo to modne? A ilu z nich faktycznie ma jakieś zaburzenia na tym tle? Zwłaszcza że największy odsetek tych wskazań był u uczniów starszych, w wieku licealnym, gdzie burzliwy okres dojrzewania osiąga apogeum, a na to nakładają się też inne problemy. Na stronie 51 omawia się odpowiedzi na pytanie „jak często doświadczają przemocy w rodzinie”. I tak: Najczęściej przemoc w rodzinie jest rozpoznawana i doświadczana przez uczniów, którzy zadeklarowali płeć „inna”. Czyli już choćby w tym pytaniu widać, że zaburzenia osobowościowe, także te dotyczące płci, mogą być wynikiem złych doświadczeń zaznanych w dysfunkcyjnym domu, a niekoniecznie są problemem samym w sobie.

O problemie z motywacją do działania

Głównym problemem jaki wyciągają na wierzch autorzy raportu jest wśród dzieci brak chęci działania. Ponad połowa młodych odczuwa brak motywacji do działania. Ok, ale do działania w ogóle, czy tylko do nauki? Ale jeśli się dobrze zastanowić, to może młodzież nie ma chęci do działania, bo po prostu nic nie musi robić? Jest im tak dobrze, że nie trzeba się wysilać. A jeśli chodzi o naukę, to faktycznie nie widzą sensu w zakuwaniu, bo wiedza jest w telefonie na wyciągnięcie ręki.

Jeśli popatrzymy na stan cywilizacji w jakiej żyjemy i dobrobytu, jaki w Polsce osiągnięto w przeciągu ostatnich trzydziestu lat, to naprawdę ich rodziców może napawać dumą to, czego dokonali w ciągu swego życia, ale ich dzieci to po prostu rozleniwiło. W ilu domach dzieciom „przychyla się nieba”, żeby mieli lepiej niż ich rodzice. To naturalna troska. Ile razy słyszy się z ust rodziców dzisiejszych nastolatków, że „ja ciężko pracowałem, żeby moje dzieci miały lepiej; nie mieliśmy takich możliwości, ale nasze dzieci będą je miały…” To ambicje starszego pokolenia, by wygrzebać się z niedostatku doświadczonego w epoce komunizmu wydźwignęło nasz kraj na poziom dobrobytu nieznanego u nas nigdy wcześniej. Natomiast dzieci tego nie rozumieją, bo one już znają tylko ten stan dobrobytu i dla nich „jest dobrze” – jest „good enough”, więc po co chcieć więcej. Życie stało się łatwe, a smartfon wyręcza nas nawet w myśleniu. Co gorsza stan dobrobytu i rozleniwienia w „łatwym życiu” niestety może prowadzić do wyuczonej bezradności w sytuacjach trudnych. Co też widać w tym badaniu, gdy pytano dzieci o ich sprawczość.

„MŁODE GŁOWY A ICH POCZUCIE SPRAWCZOŚCI (str. 68)

„8 na 10 uczniów (81,9 %) nie znajduje rozwiązań w kłopotliwej sytuacji”. Czyli są chowani pod kloszem – i to jest najważniejszy wskaźnik klęski wychowawczej naszych czasów, to pokazuje jak w tej dziedzinie dorośli zawiedli.

„53,8% uczniów w kłopotliwej sytuacji nie wie, co zrobić, prawie co drugi (44,1%) w kłopotliwej sytuacji spodziewa się niepowodzenia (ale jako kłopotliwą sytuację podano np. brak pracy domowej, czy przygotowania do lekcji – no to czego mają się spodziewać?) Więcej niż połowa młodych (56,4%) niekiedy uważa, że jest do niczego. Co drugi uczeń (51,2%) nie jest z siebie dumny, a 44,5% uważa, że nie wiedzie im się w życiu.”

Zastanawia to ostatnie stwierdzenie. Na ile jest kalką zasłyszanych w domu opinii i typowego polskiego narzekania. Na ile dzieci nasiąkają taką postawą w swoich domach. Bo co to znaczy w ustach trzynastolatka, że mu się nie wiedzie w życiu??? To jakiś absurd! Albo jego oczekiwania są nierealistyczne, albo ogólnie ma zły humor i po prostu wszystko jest nie tak, co w wieku lat trzynastu jest chyba stanem psychicznym dość powszechnym. Może to jest skutek rozziewu pomiędzy tym, co on sam ma i jak wygląda jego normalne życie, a tym co promują media i reklamy?

O hejcie:

Sporo miejsca poświęcono na zagadnienia zagrożeń cyfrowych i ich wpływu na dzieci. To że z jednej strony smartfon bardzo ułatwia życie jest jasne, ale z drugiej - ciągła obecność dziecka w sieci jest dużym zagrożeniem. Nie tylko jeśli chodzi o uzależnienie cyfrowe, ale także właśnie ze względu na rozbudzanie nierealistycznych oczekiwań w każdej dziedzinie życia. Wszystko ma być super! Tak jak na obrazku.

Z jednej strony jest epatowanie nierealistycznymi wzorcami, a z drugiej leje się tzw. hejt, czyli pozbawione hamulców wyśmiewanie i szydzenie z niedociągnięć i niedoskonałości zwykle ukryte za anonimowymi nazwami kont w mediach społecznościowych. W rozdziale „MŁODE GŁOWY A DOŚWIADCZENIE PRZEMOCY” raport stwierdza, że co trzeci uczeń hejtuje innych, a co dziesiąty- 9,5% uczniów deklaruje, że doświadcza przemocy rówieśniczej.

Czyli więcej hejtuje niż doświadcza hejtu. Co to oznacza? Według mnie to oznacza przyzwolenie otoczenia na takie zachowania. Kto jest temu winny? Proszę się zapytać, co oglądają u dzieci w domu ich rodzice. W ilu domach programy telewizyjne typu „siedzą i szydzą” są głównym punktem dnia, w ilu filmach z ekranu leje się z ekranu wulgarny i pełen agresji język? W ilu domach dzieci słyszą taki język z ust swoich rodziców? Tu trzeba szukać źródeł.

Jest przyzwolenie społeczne na dawanie upustu frustracji, a anonimowość w sieci, brak kontaktu twarzą w twarz ośmiela do złośliwych komentarzy. „Używanie sobie na kimś” w sieci nie pociąga za sobą – przynajmniej w założeniu - żadnych sankcji i kar w postaci odwetu od razu, co zapewne miałoby miejsce w „realu”, natomiast w sieci jest tylko na odległość. Z jednej strony to bardzo niepokojące zachowania, bo krzywdy wyrządzone w ten sposób wcale nie są mniejsze niż po ciosach „w realu”, ale z drugiej strony, dzieci też potrzebują mieć jakiś wentyl dla ujścia w nich nagromadzonych złych emocji powodowanych stresem i trudnościami w sytuacjach szkolnych. Czy gdyby ta przemoc słowna uzewnętrzniała się „naprawdę”, czyli w rzeczywistych kontaktach towarzyskich byłoby lepiej? Wątpię. To jest poważne zagadnienie i faktycznie tu raport dotknął bardzo ważnej sprawy, z którą wcześniejsze pokolenia nie miały styczności i nie ma jeszcze chyba wypracowanych środków zaradczych. Ale dobrze byłoby najpierw zbadać przyczynę i ją usunąć. A przecież przyzwolenie na agresję jest wszechobecne!

O przemocy:

Jeśli chodzi o przemoc i kontakt z nią, to ponad połowa uczniów ogląda galę FAME MMA. Ja nawet nie wiedziałam, co to jest. Musiałam doczytać. Coś tak głupiego, że nie chciało mi się wierzyć. A kto im to podsuwa? Przecież to nie młodzi produkują takie programy! Przyzwolenie na agresję produkują nieodpowiedzialni i niedojrzali emocjonalnie DOROŚLI!!!

Co się stało z dorosłymi, że tak zgłupieli, że nie dają wystarczającego wsparcia dzieciom? Ilu spośród dorosłych ma samemu problemy emocjonalne i psychiczne? W jak wielu przypadkach dorosły jest sprawcą przemocy wobec dzieci? Na stornie 47 raportu czytamy:

„Okazuje się, że doświadczanie przemocy pojawia się w ich życiu dość często, a najczęściej mają oni do czynienia z przemocą o charakterze słownym, w postaci obraźliwych treści na własny temat. (…) Duży wpływ na taki stan rzeczy może mieć powszechność „raniących” treści, z jakimi spotykają się młodzi ludzie nie tylko w środowisku rówieśniczym (9,3% młodych słyszy coś raniącego od kolegów i koleżanek), ale też wśród bliskich osób dorosłych - 12,9% młodych osób najczęściej słyszy rzeczy raniące od mamy, 10,8% od taty, a 10,5% od nauczycieli.”

Ale co to znaczy raniący komentarz? Tu trzeba by dopytać. Po pierwsze sami dorośli nakręcają spiralę takich agresywnych zachowań, bo to leje się z ekranów. Po drugie dzieci korzystając coraz więcej z komunikatorów, pisząc do siebie, a coraz mniej porozumiewając się twarzą w twarz, zatracają naturalną zdolność odczytywania mowy ciała. We wpisach czasem pojawiają się treści, które miały być żartem, ale w słowie napisanym nie ma intonacji, tembru głosu ani miny, jaką się robi wypowiadając takie słowo i odbiorca takiej wiadomości ma niepełny przekaz. Toteż może źle go odebrać i konflikt gotowy. Wykształca się zatem podświadomy instynkt doszukiwania się drugiego dna lub wręcz odwrotnie, każdy żart jest brany na serio i zatraca się poczucie humoru. Tu niestety w skutek zmiany sposobu komunikacji następuje widoczna erozja zdolności rozpoznawania znaków pozawerbalnych u młodych ludzi i mam wrażenie że ta dysfunkcja będzie się pogłębiać. Zespół Aspergera w natarciu.

Jeśli chodzi o „raniące komentarze” to na uwagę zasługują cytaty ze strony 47, gdzie dzieci wyjawiają jakie teksty usłyszały pod swoim adresem. Kilku z nich nie zaliczałabym do przemocy, ale większość tak. Pytanie, jak duża część z nich to słowa wypowiadane przez rodziców. Bo te ranią naprawdę. Z pozostałymi dziecko powinno sobie poradzić przy wsparciu rodzica. Jeśli go w nim nie ma, to wtedy faktycznie nie ma na kim się oprzeć i pojawiają się poważne zaburzenia rozwojowe w tym także skłonność do depresji.

O depresji:

Depresji lub podejrzeniom depresji poświęcono sporo czasu w tym raporcie, ale jako że jest to badanie na trzynasto- czternastolatkach, to to „podejrzenie depresji” prawie u 42 procent uczniów jest dla mnie „podejrzane”. Czytamy na stronie 39 raportu że:

„Jednym z obszarów badawczych podejmowanych w trakcie realizacji badania był ten odnoszący się do częstości występowania określonych symptomów depresji. Poziom ten postanowiono zbadać przesiewowym testem na depresję dzieci i młodzieży autorstwa Kutchera. Jak wskazują dane zawarte na wykresie, wszystkie analizowane symptomy depresji występują wśród uczniów biorących udział w badaniu, choć przyznać trzeba, że w różnym natężeniu.”

A czy to nie oznacza tylko tyle, i aż tyle że jest to modny temat i tak jak z encyklopedią zdrowia, gdy zaczynamy ją czytać, po dłuższej chwili widzimy u siebie prawie wszystkie objawy wszystkich chorób?

„Do najczęściej występujących objawów zaliczyć można wyczerpanie fizyczne, zmęczenie, brak energii oraz chęć odpoczynku, na co wskazała prawie połowa wszystkich badanych osób (49,1%).” No właśnie o tym mówię. Opisane tu symptomy to raczej objaw przemęczenia naszych dzieciaków, a niekoniecznie depresji. Jak się dokładnie przyjrzeć, to każda choroba ma takie objawy, zwykłe przeziębienie także. Ale to, że dzieci są przeciążone szkołą i obowiązkami szkolnymi, a co za ty idzie mają obniżoną odporność fizyczną i psychiczną, to fakt.

Na ile doszukiwanie się symptomów depresji nosi znamiona „wmawiania” problemu tak jak miało to miejsce w niechlubnym eksperymencie dotyczącym jąkania, o którym wspominałam wcześniej, na ile to efekt mody jaka zapanowała na to słowo na określenie każdej zniżki nastroju, chandry, czy kiepskiego humoru, a na ile jest to problem już medyczny, tego badanie nie pokazuje. Tak samo mam wątpliwości co do wyników dotyczących myśli i prób samobójczych. Problem wzrostu liczby samobójstw jest jak najbardziej realny i poważny, natomiast nie mam pewności, czy ten raport pokazuje jakieś realne jego przyczyny. Nie ma ani słowa o inspiracji do takiej tematyki rozmów. Nic nie wiemy, właściwie o tle społecznym tych dzieci, o tym w jakim środowisku wzrastają. Jaki wpływ na obecność „myślenia o samobójstwie” ma na przykład moda, że to modny temat. Ile w tym pozerstwa i chęci zwrócenia na siebie uwagi, a ile to realne kryzysy w rodzinie, a także niewłaściwe dla wieku lektury typu „Notatnik samobójcy” lub filmy takie jak „Sala samobójców”. Czy ktoś pytał przy tej okazji, co dzieci czytają lub oglądają? A do ilu lektur lub filmów się nie przyznają?

Dalej czytamy, że podejrzenie depresji dotyczy bardziej kobiet (37,8%), niż mężczyzn (18%), ale najbardziej charakterystyczne jest dla uczniów, którzy określili swoją płeć jako „inna” (51,3%). Ten ostatni parametr zastanawia. Może być tak, że w depresję popadają osoby z zaburzeniami osobowości. Ale może też być dokładnie odwrotnie, to depresja i kłopoty psychiczne mogą powodować ucieczkę od siebie i wskazywanie na inną płeć. Czyż nie?

O zachowaniach ryzykownych

Na stronie 34 raportu dotyczącego w tej części omówienia zachowań ryzykownych (samookaleczeń, prób samobójczych, nadmiernego odchudzania lub katowania się ćwiczeniami ponad siły) czytamy:

„W przypadku zachowań ryzykownych, wśród czynników ryzyka można wymienić status społeczno-ekonomiczny rodziny, w której wychowuje się dziecko, relacje interpersonalne w rodzinie, umiejętności wychowawcze rodziców, cechy indywidualne dziecka, postawy i zachowania rówieśników, z którymi dziecko utrzymuje kontakt, klimat w szkole i swoiste cechy środowiska zamieszkania dziecka”.

No tak! Ale właśnie tu nie ma pogłębionych badań na ten temat! Czy ich nie przeprowadzono, czy je ukryto, tego nie wiem, ale nie ma danych o tle społecznym tych dzieci. Jeśli to badanie miałoby być wiarygodne i faktycznie poszukiwałoby przyczyn takiego stanu rzeczy, to należałoby zbadać całe tło kulturowe i społeczne tych dzieci. Zadać pytania np. skąd dziecko czerpie wiedzę o świecie, jakie programy telewizyjne ogląda się u niego w domu, czy żyje w pełnej rodzinie, czy tylko z jednym z rodziców, ile czasu spędza z rodzicami na wspólnych zajęciach – to mogą być proste sprawy domowe, jak oglądanie wspólnie filmu, albo sprzątanie, ale coś co wymaga bliskiej obecności lub współpracy. W ogóle trzeba by sprawdzić, co robią dzieci w czasie wolnym od zajęć szkolnych, ile czasu spędzają na świeżym powietrzu z rówieśnikami „w realu”, a ile „na niby” w sieci. Czy uprawiają sport, czy mają jakieś utarte wspólne zwyczaje i rytuały rodzinne, czy chodzą gdzieś razem z rodzicami, czy chodzą do kościoła itp. itd. Dopiero pogłębiona analiza dałaby obraz, gdzie są największe problemy z poczuciem własnej wartości i jest duże prawdopodobieństwo, że przyczyny takiego stanu odnajdą się w nieodpowiedzialnych lub dysfunkcyjnych zachowaniach dorosłych, czyli ich rodziców.

W jednym miejscu podsumowania zachowań autodestrukcyjnych czytamy, że: „najczęściej zachowania ryzykowne podejmują ci uczniowie, którzy na pytanie o płeć zaznaczyli kategorię „inna”. Takie osoby zdecydowanie częściej od swoich pozostałych rówieśników udostępniają dane wrażliwe na swój temat (7% odpowiedzi „często”), oglądają osoby prezentujące w sieci niewłaściwe zachowania (24,3% odpowiedzi „często”), biorą udział w internetowych challengach (9,2% odpowiedzi „często”), dokonują zakupów w grach (27,2% odpowiedzi „często”) czy hejtują kogoś (24,2% odpowiedzi „często”). „

To, że zaznaczyli płeć „inna” w połączeniu z podanymi tu ryzykownymi zachowaniami to tylko efekt rozpaczliwego krzyku o uwagę. To krzyk rozpaczy, że osoby, od których młody człowiek jest zależny, od których oczekuje bezpieczeństwa i wsparcia, po prostu nie dają mu tego. Ile z nich naprawdę ma zaburzenia płci, a ile po prostu ma kłopoty z komunikacją swoich potrzeb i agresją w ogóle, to zupełnie różne sprawy. Zaburzenia osobowości w wieku dojrzewania są częste, a kłopoty mają często podłoże społeczne, ale tego w badaniu nie wykazano.

O badaczach:

Komunikaty odrzucenia, ukazane na stronie 65 wskazują na problemy rodziców ze sobą, które oddziałują na dziecko. Złość i frustracja może mieć przyczyny gdzieś w relacji między rodzicami, w pracy, w środowisku dalszej rodziny, wśród znajomych, ale często kanalizuje się w agresji ukierunkowanej na dziecko, bo jest pod ręką i jest na pozycji niższej w hierarchii. To tzw. wyżywanie się na dzieciach jest największym zagrożeniem emocjonalnym dla bezbronnych dzieci i tu naprawdę jest ogromna praca do wykonania, ale wśród rodziców, nie młodzieży. A czym się nakręcają dorośli? Wystarczy zapytać skąd czerpią informacje o świecie i co oglądają w telefonach i w telewizji. O przyzwoleniu na agresję już pisałam.

Na stronie 52 czytamy: „Okazuje się, że wiedza i świadomość dzieci w zakresie nazywania i rozpoznawania przemocy jest skrajnie niska, co nakłada na nas obowiązek dołożenia wszelkich starań, by młodzi potrafili adekwatnie rozpoznać zjawisko, aby sięgać po pomoc.” – To rozumiem piszą autorzy projektu badawczego, ale w czyim imieniu? Kto to jest „nas”?

Jeśli w imieniu socjologów i psychologów, to czy to nie jest odbieranie kompetencji rodzicom? Stawianie dzieci w sytuacji konfrontacji z rodzicem, antagonizowanie dzieci i rodziców? Rodzice czasem po prostu wychowują i to już ma być przemoc? Zwłaszcza przy tak szerokiej definicji, gdzie w jednym szeregu wymienia się takie skrajności jak przemoc fizyczną i nadopiekuńczość (cytat dalej).

O wsparciu w kryzysie:

Na stronie 54 czytamy o tym, czy młodzi ludzie szukają pomocy psychologa. Zdecydowana większość szuka pomocy wśród bliskich. No i świetnie! Tak powinno być, że rodzic ma być wsparciem dla dziecka, psycholog tylko w ostateczności. Niepokoić powinien jednak wskaźnik procentowy. „W chwilach trudnych 53,2% uczniów szuka wsparcia u rodziców”. To jest bardzo mało. Co się stało zatem z rodzicami, że tylko niewiele więcej niż połowa dzieci widzi w nich pierwszą „deskę ratunku”? Płeć inna znów pokazuje brak zaufania do rodziców, czyli być może tam jest problem, w złych rodzicach, którzy są przyczyną problemów emocjonalnych dziecka.

 „Warto zwrócić uwagę na fakt, iż spośród wszystkich uczestników badania, dwóch na trzech uczniów (68,5%) przyznało, że nigdy nie korzystało ze wsparcia psychologa w szkole i poza nią. Wynik ten, w kontekście skali problemów, z jakimi borykają się młodzi, jest alarmujący. Okazuje się, że istnieje duży margines dzieci w kryzysie, które nigdy nie zostały zdiagnozowane i którym nigdy nie udzielono profesjonalnej pomocy psychologicznej. To nakłada na nas szczególny obowiązek wprowadzenia standardu badań przesiewowych w polskim systemie oświaty i systemie zdrowia. 87,4 % uczniów deklaruje że nie miało potrzeby korzystania z psychologa.”

Jakoś nie podzielam alarmistycznego tonu tej wypowiedzi. Wg mnie to świetnie. To znaczy że większość młodych jest normalna. Nie róbmy z psychologów nadzorców naszych dzieci. Nie odbierajmy wychowawczych kompetencji rodzicom na rzecz psychologów. Skoro cztery piąte młodych ludzi twierdzi, że nie potrzebuje psychologa, to w sumie jest to dobra wiadomość. To oznacza, że większość dzieci jest zdrowych psychicznie i nie widzi potrzeby chodzenia do psychologa, bo jak ma problem to albo samo sobie z nim poradzi, albo poprosi o wsparcie rodziców.

Okazuje się, że rodzice są najważniejsi dla młodych ludzi. Młodzi deklarują, że najbardziej podziwiają mamę (56,5%) i tatę (45,4%) – swoją drogą te 11 punktów procentowych różnicy jest zastanawiające, ale o tym może później. Ponad połowa (53,2%) u rodziców szuka wsparcia w trudnych chwilach. A jednak co dziesiąty młody człowiek (12%) czuje się niekochany przez swoich rodziców. Czyli częściej niż co dziesiąty uczeń ma poczucie braku miłości ze strony rodzica i tym samym jest pozbawiony istotnego wsparcia emocjonalnego. Tę grupę dzieci trzeba zbadać dogłębniej, z czego wynika taka ocena, bo jest to dużo.

W kwestii przemocy domowej pojawiają się w raporcie tak szerokie definicje, że wypaczają w ogóle sens pojęcia „przemoc”. Na przykład „ograniczenie swobodnego poruszania się” na pewno nie jest krzywdą, a często wyrazem troski i rozsądku rodziców. Kłóci się to zresztą z powszechną praktyką szkół, nawet ponadpodstawowych, które na każde wyjście ze szkoły żądają tysięcy zgód od rodziców. Nawet w klasie maturalnej. Albo na przykład do przemocy zalicza się, jak rodzic widząc, że dziecko zaniedbuje swoje obowiązki „straszy’” że zabierze telefon, odetnie Internet, albo zakaże wychodzenia ze znajomymi do kina. Według podanych tam definicji, to już jest przemoc. Sorry, ale to mnie nie przekonuje. Wychowywanie niestety to nie tylko głaskanie po główce. W niektórych sytuacjach dyscyplinowanie wymaga stosowania kar i negocjacji warunków.

O rodzicach raport pisze na stronie 30 tak:

„Polscy rodzice zajmują pierwsze miejsce pośród wszystkich w kategorii wypalenia rodzicielskiego. Średni poziom wypalenia rodzicielskiego był w Polsce najwyższy ze wszystkich badanych krajów. Jak donoszą autorzy badania, wypalenie rodzicielskie przejawia się wyczerpaniem emocjonalnym, poczuciem kompromitacji wynikającym z odczuwanego kontrastu między wyobrażonym „ja” rodzicielskim a rzeczywistością, utratą przyjemności z bycia rodzicem oraz emocjonalnym dystansem do własnych dzieci. Możemy na podstawie przytoczonych wyników wnioskować, iż wsparcie kompetencji rodzicielskich jest kluczową potrzebą w zakresie profilaktyki zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży.”

Zastanawia mnie wyciągnięty w ostatnim zdaniu wniosek. Kojarzy mi się z hasłami typu „na problemy socjalizmu, jeszcze więcej socjalizmu”. Pierwsze dwa zdania pokazują, jak wspaniałymi rodzicami starają się być polscy rodzice i jak dzielnie stawiają czoła wyzwaniom współczesności i… są tym wyczerpani. Mają prawo. Bo czyż stan wyczerpania nie jest pokłosiem podkopywania zaufania do rodziców właśnie? Wystarczy popatrzeć, jak podkopuje się rodzicielki autorytet w filmach, w kulturze masowej, w osławionej już kreskówce dla dzieci „Świnka Pepa”, gdzie z ojca rodziny robi się idiotę… Jak poprzez grupy rówieśnicze rodzice tracą autorytet i więź z dzieckiem, jak pierze się mózgi młodym ludziom przez ekrany telefonów z aplikacjami społecznościowymi. Rodzice muszą się z tym mierzyć. Wypalenie czy frustracja to pokłosie także zalewu tysiącami ekspertów, którzy z ekranów telefonów, w podcastach, w poradnikach chcą bez przerwy uczyć jak być rodzicem. To skutek także tego, że w ostatnich trzydziestu latach przesunęły się środki ciężkości, jeśli chodzi o „ważność” członków rodziny - to efekt postawienia dziecka w centrum wszechświata rodziny, a z drugiej strony traktowanie go jako przedmiotu obróbki. Jakby przez tysiące lat rodzicielstwo było umiejętnością nabywaną w drodze studiów. To nie tylko podkopuje wiarę w siebie rodziców i rzutuje na klimat w rodzinach, ale też buduje lęk wśród młodych ludzi, że bycie rodzicem to jest jakaś kosmiczna wiedza tajemna i lepiej się w to nie pakować. Dzietność spada. I to też jest efekt podkopywania rodzicielskiego autorytetu. A może to wyczerpanie to też skutek bezsilności w walce z zalewem lewacką propagandą, która podważa wszystko, co do tej pory było fundamentem rodziny: wiarę, małżeństwo, miłość po grób, a nawet płeć? Tak, rozumiem absolutnie rodziców, którzy mogą czuć się wypaleni i sfrustrowani.

Skoro rodzicielstwo jest ciągle upokarzane, to jak mają budować swoją siłę? Umniejszanie roli rodzica i podkopywanie jego pozycji w rodzinie, nadrzędnej i odpowiedzialnej wobec dziecka może w rezultacie prowadzić do tego, że rodzic faktycznie przestaje pełnić zadania, jakie na niego rodzicielstwo nakłada. Kiepski rodzic, to i poczucie oparcia się na nim szwankuje. Skoro na rodzicu nie można polegać, nie można mu ufać, to na kim ma się oprzeć młody człowiek? Na kim ma się wzorować nastolatek wkraczający w trudny wiek? Skoro poczucie wartości rodzica kuleje, to jak ma nie obniżać się poczucie wartości jego dziecka? Według mnie to może być ze sobą powiązane. Poza tym, gdy rodzic sam żyje w poczuciu strachu, lęku że nie jest wystarczająco dobrym rodzicem, to te lęki mimowolnie może przenosić na dzieci. A jeśli już o straszeniu mowa, to może warto sobie uświadomić, że dzisiejsze nastolatki żyją w świecie, który cały czas je straszy. Cały czas żyją w poczuciu nadchodzącej katastrofy. A to klimatycznej, a to ekologicznej, a to jeszcze innej. Czy to może mieć znaczenie dla samooceny i perspektyw, jakie przed sobą widzą?

O samoocenie:

Na stronie 41 czytamy: „Na podstawie przytoczonych wyników zadaliśmy sobie najważniejsze pytanie o to, co stanowi przyczynę depresji, wzrostu myśli samobójczych, deklaracji samobójczych i tendencji oraz zamachów samobójczych. Okazało się, że jednym z najbardziej istotnych mediatorów pozostaje samoocena, rozumiana jako pozytywna lub negatywna postawa wobec siebie, która ma globalny charakter. Im niższy był jej poziom u uczestników badania (rozumiany przez Rosenberga jako poczucie bycia wystarczającym), tym wyższy okazywał się ich poziom depresji, zachowań autodestrukcyjnych, myśli samobójczych (58,9%), częstsze mówienie o samobójstwie (38,5%), częstsze planowanie samobójstwa (31,4%) i częstsze podejmowanie zamachów samobójczych (14,8%).”

Największe rozpowszechnienie depresji u dzieci i młodzieży w Polsce możemy zaobserwować w populacji nastolatków (27–54%)5 i to właśnie tej grupy młodych dotyczy wzrost zachowań samobójczych, jak piszą na stornie 39 raportu. I potem na stronie 58: „Tym co sprawia, że samoocena globalna kształtuje się na niskim poziomie, jest między innymi doświadczanie przemocy lub postaw rodzicielskich opartych na wzbudzaniu poczucia winy w dziecku, gdy nie spełnia ono oczekiwań, surowe karanie dziecka, nadmierny krytycyzm wobec dziecka i zbyt wysokie wymagania rodzicielskie. Nie bez znaczenia pozostaje też rodzicielska nadopiekuńczość czy nadmiar negatywnych informacji zwrotnych, jakie dziecko otrzymuje od nauczycieli i kolegów w klasie. Wymienione aspekty istotnie wpływają na rozwój tego, w jaki sposób młody człowiek ocenia siebie, choć nie wyczerpują one wszystkich źródeł niskiej samooceny - te wymagają szczególnej analizy jakościowej, która uwzględni również aspekt kulturowy, w którym wychowuje się dziecko oraz strukturę organizacji edukacji.

No właśnie, to o czym już pisałam wyżej. Czyli to jest ten podstawowy mankament całego tego badania. I w niektórych miejscach miałam czasem takie odczucie, gdy go czytałam, że próbuje się w niektórych miejscach przyczyn depresji upatrywać na przykład w statystykach dotyczących deklarowanej płci, a to już dla mnie jawna manipulacja. A co oznacza samoocena? W wieku dojrzewania jest bardzo niska, to częste…

O nauczycielach:

Na stronie 57 czytamy na temat wsparcia ze strony nauczycieli. „Aż 43,1% uczniów uważa, że nauczycielom nie zależy na ich przyszłości i jest to istotna przeszkoda w korzystaniu z zasobów tej grupy osób dorosłych. Wynik ten zmusza nas do postawienia istotnego pytania o powód niskiego stopnia zaufania do tej grupy osób dorosłych, z którą młodzi spotykają się prawie każdego dnia.”

Otóż to. Wdeptywanie w ziemię w szkole średniej ma potem takie skutki, jak załamania nerwowe, nerwice, depresje itp. Postawa niektórych nauczycieli, którzy jeszcze dodatkowo niszczą uczniów udowadniając im często w pierwszych klasach szkół ponadpodstawowwych, że „są zerem”, dokładają tylko do pieca. To właśnie w szkołach średnich najczęściej uczniowie już nie dają rady i to tam pojawiają się największe kłopoty z depresją i tam też zwyżkuje statystyka zachowań samobójczych. Kiedyś każdy nauczyciel był pedagogiem, teraz większość z nich najwyraźniej nie radzi sobie z pracą z młodymi ludźmi. I tu jest największy dramat – w przygotowaniu naprawdę dobrych nauczycieli. Od lat jest to bolączka naszej oświaty. Tu absolutnie się zgadzam, że system edukacji jest do zaorania i zbudowania na nowo.

O nowomowie i indoktrynacji:

Jak się przyjrzymy jeszcze badaniu pod kątem tego, jak jest postrzegana rodzina, to też więcej to mówi o badaczach niż badających. Bo co to jest za bzdura i jakim językiem jest opisana? Oto, co badacze piszą na stronie 65:

„Na podstawie zebranego materiału ustalono, iż pośród najsilniej oddziałujących na dzieci i młodzież dyskryminujących i defaworyzujących przekazów w Polsce, pozostają dwa przekazy. Jeden dotyczący przekonania, że rodziny pełne są bardziej wartościowe - uważa tak 23% uczniów. Jest to jest niezwykle niepokojące, bowiem dyskryminuje znaczną liczbę rodzin i dzieci w Polsce - według wstępnych wyników GUS w Polsce w 2021 r. było 32,8% małżeństw/związków nieformalnych bez dzieci oraz 44,6% małżeństw/związków nieformalnych posiadających dzieci. 22,6 % stanowili rodzice samotnie wychowujący dzieci. Drugim istotnym defaworyzującym i dyskryminującym przekazem jest ten dotyczący przekonania, że osoby heteroseksualne są bardziej wartościowe od pozostałych osób - uważa tak 14,6% uczniów. Ponownie mamy do czynienia z sytuacją dyskryminacji, która dotyczy ogromnej liczby osób, przyczyniając się do kryzysu psychicznego, a która w opinii młodych ma potężne znaczenie. Warto nadmienić, iż w 2020 roku Polska zajęła ostatnie miejsce wśród krajów Unii Europejskiej w rankingu ILGA Europe, mierzącym poziom równouprawnienia osób LGBT+ w Europie.”

Czyż to nie jest manipulacja i wmawianie czegoś na modłę eksperymentu Wendella? Przytoczone powyżej wyniki mówią tylko tyle, że dzieci po prostu chcą mieć normalne rodziny! Tak, bo w nich upatrują szansy na szczęście, na trwałość i bezpieczeństwo. Nie godzą się często z sytuacją w jakiej się znajdują nie ze swojej winy. To dorośli zawodzą, gdy się rozwodzą, alba żyją w związkach nieformalnych, a dzieci MUSZĄ to tolerować, bo nie mają wyjścia, ale wcale nie muszą tego pochwalać i akceptować. Przytaczane dane o liczbie związków nieformalnych są ogólne, a trzeba było może zbadać w jakiej rodzinie wychowuję się dane dziecko, by mieć obraz jego poczucia bezpieczeństwa i stabilności, które są kluczowe dla prawidłowego rozwoju emocjonalnego. Pisaniu tu jakichś bzdur o poziomie równouprawnienia osób LGBT to już indoktrynacja level hard. W Polsce nie było wcześniej w ogóle takiego problemu, bo owszem, zdarzały się osoby homoseksualne, ale nie były dyskryminowane, raczej po prosu uważano je za „dziwne”, że „są jakieś inne”. No i? Ludzie są różni, wśród nich są też dziwni.

Jeśli chodzi o indoktrynację, czyli świadome wpływanie na postrzeganie rzeczywistości przez kogoś innego, to proszę zobaczyć, co proponują badacze młodym trzynastolatkom jako przejawy działań podnoszących ich atrakcyjność wobec rówieśników. Na stronie 66 czytamy:

„Czy aby być bardziej atrakcyjnym/atrakcyjną w ciągu ostatnich 3 miesięcy:

- brałeś/aś suplementy odchudzające lub stymulujące masę mięśniową?

- stosowałeś/aś filtry na swoje zdjęcia umieszczane w Internecie?

- opowiadałeś/aś na swój temat nieprawdziwe historie?

 - robiłeś/aś rzeczy wbrew sobie, aby być akceptowanym przez innych?

 - odchudzałeś/aś się?

 - intensywnie ćwiczyłeś/aś ponad własne siły/mimo tego, że się źle czułeś/aś?

- ukrywałeś/aś niewygodne fakty na temat swojego życia?”

Takie wyobrażenie o dzieciach – bo to pytanie było skierowane także do uczniów klas piątych – mają dorośli badacze? To co oni mają w głowie? A gdzie pytania typu: czy podjąłeś się czegoś, co mogłoby zaimponować innym, albo ich zainspirować, czy zdarzyło ci się nieść pomoc potrzebującym, czy zacząłeś uprawiać nowy sport, czy podjąłeś się nauki gry na instrumencie, zorganizowania czegoś, jakiegoś spotkania, wyjazdu, zbiórki w szczytnym celu? Takie rzeczy już nikomu nie imponują? Nie podnoszą „atrakcyjności”? Nastolatki niczego takiego nie robią? No to nie dziwmy się potem, że ich sprawczość kuleje, że nie mają poczucia, że coś potrafią, skoro się od nich tego nie wymaga, nie inspiruje się do tego, ani nawet nie sugeruje. Nawet po to, żeby komuś zaimponować. Ponad połowa badanych uczniów (52,4%) przeżywa brak jakiejkolwiek motywacji do działania. To znaczy tylko tyle, że nie mierzą się z wyzwaniami, bo ich nie mają. Po co im sprawczość?

O sprawczości:

A jeśli chodzi o zadane pytania, które miały tę sprawczość wykazać, czyli jak poradziłbyś sobie, w sytuacji stresującej, gdy np. zapomniałeś odrobić lekcje, to jest to zupełnie nieadekwatne do problemu sprawczości. Skoro uczeń miał się przygotować, a tego nie zrobił to logiczne jest wyciagnięcie wniosku, że coś zawalił i musi ponieść konsekwencje. A że traci w takiej sytuacji głowę, to może dlatego, że właśnie zawsze stara się być przygotowany, a taki wypadek przy pracy wyprowadza go z równowagi. To w sumie normalna reakcja. W przypadku badania „poczucia sprawczości” jakoś nie rozumiem dobranego przykładu do celu badania. Dlaczego tu nie ma pytań o samodzielne inicjatywy, o samodzielne działania na rzecz szkoły, klasy, społeczności lokalnej, o coś, co młodzi robią z własnej nie przymuszonej woli?

Niżej na tej samej stronie 68 czytamy:

„Istotnym polem nabywania przeświadczenia o własnych kompetencjach jest środowisko szkolne oraz rodzinne. To właśnie w tych obszarach wychowawczych dzieci uczą się oceniać własne umiejętności i możliwości, otrzymując informacje zwrotne od rodziców, opiekunów i nauczycieli - wychowawców. Stąd szczególny nacisk na wzmacnianie poczucia sprawczości wśród dzieci i młodzieży należy położyć w tych dwóch środowiskach wychowawczych.”

To nie jest oczywiście żadne odkrycie. Ale szkoła już dawno porzuciła nauczanie do samodzielnego życia. Dom rodzinny jak widać po wynikach także. Czy gdzieś dzieci same się w coś organizują? Czy szkoły umożliwiają faktyczną aktywność dzieci poza zakuwaniem? Czy dzieci mogą inicjować jakieś przedsięwzięcia i je organizować np. plan wycieczki, wyjście w plener, barek szkolny, sklepik, dyskoteka, noc filmowa, akcja charytatywna… Czy wszystko za nich robią zaangażowani dorośli? Bo mam wrażenie, że aby było szybciej i bezproblemowo, często w grę wchodzi ta druga opcja. Czyli już na etapie wychowania odbiera się dzieciom możliwość sprawdzenia się w takich sytuacjach.

O kapitale społecznym

I jeszcze kilka słów o tzw. wsparciu społecznym, które, jak rozumiem, wśród uczniów objawia się przede wszystkim odczuwalnym brakiem wsparcia ze strony nauczycieli. Ale chyba nie tylko o to chodzi.

Na stronie 81 czytamy: „Mimo istotności i dostępnego wsparcia społecznego, wielu uczniów nie ma gotowości do tego, aby z niego korzystać, bowiem aż 49,6% z nich deklaruje, że nie ufa innym osobom. Doświadczany przez młodych kryzys zaufania mocno koresponduje z kryzysem zaufania społecznego, który obserwujemy wśród dorosłych obywateli Polski od lat.”

Czy to źle, że połowa nie ufa innym? A może to po prostu zdroworozsądkowa ostrożność, pewien dystans. I to jest na plus, że dzieci czując się niepewnie wolą nie ryzykować pełnego zaufania. To ma o tyle zalety, że może być barierą przed uwiedzeniem przez jakieś modne ideologie, przez jakieś sekty i inne grupy wpływu. Duża część dzieci ma przecież świadomość odrealnienia świata cyfrowego i odróżnia fałsz. Po co ma ufać, gdy bezpieczniej jest nie ufać i sprawdzać. Jak ma „ufać”, skoro w telefonach i telewizorów leje się hejt? Codzienny ściek drwin, kpin, grubiańskich żartów…(czy ktoś pamięta jeszcze słowo „grubiański”?)

Poza tym, co tak naprawdę pokazuje badanie tzw. kapitału społecznego wśród Polaków? Od dziesięcioleci w badaniach zaufania, nasz naród wypada słabo. Ale jak to się ma do faktycznego kapitału społecznego, który ujawnił się choćby w dniu 24 lutego 2022 roku? Wszyscy Polacy niezależnie od podziałów politycznych rzucili się na pomoc Ukraińcom. Brali ich do siebie do domu! Obcych! No to jak to jest z tym kapitałem? Deklarowany kapitał jest niski, ale faktyczne działania w trudnych sytuacjach okazują się o wiele bardziej budujące. I tak może być też jest wśród młodzieży. Bo co innego to zdrowy sceptycyzm i pewna ostrożność w podejściu do drugiego człowieka, a co innego faktyczna ufność w drugiego człowieka w potrzebie i solidarność z nim w sytuacji kryzysowej. Co to niby miałoby być to „zaufanie społeczne? Zaufanie do instytucji? Niemcy przed drugą wojną światową najwyraźniej odznaczali się ogromnym zaufaniem społecznym. 98% społeczeństwa ufało we wszystko, co się im wmawiało, skutkiem czego naukowe teorie o wyższości swojej rasy nad innymi wprowadzali w życie ze znanym skutkiem. Teraz przodują w propagowaniu naukowego konsensusu w sprawie zbliżającej się katastrofy klimatycznej. Zaznaczam, że to „konsensus” czyli uzgodniona i przegłosowana wersja co do jakiejś kwestii, a nie nauka, czyli dociekanie prawdy. Jakie będą skutki wmawiania ludziom takich teorii?

Nie przywiązywałabym się zatem do tego terminu „zaufanie społeczne”. Może właśnie ten zdrowy krytycyzm uchroni nasze dzieci przed praniem mózgów i przed zalewem krzywdy, jaką w Stanach Zjednoczonych wywołała bezgraniczna ufność w „ałtorytety” naukowe i jaki dramat przeżywają tam teraz młodzi, którzy dali się uwieść propagandzie LGBT i tranzycji. Wskaźniki, jakie na przykład w swoich badaniach przywołuje pani Abigail Shrier zebrane w książce „Nieodwracalna krzywda” są zatrważające. W sumie to dobrze, że przynajmniej połowa młodych stykając się z różnymi informacjami, zada sobie pytanie, czy to aby na pewno nie jest podejrzane…

O wnioskach:

Wnioski jakie badacze wyciągają ze sporządzonego raportu są następujące: przede wszystkim kuleje w młodzieży poczucie własnej wartości, poczucie sprawczości i brak silnej woli. Jak to zmienić? Okazuje się, że kluczowe zmiany są potrzebne w… - kto by się spodziewał? – podejściu do rodziny i edukacji.

Jeśli chodzi o rodzinę, to przede wszystkim sami dorośli powinni przejrzeć się w lustrze i opisać swoje problemy ze sobą i ze swoją dojrzałością. Bo mam wrażenie, że postępujące zdziecinnienie i niedojrzałość emocjonalna, zwłaszcza niestety ojców (może stąd właśnie te 11 punktów procentowych mniej w zaufaniu do nich), brak odpowiedzialności i brak gotowości do wzięcia odpowiedzialności za dzieci rzutuje potem na młodsze pokolenie. Trzeba zmienić przekaz kulturowy na temat rodziny, wzmacniać ją, a nie osłabiać, pokazywać pozytywne wzorce, a nie lansować model patchworkowej albo dysfunkcyjnej rodziny itp.

W rekomendacjach czytamy: „Wzmacnianie kompetencji rodzicielskich; Jak wynika z badań nad motywacją, trudności w nauce stanowią częściej konsekwencję problemów, z jakimi boryka się dziecko, a nie ich źródło. (…) Rodzice w Polsce mają ogromne braki w rozumieniu źródeł problemów własnych dzieci i sposobów ich pokonywania, a w skrajnych przypadkach potrafią oni zachowywać się w sposób drastycznie krzywdzący. To niezwykle istotny problem, bowiem w chwilach trudnych, aż 53,2% uczniów szuka wsparcia u swoich rodziców - dlatego ich właściwe przygotowanie do udzielania wsparcia emocjonalnego własnym dzieciom pozostaje kluczowym zadaniem profilaktycznym. Z tego powodu warto wspierać inicjatywy związane z tworzeniem szkół dla rodziców i wzmacniać współpracę szkoły z rodzicami”.

Ok, tu mogę się zgodzić, ale tak jak napisałam powyżej – trzeba zmienić przekaz kulturowy. Działanie instytucjonalne i „szkoły dla rodziców” tylko mogą pogorszyć sytuację, jeśli teoria będzie się rozmijała z praktyką, czyli z obrazem rodziny kształtowanej przez media, a ten ma największy wpływ na ludzi.

A co z edukacją? Bo wśród pytań do dyskusji to pytanie pojawia się jako pierwsze.

Otóż na to pytanie odpowiedział mi już mój dziesięciolatek zadając kilka pytań: dlaczego my mamy tak bezsensownie poukładane lekcje? Po co tyle nam zadają jeszcze do domu? Dlaczego muszę co chwila zmieniać nastrój i sposób myślenia? Dlaczego nie można by pogrupować ich w jakieś obszary wspólne, na przykład dzień artystyczny i sportowy, dzień matematyczny, dzień języków, dzień polskiego i historii, dzień przyrodniczy? Można by wtedy robić jakieś sensowne większe projekty, czegoś szukać w Internecie, starać się coś wspólnie robić, razem rozwiązać jakiś problem i wtedy się przy okazji uczyć.

Czy to nie jest postulat młodego człowieka godny rozważenia? Zwłaszcza gdy wiedza encyklopedyczna, czyli to, czego zwykle trzeba uczyć się na pamięć, jest na wyciągnięcie ręki, bo w smartfonie. Teraz wypada tylko nauczyć się, jak z niej korzystać, jak wykorzystywać te zasoby do rozwiązywania problemów w otaczającym nas świecie, ale tym realnym i namacalnym. Może wtedy motywacja do nauki i co za tym idzie poczucie sprawczości i własnej wartości wzrośnie. No i trzeba też myśleć o tym, jak sobie poradzić, gdy zabraknie prądu i cała wiedza z telefonów zniknie.

Podsumowanie

Mimo że to badanie ma poważne mankamenty, można z niego przede wszystkim odczytać, w jak fatalnej kondycji znajdują się rodzice dzieci poddanych analizie. Jak zniszczona jest tkanka społeczna przez wypaczony obraz rodziny i umniejszanie jej wychowawczej roli. Po konstrukcji ankiety widać, co w głowach mają dorośli, nie dzieci. To tu jest poważny problem, nad którym trzeba się pochylić, bo kłopoty emocjonalne dzieci i niska samoocena to tylko skutek tego, że to dorośli zawiedli.

Aha, no i poczytajcie o „potwornym eksperymencie” dr. Wendella Johnsona i Mary Tudor. I sami zastanówcie się, jak przeciwdziałać wszechogarniającemu nasze dzieci praniu mózgów i ich deprawacji poprzez medialną indoktrynację.

Źródła:

Raport: https://mlodeglowy.pl/wp-content/uploads/2023/04/MLODE-GLOWY.-Otwarcie-o-zdrowiu-psychicznym_-Raport-final.pdf

O eksperymencie np. tu:

https://viva.pl/styl-zycia/monster-study-eksperyment-o-ktorym-psychologia-milczala-przez-pol-wieku-133177-r1/


myślę więc piszę i piszę, żeby wiedzieć, co myślę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo