Krzysztof Nędzyński Krzysztof Nędzyński
438
BLOG

Medyczna wikipedia

Krzysztof Nędzyński Krzysztof Nędzyński Kultura Obserwuj notkę 2

Pewnej nocy ułożyłem się do snu. Po kilkunastu minutach złapał mnie dotkliwy ból pod lewym policzkiem. Przypadłość była tak ostra, że zdecydowałem się poszukać środka przeciwbólowego. Dosłownie w chwili gdy wstałem z łóżka, ból natychmiast minął, jak nożem uciął. Zdziwiłem się, bo nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Na wszelki wypadek zażyłem środek, ale ból powrócił kiedy się położyłem z powrotem. Półprzytomny dotrwałem do rana zastanawiając się co mi może dolegać.

Pierwsza myśl to zepsuty ząb. Było jednak kilka „ale”. Po pierwsze, przed przyjazdem do Warszawy starannie wyleczyłem wszystkie zęby nie chcąc mieć podobnego problemu w obcym mieście. Po drugie, nie czułem aby mnie bolał ząb, lecz trochę powyżej, bolała mnie szczęka pod policzkiem. Ból był silny, tępy i promieniujący, ale w żaden sposób się nie nasilał kiedy dotykałem zęba leżącego najbliżej źródła bólu. Nie byłem też opuchnięty. A największą zagadką pozostawało to dlaczego ból ustąpił natychmiast po wstaniu (przez następne dni zawsze pojawiał się po położeniu się do łóżka i ustępował kiedy wstawałem). Przeanalizowałem więc te okoliczności i doszedłem do wniosku, że przyczyną nie jest chyba ząb, ale raczej jakieś zaburzenie neurologiczne, zaburzenie, którego wystąpienie było tym bardziej prawdopodobne, że do niedawna chorowałem na pokrewną chorobę. Ból na szczęście nie pojawiał się w pracy więc mogłem spokojnie wykonywać swoje obowiązki, ale noce były ciężkie – ból zawsze powracał.

Po kilku dniach wróciłem do rodzinnego miasta, żeby coś zaradzić. Zostałem przebadany przez 3 lekarzy. Laryngolog wykluczył przyczynę laryngologiczną. Potwierdził też moje przypuszczenie, że to nie ząb jest przyczyną bólu. Pospekulował, że może to być zapalenie nerwu trójdzielnego i zlecił morfologię krwi. Neurolog postawił diagnozę, iż mogą to być bóle hortonowskie, które pojawiają się bez powodu, ale zwykle ustępują po podaniu tlenu. Zastawiono mnie więc na noc w szpitalu na obserwacji. Ból pojawił się z jak zwykle, pielęgniarka podała mi tlen i … było jeszcze gorzej. Tej nocy nie zmrużyłem oka. Nad ranem lekarz wykluczył bóle hortonowskie, a postawienie diagnozy, że mam zapalenie nerwu trójdzielnego było wątpliwe bowiem badanie OB nie wykazało odchylenia od normy. Dostałem nowe środki przeciwbólowe i wyszedłem do domu. W nocy ból wrócił z punktualnością zegarka, środki przeciwbólowe nie przyniosły żadnego skutku. Postanowiłem więc skonsultować się z ordynatorką wydziału neurologicznego, która zasłużenie cieszyła się bardzo dobrą opinią.

Następnego dnia po konsultacji lekarka ta uznała, że są to na pewno bóle hortonowskie, które już wkrótce powinny mi przejść (cierpiałem już blisko tydzień, po którym to czasie bóle te zwykle same ustępują). Dostałem jeszcze inne środki przeciwbólowe (koszt około 50 zł) i udałem się z powrotem do Warszawy. W nocy ból znów powrócił, a środki przeciwbólowe wiele nie pomagały. Następnego dnia po południu podczas mycia zębów zauważyłem, że dziąsło w pobliżu bolącego miejsca lekko krwawi, a lewa strona twarzy jest minimalnie opuchnięta. Na szczęście w Warszawie jest całodobowa klinika dentystyczna, do której niezwłocznie się udałem. Szczęśliwie zostałem przyjęty przez bardzo miłą panią doktor, która obejrzawszy moje zęby powiedziała:

- Ależ proszę pana, ja tu nie widzę nic niepokojącego

- Pani doktor, proszę jeszcze raz sprawdzić górną siódemkę po lewej stronie

Dopiero wtedy, po podważeniu dziąsła dentystka zauważyła, że coś jest nie w porządku. Chociaż ruszanie zębem dalej nie wywoływało bólu, uderzanie weń od góry już powodowało dosyć silny ból.

- Zapalenie miazgi zębowej – orzekła lekarka. Potem w trakcie zabiegu powiedziała mi, że ból po położeniu się jest charakterystyczny dla tego schorzenia

- Ząb – wyjaśniła - jest zamkniętą puszką, która komunikuje się ze światem tylko przez dwa naczynia krwionośne i nerw. Dlatego badanie OB nie wykazało stanu zapalnego w organizmie. Natomiast ułożenie ciała w pozycji poziomej, po pewnym czasie powoduje lepsze odżywienie i utlenienie głowy, a więc i zębów. Dostarczenie składników odżywczych i tlenu bakteriom, które zadomowiły się w miazdze zęba powodowało zaognienie sytuacji, (co tłumaczy dlaczego po podaniu tlenu w szpitalu bolało mnie jeszcze bardziej i dłużej).

Dentystka podjęła właściwe środki zaradcze i od tego wieczoru nie miałem już problemu z bólem. Musiałem wprawdzie jeszcze raz ją odwiedzić i wydać 350 zł na leczenie kanałowe, ale byłem bardzo zadowolony, bo problem ostatecznie został rozwiązany.

Zanim jednak to się stało:

  • Nie przespałem 7 nocy (koszt niematerialny, ale znaczący)
  • Wydałem kilkadziesiąt złotych na nieskuteczne środki przeciwbólowe
  • Zająłem czas 4 lekarzom-specjalistom (za co zapłacił NFZ, szacuję, co najmniej 200-300 złotych)
  • spędziłem noc w szpitalu (za co zapłacił NFZ, szacuję 150 złotych)

a wszystkiego można było uniknąć gdybym dysponował właściwą INFORMACJĄ. Gdybym wiedział co konkretnie może mi dolegać, od razu udałbym się po pomoc we właściwe miejsce oszczędzając sobie bólu, lekarzom cennego czasu, a NFZetowi pieniędzy. Niestety sowa Minerwy tym razem znów wyleciała o zmierzchu. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre wyjść nie mogło, ponieważ naturalnym wnioskiem z tego co mnie spotkało był pomysł założenia medycznej wikipedii.

Nazwa przedsięwzięcia tłumaczy prawie wszystko. Tak jak w wikipedii twórcami serwisu byliby przede byli pacjenci dzielący się (rzecz jasna anonimowo) skróconą historią swojej choroby w nadziei, że ich przejścia pomogą łatwiej wyleczyć się innym. Doświadczenie wikipedii pokazuje jasno, że chęć zrobienia czegoś dobrego dla innych, wywołania pozytywnej zmiany w świecie przez podzielenie się własną wiedzą jest wystarczającą motywacją do tego, by zbudować coś użytecznego.

Misja tego serwisu byłaby następująca: skrócić czas od wystąpienia objawów do właściwej diagnozy i podjęcia skutecznego leczenia. Chcę podkreślić z całą mocą, że nie chodzi o to, aby wyręczyć lekarzy w leczeniu – są w tym niezastąpieni, lecz o oszczędzenie ludziom cierpienia. Lekarz najczęściej nie będzie wiedział o objawach tyle co sam chory, który obserwuje siebie 24 godziny na dobę, dokładnie zna historię chorób jakie sam przeszedł (i jakie występowały w jego rodzinie) i najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie jest zainteresowany tym, aby zostać wyleczonym. Byłoby bardzo pożyteczne wspomóc go w procesie zbierania i syntetyzowania informacji o jego chorobie tak, aby mógł przekazać i ewentualnie skonfrontować je z lekarzem. Wychodzę tu z założenia, że większa wiedza o chorobie (w przeciwieństwie do prawa wypisywania recept czy przeprowadzania zabiegów) nie może nigdy nikomu zaszkodzić. Może tylko pomóc.

Problem polega na tym, aby informacje zgromadzić, w przystępny sposób udostępnić i co najważniejsze oddzielić wiedzę od mitów i fałszywych przekonań. Stąd pojawia się konieczność weryfikowania wpisów użytkowników w świetle tego co nie jest wykluczone przez współczesną medycynę.

I to jest właśnie przyczyna dla której piszę ten post. Poszukiwana jest osoba, która mogłaby czuwać nad zawartością merytoryczną projektu. Naturalnym kandydatem wydaje się lekarz, który jeszcze nie wie, że nic nie da się zrobić:-). Jeśli znasz taką osobę, proszę prześlij jej niniejszy wpis.

Naturalnie pojawia się kilka praktycznych pytań, na które trzeba odpowiedzieć, by projekt zadziałał. Pierwszym z nich jest to w jaki sposób byłaby wynagradzana osoba czuwająca nad zawartością serwisu. Wydaje się, że model finansowania wypracowany przez wikipedię (dobrowolne datki) mógłby i tu znaleźć zastosowanie. W najgorszym razie serwis byłby sponsorowany przez któryś z koncernów farmaceutycznych, które, jak wynika z mojego rozeznania, byłyby bardzo szczęśliwe mogąc patronować takiemu przedsięwzięciu w zamian za publicité. Pytanie czy w układzie gdzie ktoś inny niż chory korzysta na istnieniu serwisu byli chorzy będą skłonni dzielić się swoimi doświadczeniami.

Rzecz druga to interfejs. Wyobrażam go sobie mniej więcej w ten sposób.

Klikając chory karmi system informacjami o swoich objawach, by w końcu dojść do prawdopodobnej diagnozy, która będzie mogła być przynajmniej punktem wyjścia podczas rozmowy z lekarzem w realu. Każdy byłby uprawniony do dopisywania swoich doświadczeń wychodzenia z choroby, które były weryfikowane przez kompetentną osobę. Weryfikacja polegałaby nie tyle na zatwierdzaniu treści, co oznaczeniu jej jako niewykluczoną przez współczesną medycynę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura