Wyborów prezydenckich w maju nie będzie. My to wiemy i Kaczyński to wie. Nie da się ich przeprowadzić w taki sposób, aby były zgodne z konstytucją. Mało tego, nie da się zrobić, aby były w ogóle możliwe. W co zatem gra Kaczyński? Wszelkie działania podejmowane w celu przygotowania wyborów są jedynie ruchami pozorowanymi, mającymi stworzyć wrażenie, że władza robi wszystko, aby zadośćuczynić konstytucyjnemu terminowi wyborów. Koszty nie mają tu żadnego znaczenia, wszak Glapiński zaręczył, że pieniędzy ma w swoim Sezamie całe mnóstwo.
Co więc się stanie, gdy wybory się nie odbędą? Władza oskarży opozycję o zamach stanu, o uniemożliwienie spełnienia jednej z najważniejszych konstytucyjnych powinności Państwa. Przede wszystkim skupi się na "obstrukcji" zdominowanego przez opozycję senatu oraz na samorządach, które już deklarują, iż nie dostarczą Poczcie Polskiej spisów wyborców, bo jest to niezgodne z prawem. Rządzący wymyślili już wcześniej, że będą mieli świetny pretekst do wprowadzenia stanu wyjątkowego i bez wątpienia zrobią to. I żadne już wybory nie będą im potrzebne do zachowania pełni władzy. Zawiesi się działalność partii politycznych i organizacji pozarządowych, sejmu, senatu, wprowadzi się cenzurę mediów, zakaz zbiegowisk i demonstracji, niepokornych się zdyscyplinuje. Jak Państwo myślą, po co policja została ostatnio doposażona w polewaczki i inne zabawki do pacyfikacji tłumów?
Biuro Polityczne z Nowogrodzkiej będzie rządzić dekretami. Jak długo? Do czasu aż zakończy się "reformę" sądów, "spolonizuje się" niepokorne media, spacyfikuje samorządy, zapewni bezkarność na przyszłość obecnym łamaczom prawa.
A co powie na protest i biadolenie opozycji? Odpowie:
"Przecież chcieliście stanu nadzwyczajnego i przesunięcia terminu wyborów, więc o co wam chodzi? Macie to wszystko, za czym gardłujecie od dawna".
