...oczywiście wiadomo, że nie będzie tak samo, bo nic się nigdy nie powtarza dokładnie. Ale wiadomo też, że pojawiają się symptomy wielce niepokojące.
Wczoraj wieczorem milczenie naukowców na ten temat przerwał profesor Tadeusz Żuchowski, dyrektor Instytutu Historii Sztuki UAM w Poznaniu. Oby jego wypowiedź sprowokowała szerszą reakcję środowiska. Bo, powtarzam, dzieją się rzeczy niepokojące.
Rozmawiamy o tym przecież miedzy sobą, ale raczej po cichu, w gabinetach. Rzadko kiedy na forum szerszym, na oficjalnych zebraniach. Strach? Nie, nie określałbym tego tak, skądże. Obawa pewnie tez gra jakąś rolę, ale to sprawa jakiejś blokady... blokada działa między innymi dlatego, że zjawisko wydaje się jakby nieznane, obce. Nie wiadomo, jak proltestować i czy protestować, czy tez robic co innego. Jest pewnie problem z wygenerowaniem właściwej diagnozy, definicji zjawiska - opisu tego, co dzieje się w szkolnictwie wyższym? Słowa ostre ("czasy stalinowskie wracają!") brzmią dla wielu za mocno i nieprzekonująco, a z kolei słabsze toną w zgiełku mediów. I do świadomości publicznej rzecz nie dociera. Albo: jakby nie dociera.
Przyprawą do tego bigosu są wypowiedzi minister Kudryckiej i planowane poprawki do ustawy o szkolnictwie wyższym - nic tu nie napawa optymizmem. Ale jakoś uchodzi.
Na dodatek - wiadomo już, mówi sie o tym ostatnio nieustannie - kadra naukowa polskich uczelni będzie redukowana. Jak? Kto odpadnie? Kiedy? No właśnie.
I to jest tło tego swoistego „prania mózgów”, które fundują nam ostatnio media lewej strony. Słyszymy o wybrykach „narodowców” przed wykładem Michnika. Przed wykładem Środy. Tu komentarze są ostre. Ale kiedy GazWybor podaje na pierwszej stronie wersji internetowej palikotowy postulat, żeby księdzu Berrier odebrać prawo wykładania na uczelni - nie słyszymy potępienia dla tych słów. Mamy za to obszerną prezentację i ekspozycję palikotowego postulatu. A kolejnego dnia dowiadujemy się, że słowa ks. Berrier „pachną wodą kolońską z czasów NSDAP” (cytat z pamięci, lecz raczej dosłowny).
I nagle okazuje się, że te te słowa o księdzu Berrier jakoś już nie oburzają opinii publicznej. Czyżby? Myślę, że jednak oburzają, ale tego oburzenia nie chcesiępo lewej stronie rejestrować, zauważyć. Wmawia się, że go nie ma. Że oburzenie powinno byc i jest - po innej stronie, i że jest wyłączne. Bo ktoś jest prześladowany. Kto? Jak dla mnie, to przesladowany jest właśnie ksiądz Berrier. Ale słyszymy co innego. Że to on prześladuje i że trzeba mu odebrać możność kontaktu ze studentami. Że trzeba go potępić. Ergo: na uczelni człowiek o prawicowych poglądach ma milczeć. Bo...
Wszystko to świadczy o niebywałym przechyleniu kampanii medialnej „na rzecz” - w jedną stronę. Na rzecz... [-]
uwaga: tekst nieco zmodyfikowany 28 II o godz. 09:09
Tymczasem polecam ów wywiad, licząc na część dalszą: WYWIAD TU ZALINKOWANY - I TU WKLEJONY ZARAZEM:
- - - - - - - - - - - - - -
wPolityce.pl: Na UAM - uczelni, na której pan wykłada, na początku lutego doszło do ataku na gabinety naukowców, którzy podpisali list w obronie prof. Krystyny Pawłowicz. Na ile poważne były te wydarzenia?
Prof. Tadeusz Żuchowski, dyrektor Instytutu Historii Sztuki UAM:Te wydarzenia znam z relacji świadków, nie byłem obecny przy tych zajściach. Według mojej oceny sprawa ma dwie płaszczyzny. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z głupią, mało znaczącą zabawą, happeningiem. On był skierowany przeciwko profesorom uznanym za niewłaściwych, czy takim, którzy się nie podobają. Można powiedzieć, że tego typu wydarzenia raz na jakiś czas mają miejsce na uniwersytetach. Jest więc to rodzaj prowokacji, która w życiu akademickim nie jest aż tak dziwna. Jednak mamy i drugą stronę medalu – przecież celem zabiegów były ataki na konkretne osoby. One zostały wybrane z listy. Te wydarzenia miały związek z naukowcami, którzy podpisali się pod listem w obronie prof. Krystyny Pawłowicz. Mamy więc wyraźnie polityczny wybór. Z tego punktu widzenia sprawa budzi niepokój.
Dlaczego?
Kilka lat zajmowałem się prof. Gębarowiczem, który po 1945 roku został we Lwowie i tam żył, oraz prof. Dettloffem z Poznania. Z dokumentów z lat 50., gdy zaczęli oni być represjonowani, wyłania się obraz podobny do wydarzeń, o którym mówimy. Wtedy również dochodziło do ataków studentów czy osób, które się za studentów podawały. Wtedy również podejmowano próby zastraszenia naukowców, ponieważ zachowywali się niegodnie, niezgodnie z linią dominującą, ponieważ nie zgadzali się z ustalonym porządkiem. To przebija przez dokumenty z lat 50. Dettloff w 1953 roku wszedł do klubu profesorskiego i powiedział, że Stalin umarł, a radzieccy lekarze nie umieli go uratować. I choć było to prawdą, dzień później rozpoczęto nagonkę na profesora. Mówiono, że nie jest on godny piastować uniwersyteckiego stanowiska.
Obecnie dzieje się coś podobnego?
Tak i to niepokoi. Szczególnie, że osoby dokonujące tych ataków są anonimowe, trudno je zidentyfikować, przebierają się. A dokonują rzeczy poważnych. W przypadku jednego z ataków obklejono drzwi poważnymi wyzwiskami. To jest niby zabawa – udajemy, że jesteśmy tym, czym wy jesteście i czekamy na waszą reakcję. To jest sytuacja moim zdaniem bardzo nieprzyjemna.
Można się przed tym bronić?
Uniwersytet nie ma sił policyjnych, nie ma również potrzeby, by pilnować każdego gabinetu. Ataki w Poznaniu były trudne do zneutralizowania. Ci ludzie pojawili się nie wiadomo skąd i szybko zniknęli. Nie wiem nawet, czy oni byli studentami, choć wiedzieli bardzo dobrze, jakich gabinetów szukać. Dziwię się natomiast, że kiedy wykład ma prof. Środa i tam dochodzi do ataku to jest przy tym obecna telewizja. Skąd oni wiedzieli, że będzie atak na panią Środę? Tam były służby porządkowe. Ciekaw jestem, czy tam doszło do identyfikacji kogokolwiek, czy wiadomo z jakimi środowiskami są związane te postacie.
Ataki w Poznaniu choć były niepokojące nie spotkały się z zainteresowaniem mediów. Czy można mówić, że jest przyzwolenie na takie zachowanie?
Nie wiem czy można mówić o przyzwoleniu. Dostrzegam jednak wyraźnie zachwianie proporcji między tym, co dotyczy lewicowej strony społeczeństwa oraz tym, co dotyczy prawicowej strony społeczeństwa. W momencie, gdy sprawa uderza w stronę lewicową to podnosi się larum, mówi się o zagrożeniu, o niszczeniu wolności słowa itd. Gdy jednak podobna sprawa dotyczy drugiej strony to mamy komentarze w stylu: sami do tego doprowadziliście.
A jaka była reakcja na uczelni w Poznaniu?
Podobna do tego ostatniego stwierdzenia. Ja nie byłem świadkiem tej sytuacji, ale podobno dyrektor jednego z instytutów do szefa AKO prof. Stanisława Mikołajczyka powiedział: doigraliście się, to teraz macie. Tego typu nastawienie powoduje, że wytwarza się pewne przyzwolenie na podobne incydenty. I atak się powtórzył. Gdy sprawa dotknęła naszego wydziału, nasz dziekan złożył oficjalne pismo na policję. To było bowiem przekroczenie dobrego smaku. W tej sprawie chodzi o to, by zastraszyć pewne środowisko.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Inne tematy w dziale Polityka